Gdy w listopadzie 1918 r. Polska odzyskiwała niepodległość i powracała na mapę od razu jako demokracja (wolne wybory odbyły się już w styczniu 1919 r, na długo zanim ustanowiono trwałe granice państwa), nie był to triumf jednej tylko szkoły politycznego myślenia i działania. Przy czym żadne formalne porozumienia przywódcom nie były potrzebne. Nie porzucili też rywalizacji stronnictw, ale triumfowała racja stanu.
Bez rozlewu krwi bratniej
Przemawiający do tłumów w Lublinie, gdzie już rozbrojono Austriaków, premier Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej Ignacy Daszyński z dumą podkreślał 10 listopada 1918 r: “Ani w Krakowie ani w Lublinie ręce nasze nie splamiły się krwią polską. Lud władzę wziął mocą swej liczby i siły, mocą nieskończonych cierpień i ofiar, nałożonych mu przez wojnę światową. Rząd republikański powstać mógł tylko na wolnej ziemi. Nie śmiał powstać z woli Rady Regencyjnej w Warszawie, za pozwoleniem krzyżackiego najeźdźcy” [1].
Ściślej, wspomniana rada nawet taki prowizoryczny gabinet ustanowiła pod kierownictwem Józefa Świeżyńskiego, ale nie uznawali go nie tylko socjalista Daszyński ze swoim powstałym w nocy z 6 na 7 listopada rządem lubelskim. Jasno dał podobnej niechęci wyraz, jak relacjonuje Jędrzej Moraczewski, sam Wincenty Witos, chłopski przywódca stojący wtedy na czele zalążka rodzimej władzy w Krakowie: tamtejszej Polskiej Komisji Likwidacyjnej.
Witos czyści paznokcie przy magnatach, a Piłsudski rozmawia z nim na leżąco
Rychło przekonali się o tym emisariusze z Warszawy. “Prezes PKL Witos z właściwą sobie bezwzględnością oświadczył wysłannikom (czyszcząc przy tym paznokcie), że minęły czasy rządów książąt, magnatów, obszarników. (..) Wolna Galicja nie może i nie chce podporządkować się rządowi warszawskiemu, zależnemu i kontrolowanemu przez niemieckiego gubernatora” [2].
Witos nie wszedł jednak także w skład rządu Daszyńskiego, a dokładniej – utrzymywał, że jego nazwisko jako ministra aprowizacji podano bez wiedzy i zgody. Nie uważał bowiem socjalistów za zdatnych, żeby kierować państwem. Zaś ich program uznawał za zbiór frazesów.
Wkrótce jednak, gdy Józef Piłsudski powrócił z Magdeburga a Rada Regencyjna po zdymisjonowaniu Świeżyńskiego przekazała Komendantowi władzę nad wojskiem – Witosowi przyszło przeżyć podobne upokorzenie, jakie wcześniej zgotował członkom tamtego marionetkowego gabinetu.
Gdy z dwójką posłów galicyjskich do Sejmu wiedeńskiego, pojechał do Warszawy, Piłsudski przyjął gości na leżąco i zadawał im pytania, które sam Witos określił jako “mało znaczące”, a wagę słów trybun ludowy znał przecież doskonale.
Nie z tego oczywiście powodu zwalczał Witos powołany przez Naczelnika Państwa rząd Jędrzeja Moraczewskiego, lecz dlatego, że obawiał się, iż plany socjalistów zaszkodzą nie tylko obszarnikom, lecz i drobnej własności chłopskiej.
Z uznaniem za to powitał późniejsze zastąpienie socjalisty Moraczewskiego w fotelu premiera przez Ignacego Paderewskiego, co stanowiło pokerową zagrywkę Piłsudskiego już w nowym 1919 roku. Według Wincentego Witosa: “Nominacja p. Paderewskiego przyniosła wielkie odprężenie w społeczeństwie, wzniecając jednocześnie jak najdalej idące nadzieje (..). Paderewski bowiem poza ogromnymi zasługami, jakie oddał sprawie polskiej w Ameryce, przybył do Warszawy po triumfalnym powrocie z Poznańskiego, oddając formalnie Polsce tę dzielnicę w posiadanie (..)” [3]. Jak pamiętamy, przyjazd Paderewskiego do Poznania w drugim dniu Świąt Bożego Narodzenia 1918 r. stał się sygnałem do wybuchu Powstania Wielkopolskiego już w dniu następnym.
Polskie zasługi za Oceanem
Skoro mowa o Ameryce i skutecznych tam staraniach na rzecz sprawy polskiej, nie powinno się zapominać również o Romanie Dmowskim i jego wizycie u prezydenta Woodrowa Wilsona 11 listopada 1918 r.
Sam termin spotkania dowodzi jego powagi. Tego samego dnia zakończyła się bowiem I wojna światowa, o której wyniku przesądziło przystąpienie do niej Stanów Zjednoczonych. Jeśli w dniu zwycięstwa prezydent amerykańskiego mocarstwa znalazł czas dla przedstawiciela Komitetu Narodowego Polskiego – pokazało to dobitnie, jakie znaczenie miała sprawa polska dla przywódcy USA.
Amerykanista Longin Pastusiak, którego o sympatię dla Dmowskiego nie da się posądzić, rzetelnie relacjonuje cel i przebieg jego wizyty na podstawie dostępnych świadectw: “Chciał uzyskać poparcie dla postulatów polskich działaczy na zbliżającej się konferencji pokojowej. Powiedział, że Amerykanie polskiego pochodzenia oczekują, iż w granicach Polski znajdzie się nie tylko Poznań, ale także Śląsk i ziemie nadbałtyckie z Gdańskiem. Wilson w tym momencie spojrzał Dmowskiemu głęboko w oczy, po czym powiedział: “Mam nadzieję, że nie będą oni rozczarowani”. Zaś potem w Wersalu powtórzył temu samemu rozmówcy: “To, co dostaliście, nie odbiega daleko od tego, o co prosiliście” [4]. Przyczynili się jednak do tego w oczywisty sposób nie tylko dyplomaci, ale powstańcy wielkopolscy i śląscy.
Niepodległość wspólnymi siłami
Po kilkudziesięciu latach okazało się wtedy, że Adam Mickiewicz był wizjonerem a nie szaleńcem, gdy pisał w “Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego”: “O wojnę powszechną za wolność ludów prosimy cię Panie”.
Chociaż wojna światowa nazwana później pierwszą spustoszyła ziemie polskie, a nasi rekruci w obcych mundurach ginąć musieli za cudzą sprawę – podpisanie rozejmu w wagonie kolejowym w Compiegne sprawiło, że nieosiągalna przez 123 lata niepodległość rychło stała się faktem. A przyczyniły się do niej wysiłki konkurujących na co dzień stronnictw i orientacji politycznych. Bez zawierania formalnych porozumień między nimi. Wyczucie racji stanu wystarczyło ówczesnym przywódcom. A czasem zwykła rozmowa.
Jak opisywał Marian Marek Drozdowski: “2 stycznia 1919 r. Ignacy Paderewski przyjechał do Warszawy. Po pierwszym powitaniu przed budynkiem dworca Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej główną uroczystość powitalną zorganizowano pod Bristolem. Według relacji Stanisławy Popielówny “stolica kraju zgotowała u przyjęcie jakby ukochanemu monarsze” [5].
Wielki pianista nie był jednak żadnym monarchą, lecz właśnie stawał się demokratycznym przywódcą, a jego charyzma pomagała budować odrodzone państwo.
Ze zobowiązań, które na siebie przyjął, wynikał dalszy rozkład jego zajęć: “W dniach 2-4 stycznia 1919 r. Paderewski konferował z przedstawicielami życia politycznego stolicy. Po południu 4 stycznia spotkał się z Piłsudskim w Belwederze. Piłsudski zgodził się z Paderewskim w sprawie konieczności powołania rządu ogólnonarodowego. Trzeba przypomnieć, że dzień wcześniej Paderewski został powiadomiony przez Tadeusza Dymowskiego o planowanym zamachu stanu. Z którym się nie solidaryzował ze względu na niebezpieczeństwo wojny domowej” [6]. Z tego głównie powodu, bez poparcia autorytetów – zamach okazał się puczem tylko. Jeszcze w tym samym miesiącu, bo 26 stycznia Polacy zagłosowali masowo (frekwencja przekroczyła trzy czwarte uprawnionych) w pierwszych w naszej historii demokratycznych i powszechnych wyborach do Sejmu Ustawodawczego.
Zaś Stanisław Mackiewicz – Cat, który jak na kresowego konserwatystę przystało, socjalizm nawet w PPS-owskiej postaci uznawał za wschodni wynalazek, z uznaniem pisał o Marszałku: “I rzecz dziwna: rewolucja w Rosji wydała Lenina, który upaństwowił wszystko w Rosji, do duszy ludzkiej włącznie, wydała Piłsudskiego, wielkiego państwowca polskiego” [7].
Polska odradzała się bowiem ponad podziałami, ideologiami i różnicami międzypartyjnymi. Wspólnym wysiłkiem nie tylko przywódców ale i jej mieszkańców, którzy poczuli się obywatelami.
[1] Ignacy Daszyński. Teksty. Czytelnik, Warszawa 1986, s. 218
[2] cyt. wg: Małgorzata Olejniczak. Witos. Wyd. Buchmann, Warszawa 2012, s. 56
[3] Wincenty Witos. Moje wspomnienia. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1978, t. 2, s. 48
[4] Longin Pastusiak. Spotkania I. Paderewskiego i R. Dmowskiego z prezydentem Wilsonem. Przegląd Dziennikarski przegladdziennikarski.pl z 2 stycznia 2019
[5] Marian Marek Drozdowski. Ignacy Jan Paderewski. Zarys biografii politycznej. Interpress, Warszawa 1986, s. 139
[6] ibidem, s. 140
[7] Stanisław Mackiewicz-Cat. Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r. Pokolenie, Warszawa 1986, cz. I, s. 21