1944: reduta i ofiara

0
39

Powstanie Warszawskie przewidziane było na siedem dni – taki maksymalnie zakładany czas, do momentu spodziewanego wkroczenia Rosjan do stolicy, podawał historyk Jan M. Ciechanowski. Trwało jednak 63 dni. Połączyło bohaterstwo walczących z podobnie heroiczną wytrwałością wspierających  ich mieszkańców. Stało się ikoną polskiego losu i symbolem wspólnoty. Nie przypadkiem w najtrudniejszych później momentach historii – jak w stanie wojennym – warszawiacy spotykali się przy powstańczych  grobach na Powązkach.

Godzina W, dla upamiętnienia której co roku 1 sierpnia o 17,00 rozlegają się syreny, wyznaczona została jednak niemal w ostatniej chwili jako termin wybuchu.

Gdy zabrakło Sikorskiego i “Grota”, a Sowieci zbliżali się do Warszawy

Na gorączkowy tryb podejmowania decyzji wpływ wywarły błyskawicznie zmieniające się okoliczności: ogłoszenie przez komunistów powołania 22 lipca 1944 r. Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego oraz zbliżanie się armii radzieckiej do Wisły. Równie  istotne pozostawało jednak to, co zdarzyło się jeszcze w poprzednim 1943 roku: Polska utraciła zarówno emigracyjnego premiera Władysława Sikorskiego w katastrofie gibraltarskiej (w fotelu szefa rządu londyńskiego jego miejsce zajął Stanisław Mikołajczyk) jak aresztowanego przez Niemców przy stołecznej ulicy Spiskiej komendanta głównego Armii Krajowej Stefana Grota Roweckiego (jego z kolei funkcję objął Tadeusz Bór-Komorowski).  Zaś decyzje aliantów, podjęte w trakcie konferencji “wielkiej trójki” (tworzyli ją Franklin Delano Roosevelt, Winston Churchill oraz Josif Stalin) w Teheranie pozostawiały nasz kraj w radzieckiej strefie wpływów.

Zaś już w 1944 latem, jak opisuje Norman Davies “sowiecka dywizja pancerna przekroczyła Wisłę i zajęła przyczółek w Magnuszewie, 60 km na południe od Warszawy. 31 lipca, kiedy patrol czołgów T-34 widoczny był z Pragi, na wschodnich przedmieściach stolicy, wydawało się, że właściwy moment  nadszedł. Tego samego dnia o 5,30 po  południu Bór-Komorowski wydał rozkaz rozpoczęcia powstania 1 sierpnia o godz. 17-ej” [1]. 

Następcy Roweckiego nie było jednak łatwo cokolwiek postanowić. Jak opisuje bowiem sam Bór-Komorowski: “(..) w tej wyjątkowej chwili,  kiedy miał się rozstrzygnąć los stolicy, uzależniłem swą decyzję od zgody Delegata Rządu” [2]. Funkcję Delegata Rządu londyńskiego na Kraj pełnił wówczas Jan Stanisław Jankowski. Jak uzasadnia nie kwapiący się do ponoszenia jednoosobowej odpowiedzialności  Bór: “Moim zdaniem czas był właściwy do rozpoczęcia walki. Delegat Rządu, wysłuchawszy mnie, zadał jeszcze kilka pytań członkom mego sztabu, a uzupełniwszy sobie tym obraz sytuacji, zwrócił się do mnie i zdecydował następującymi słowy:

– Dobrze, niech pan zaczyna.

Zwróciłem się z kolei do “Montera” [pułkownika Antoniego Chruściela – przyp. ŁP].

“Jutro o piątek po południu rozpocznie pan działania”” [3].

Decyzję powzięto więc na niespełna dobę przed wybuchem. 

W dodatku obowiązywała godzina policyjna. 

Kiedy zamilkły “szczekaczki”

Dlatego też, jak relacjonował prof. Władysław Bartoszewski “łączniczki alarmowe przejęły rozkaz płk. “Montera” 1 sierpnia o godz. 7 rano i ruszyły na miasto.  Od rana krążyły również po mieście patrole policji niemieckiej, piesze i na samochodach opancerzonych. Megafony, zwane “szczekaczkami”, odzywały się rzadko. Prasy hitlerowskiej nie było już drugi dzień. Jedynym źródłem informacji pozostawały więc wydawnictwa i rozkazy podziemia. We wczesnych godzinach południowych kilka tysięcy osób w Warszawie zajętych było przekazywaniem rozkazu o godzinie “W”, przenoszeniem broni i amunicji” [4].  

Euforia wcale jednak nie stanowiła wyłącznej reakcji na taki bieg zdarzeń, skoro sam Jan Nowak-Jeziorański zanotował pod historyczną datą 1 sierpnia: “Rano wpada “Wolf” (Kazimierz Gorzkowski), kierownik Akcji Specjalnej w “N” [komórka akowskiej propagandy skupionej na psychologicznym rozbrajaniu wroga – przyp. ŁP]. Załamuje ręce, pogrążony jest w skrajnej rozpaczy. Cóż oni robią – biada – przecież w tej sytuacji powstanie nie ma żadnego sensu. Mamy pomagać bolszewikom w zajmowaniu Warszawy? Cóż za tragiczny paradoks! Przypominam sobie, że dwa dni temu w podobny sposób mówiła do mnie łączniczka “Teresa” wioząc mnie na ul. Śliską. Dyskusja wokół powstania zaczęła się zanim jeszcze doszło do wybuchu walk” – podsumowuje “kurier z Warszawy” [5].                         

Te zaś rozgorzały w wielu miejscach na  długo przed wybiciem “Godziny W”. Na Żoliborzu już o 13,30, kiedy prowadzona przez późniejszego krytyka muzycznego Zdzisława Sierpińskiego drużyna z transportem broni napotkała przy ul. Krasińskiego nadjeżdżający od strony Powązek samochód z niemieckimi żołnierzami. Ich uwagę zwróciły – ponieważ dzień był gorący – płaszcze akowców, skrywające pistolety maszynowe. Niemiecki samochód spłonął w walce. Za to kolejne ściągnięte naprędce oddziały niemieckie zadały straty zaskoczonym obławą oddziałom Organizacji Wojskowej Polskiej Partii Socjalistycznej i obsadziły wiadukt przy Dworcu Gdańskim, co odcięło Żoliborz od Śródmieścia, gdzie walki też zaczęły się przed Godziną W, bo około 16,30 na placach Napoleona i Dąbrowskiego oraz na ulicy Mazowieckiej.

Sam komendant gen. Tadeusz Bór-Komorowski “Godzinę W” zapamiętał  w taki oto sposób: “Dokładnie o piątej aż błysnęły ulice, kiedy naraz otwarły się tysiące okien. Ze wszystkich stron grad kul posypał się na głowy przechodzących Niemców, na ich budynki, na maszerujące oddziały” [6].

Warszawski 1 sierpnia        

Już pierwszego dnia walk powstańcy opanowali elektrownię na Powiślu oraz niemieckie magazyny żywności i mundurów na Stawkach,  a także pierwszy z dwóch najwyższych budynków w stolicy, co tak opisuje Nowak-Jeziorański: “W pewnym momencie ktoś gwałtownie szarpie mnie za ramię, pokazuje coś ręką wysoko na niebie. Na szczycie “Prudentialu” dumnie i wolno powiewa ogromna flaga biało-czerwona. Przeżywam chwilę gwałtownego wzruszenia. “Prudential” jest obok “PAST-y” jedynym w Warszawie drapaczem chmur. Flaga musi być widoczna w całym mieście, a także po drugiej stronie Wisły, na Pradze. W godzinę później dowiaduję się, że flagę zatknął podchorąży “Garbaty” z oddziału “Kiliński”, ciężko chory gruźlik, który przed kilku dniami wyszedł ze szpitala po odmie płuc. Gdy inni wdzierali się  do opustoszałych biur niemieckich, on z flagą pod kurtką i z długim masztem w ręku wdrapał się na szesnaste piętro, wydostał się na dach, pod gęstym obstrzałem niemieckiej załogi z Poczty Głównej zatknął i umocował chorągiew (..)” [7].

Na zdobycie PAST-y, drugiego warszawskiego wieżowca, przyszło jeszcze poczekać aż do 20 sierpnia, ale też gmach ten pozostał w powstańczych rękach aż do dnia kapitulacji 2 października 1944 r.

Jednak ani pierwszego dnia ani później nie udało się powstańcom opanować mostów Kierbedzia i Poniatowskiego. Podobnie jak większości tzw. dzielnicy niemieckiej z aleją Szucha. 

Chociaż już 1 sierpnia zajęli dwie trzecie obszaru miasta. Przy czym straty oddziałów powstańczych wyniosły ponad 2000 ludzi, niemieckie zaś –    ponad 500. 

W tym samym czasie, gdy Warszawa szykowała się do Powstania i je zaczynała – premier rządu londyńskiego Stanisław Mikołajczyk przebywał w Moskwie, gdzie dzień przed wybuchem spotkał się z Wiaczesławem Mołotowem. Zaś generalissimus Josif Stalin długo zaprzeczał wobec aliantów, że powstanie w Warszawie rzeczywiście ma miejsce. O  losie stolicy Polski zdecydować  miały fakty dokonane, stwarzane przez mocarstwa – zwłaszcza późniejsze zatrzymanie radzieckiej ofensywy na linii Wisły – a nie przebieg zmagań w stolicy.    

Jednoznacznie oceniał sytuację główny okupant, a nie ten, na co ziemie polskie wkraczał. Niemcy nie kwestionowali tego, co się dzieje: Warszawa, dawna stolica niepodległej Polski (w Generalnym Gubernatorstwie Hansa Franka ośrodkiem administracyjnym był Kraków) powstała do walki.

Jak relacjonował Władysław Bartoszewski (“Dni walczącej Warszawy”), jeszcze 1 sierpnia 1944 r.  “o godz. 23,00 rozpoczęła się w Skierniewicach narada w sztabie dowódcy 9. armii niemieckiej, gen. wojsk pancernych Nikolausa  von Vormanna. Do dziennika bojowego 9 armii wniesiono zapis:

Oczekiwane powstanie Polaków w Warszawie zaczęło się o godz. 17,00. Na obszarze całej Warszawy toczą się walki. Bezpośrednia arteria zaopatrzenia XXXIX korpusu pancernego jest przerwana. Szczęśliwie, trzymanie warszawskiej centrali telefonicznej umożliwia połączenie z komendanturą Wehrmachtu oraz XXX korpusem pancernym. Dowództwo 9 armii zażądało sił policyjnych do zgniecenia powstania” [8].

To one dokonały później największych zbrodni na ludności cywilnej, zwłaszcza mieszkańcach pierwszych szturmowanych dzielnic – Woli i Ochoty, gdzie zabijano ludność cywilną bez różnicy płci i wieku. Niemcy używali do działań przeciw cywilom zmobilizowanych kryminalistów oraz rosyjskojęzycznych kolaborantów z Russkoj Oswoboditielnoj Narodnoj Armii rekrutowanych przedtem w obozach dla jeńców radzieckich. To na Woli umiejscowiona była kwatera główna sił powstańczych w fabryce Kamlera. Nie to przesądziło jednak o zaciekłości napastników, bardziej kolejność zdobywania dzielnic. 

Wola była pierwsza. Masakra jej ludności miała zastraszyć całą stolicę. Zginęło tam co najmniej 50 tys mieszkańców, była to największa dokonana na cywilach zbrodnia w całej II wojnie światowej. Niemcy dopuszczali się dalszych okrucieństw w kolejnych dzielnicach. Na Stare Miasto podstawili czołg wyładowany materiałami wybuchowymi i pomyślany jako pułapka. Po jego zainscenizowanym przez hitlerowców zdobyciu przez siły powstańcze, eksplodował na ulicy Piwnej,  zabijając pięćset osób, przeważnie cywilów,  którzy przyszli go obejrzeć. Podobna liczba rannych straciła życie w  szpitalu polowym przy Długiej: hitlerowcy mordowali tam wszystkich, w tym również personel medyczny, chociaż w powstańczych lazaretach przyjęto zasadę, że leczy się tam również Niemców, jeśli jako poszkodowani w walkach znaleźli się na terenie kontrolowanym przez Polaków.     

Niemiecki plan utopienia Powstania we krwi nie powiódł się jednak. Potrwało 63 dni właśnie za sprawą determinacji ludności cywilnej, która do końca wspierała walczących. To mieszkańcy bez broni budowali barykady i wyrąbywali przejścia w ścianach i piwnicach chroniące przed ostrzałem, zapewniali ze skromnych bo okupacyjnych zapasów aprowizację akowskim oddziałom. O ile los walczących z bronią w ręku został w znacznej mierze zdokumentowany i przetworzony w literaturze (od “Kolumbów. Rocznik 20” Romana Bratnego, powieści, która dała nazwę akowskiemu pokoleniu po “Pierścionek z końskiego włosia” Aleksandra Ścibora-Rylskiego) i filmie (“Kanał” Andrzeja Wajdy), to bezgraniczne poświęcenie warszawskiej ludności cywilnej wciąż czeka na godną go epicką  opowieść.      

[1] Norman Davies. Serce Europy. Aneks, Londyn 1995, s. 86 

[2] Tadeusz Bór-Komorowski. Armia podziemna. Przedświt, Warszawa 1988, t. 2, s. 216

[3] ibidem

[4] Władysław Bartoszewski. Dni walczącej Warszawy. Kronika Powstania Warszawskiego. Wydawnictwo Krąg, Warszawa 1984, s. 13 

[5] Jan Nowak-Jeziorański. Kurier z Warszawy. Znak, Kraków 1993, s. 324

[6] Bór-Komorowski, Armia podziemna… op. cit, t. 2, s. 217 

[7] Nowak-Jeziorański. Kurier z Warszawy,,, op.  cit, s. 327

[8] Bartoszewski.Dni walczącej Warszawy… op. cit, s. 17

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 1

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here