Wprawdzie statystycy futbolu odnotują wynik jako remisowy – bo tak traktuje się rozstrzygnięcie meczu w rzutach karnych – ale to my, a nie Walijczycy jedziemy na Euro. Po latach nikt nie będzie pamiętał, że awans piłkarze wywalczyli w ostatnim momencie. W barażach, w których nie grywają potentaci. Liczy się fakt, że kolejna wielka impreza piłkarska nie odbędzie się bez nas: ostatnio zabrakło nas wśród najlepszych dziesięć lat temu na Mistrzostwach Świata.
Jakie to ważne, nietrudno sobie uświadomić, wspominając okres między 1986 r. – kiedy na meksykańskim Mundialu drużyna Antoniego Piechniczka wywalczyła awans do szesnastki najlepszych – a 2002 r. gdy do mistrzowskiego grona powróciliśmy, chociaż udział w turnieju w Korei przyniósł nam tylko kompromitującą porażkę z gospodarzami, wysoką z Portugalią (0:4) i wygraną na otarcie łez z USA w meczu, który nie miał już znaczenia, bo z góry wiedzieliśmy, że do domu wracamy. W międzyczasie przez szesnaście długich lat w polskim futbolu panowały pesymizm i marazm, a jedynymi jaskółkami nadziei pozostawał udział Legii i Widzewa w elitarnej Lidze Mistrzów.
Jeszcze gorzej działo się długo po wojnie, kiedy wzdychano do wspomnień jedynego wcześniejszego finału Mistrzostw Świata w 1938 r. kiedy odpadliśmy przegrywając z Brazylią z Leonidasem w składzie po dogrywce 5:6. Na kolejny turniej wstęp otworzył nam dopiero 35 lat później zwycięski remis (1:1) na Wembley, w meczu po którym bramkarza Jana Tomaszewskiego nazwano “człowiekiem, który zatrzymał Anglię”. Zaś Janowi Domarskiemu po podaniu Grzegorza Laty piłka zeszła z nogi tak skutecznie, że zmyliło to jednego z najlepszych bramkarzy świata Petera Shiltona.
Przełamali zmorę, której nie podołał Górski
Wtedy w grupie oprócz Anglii mieliśmy także Walię. I przegraliśmy z nią w Cardiff 0:2. Teraz w tym samym mieście wyeliminowaliśmy ją, lepiej egzekwując jedenastki po zakończeniu gry. Nie oznacza to oczywiście, że obecny zespół selekcjonera Michała Probierza jest lepszy od “orłów” Kazimierza Górskiego. Ale skłania do rzeczowej oceny tego, co się udało osiągnąć.
Nie był to zły mecz, chociaż bezbramkowy. Jeszcze w pierwszej jego części Karol Świderski bliski był strzelenia widowiskowego gola, po szybkiej akcji, przywodzącej na myśl dynamikę legendarnej drużyny Górskiego. Nie zawiedli pewniacy, grający w najlepszych ligach świata: Robert Lewandowski na co dzień w Barcelonie oraz Wojciech Szczęsny z turyńskiego Juventusu, który w trakcie Mistrzostw Świata w Katarze obronił rzut karny egzekwowany przez uchodzącego za najlepszego gracza świata Argentyńczyka Leo Messiego. Zaś kontrkandydatem tego ostatniego do wspomnianego miana wciąż pozostaje nasz Lewandowski.
Piłkarze nie mają się więc z czego tłumaczyć. Jadą na Euro, gdzie za rywali mieć będą: wicemistrzów świata Francuzów, renomowanych Holendrów oraz najskromniejszą w tym gronie Austrię. Wyraźna wygrana z tą ostatnią, co nie przekracza naszych możliwości, przy godnych wynikach z dwoma pozostałymi konkurentami, utoruje nam drogę do kolejnej rundy, bo oprócz dwóch najlepszych drużyn z każdej z grup awansować można nawet z trzeciego miejsca: dalej zagrają cztery z sześciu drużyn co w grupach taką lokatę zajmą, z najlepszym bilansem.
Piłka jest okrągła a bramki są dwie – mawiał w takich sytuacjach Kazimierz Górski.
Ludzie ciężkiej pracy i celebryci nieudacznicy
Polski futbol prześladowało ostatnio fatum zagranicznych trenerów-celebrytów. Narobili mnóstwo szkody. Żeby zatrudnić Paulo Sousę, zwolniono Jerzego Brzęczka, zaraz po tym jak z sukcesem wprowadził nas na poprzednie Euro. Za rządów Portugalczyka polska drużyna narodowa grała kompromitująco. Po jego z kolei odejściu, Czesław Michniewicz wprowadził nas w Katarze do grona szesnastu najsilniejszych drużyn świata. Ten wynik – najlepszy od czterdziestu lat, legendarnych czasów Piechniczka, który w Hiszpanii pomimo stanu wojennego wywalczył w 1982 roku trzecie miejsce w świecie, podobnie jak Górski w Niemczech w 1974 r. – dziwnym trafem nie zadowolił działaczy ani komentatorów. Psioczyli na styl gry, chociaż piłka nożna to nie łyżwiarstwo figurowe ani nawet skoki narciarskie. Zamiast Michniewiczowi dać wysoką premię, zastąpiono go kolejnym Portugalczykiem Fernando Santosem. I historia się powtórzyła. Jego błędy naprawia teraz rodzimy selekcjoner Michał Probierz.
Tym samym okazało się, że rację miał Grzegorz Lato – ten sam, co wyłożył Domarskiemu piłkę na Wembley, a potem na turnieju w Niemczech został królem strzelców Mistrzostw Świata – kiedy już w roli prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej (teraz funkcję tę pełni Cezary Kulesza z Białegostoku, bez heroicznego piłkarskiego curriculum vitae) – gdy zachwalał polską myśl szkoleniową. Wykpiwały go za to media głównego nurtu. Okazała się więcej warta od działań zagranicznych celebrytów, wyróżniających się wyłącznie rekordowymi honorariami: dotyczy to również prowadzącego reprezentację dużo wcześniej Holendra Leo Beenhakkera.
Zapewne po wyeliminowaniu Walii działacze i komentatorzy będą znowu wybrzydzać, jak po katarskim Mundialu.
Rację mają jednak raczej kibice, jak ci, których spotkałem około północy na warszawskiej ulicy Foksal, gdy wyśpiewywali: – Awans jest nasz…
Gramy dalej, to się liczy