Bez umywania rąk

0
30

Uchodźcy z Ukrainy masowo napływają do Polski, wedle oficjalnych źródeł przybyło ich już 300 tys, problem polega więc nie na tym czy, ale jak ich przyjąć. Konkretnie zaś – jak najlepiej. Z oczywistych względów muszą w tym dopomóc Unia Europejska i NATO, obie organizacje, które podsycały nadzieje Ukraińców, żeby potem ich zawieść. Jak nas w 1981 r. 

Masowe odruchy współczucia i empatii, niezliczone gesty pomocy, z jakimi spotykają się uciekający do nas przed wojną u siebie Ukraińcy, pozostają w zgodzie z naszą historią i tradycją, poczuciem solidarności i wspólnoty. Objawialiśmy je wobec siebie nawzajem przed czteredziestu laty w dobie ograniczeń i niedoborów stanu wojennego. Przed ćwierćwieczem wobec klęski żywiołowej nazwanej powodzią stulecia, która dotknęła trzecią część Polski. Odnowiliśmy je przez dwa ostatnie jakże trudne lata wciąż nie zakończonej pandemii, chociaż zwycięstwa nad nią przed czasem ogłaszali wyłącznie cyniczni politycy, nie epidemiolodzy ani lekarze.

Nie poskąpimy też naszego współczucia i empatii obcym, których mowę przecież rozumiemy, obojętne, czy zwracają się do nas we własnym języku czy tym, którym posługuje się też obecny ich najeźdźca – bo to kolejny smutny paradoks tego bratobójczego konfliktu między Słowianami. 

Liczbę uchodźców wojennych doliczyć przyjdzie do tych, którzy już wcześniej do nas przyjechali: nie z lęku przed bombami, ale dla chleba. Nikt dokładnie nie policzył, szacowano ich jednak nawet na 4 mln.

Z taką wędrówką ludów nigdy od czasów masowych przesiedleń po zakończeniu II wojny światowej nie mieliśmy do czynienia. Wystarczy wskazać, że już wkrótce liczba Ukraińców w Polsce (jeśli nie przestaną napływać w tempie 100 tys osób dziennie, jak się prognozuje) przekroczyć może… tę przedwojenną. Wtedy liczbę szacowaną na 5,2-5,5 mln. Wkrótce znowu ich będzie tylu.  

Nikt nie zatrzaśnie drzwi przed tymi, którzy szukają u nas ocalenia, to oczywiste. Jednak obowiązkiem rządzących pozostaje zapewnienie takiej logistyki, która sprawi, że Polska nie okaże się drugą obok Ukrainy ofiarą konfliktu. Uniknąć musimy katastrofy humanitarnej. Rzeczą ekipy Mateusza Morawieckiego pozostaje zapewnienie wsparcia finansowego i medycznego dla przyjmowanej przez nas uchodźczej fali – ze strony Unii Europejskiej oraz Sojuszu Atlantyckiego. Polityki wschodniej nie prowadziliśmy bowiem samowolnie, wprost przeciwnie czasem aż do przesady koordynowaliśmy ją z sojusznikami. Odpowiedzialność pozostaje wspólna. 

Jeśli premier Mateusz Morawiecki mówi jak w poniedziałek po południu o “pospolitym ruszeniu” to nawet jeśli jego dobrą intencją pozostaje pochwalenie społeczeństwa polskiego za okazaną uchodźcom życzliwość – tymi słowami kwituje porażkę administracji rządowej.

Dostrzegamy ją nawet w przekazach oficjalnej TVP Info, gdzie – jak w porannej poniedziałkowej relacji z Przemyśla – na ekranie oglądamy kłębiący się chaotycznie tłum zrozpaczonych przybyszów z Ukrainy a towarzyszy temu uspokajający komentarz reporterki, że to tylko chwilowy zator, bo wszystko pozostaje doskonale zorganizowane. Tymczasem w tle gołym okiem dostrzegamy… zupełnie co innego. 

Raz w historii już to przerabialiśmy. Kiedy to wyprawa kijowska w 1920 r. w trzy miesiące później zakończyła się desperacką i na szczęście nie tylko bohaterską ale i skuteczną obroną na szańcach Warszawy. Piotr Mitzner w swojej książce “Gabinet cieni” przytoczył relację zwolennika pojednania z Rusinami, Henryka Józewskiego, który w rekomendacji samego Józefa Piłsudskiego objął wtedy jako doświadczony peowiak z Kijowa funkcję… wiceministra spraw wewnętrznych w sojuszniczym rządzie ukraińskim: “Po pewnym czasie udałem się z polecenia Atamana [Semena] Petlury do Kijowa. Miałem w imieniu rządu U[kraińskiej] R[epubliki] L[udowej] przejąć władzę nad miastem z rąk gen. [Edwarda] Rydza-Śmigłego i mianować ukraińskiego komisarza Kijowa (..). Powszechny nastrój był ożywiony i wesoły. Kijowanki tańczyły z polskimi żołnierzami na skwerach i placykach. Tego Kijów jeszcze nie widział, pomimo, że niejedna armia przez to miasto maszerowała. Nawet żołnierze ukraińscy nie mieli takiego powodzenia. Nie trwało to długo. Front się cofał. W Żmerynce, największym na Ukrainie węźle kolejowym, niezliczona ilość wagonów towarowych zalegała na torach. Pewnego dnia, gdy obudziłem się i spojrzałem w okno wagonu, (w którym urzędował rząd URL), zobaczyłem, jak polscy kolejarze żwawo uwijali się pomiędzy wagonami i wzmacniali na nich polskie “PKP”… Jakby rzecz nie cierpiała zwłoki i była konieczna w przededniu zajęcia Żmerynki przez bolszewików” [1].   

Ważne, abyśmy – jak rzecz ujmował stoczniowiec gdański, wysłuchany w Sierpniu 1980 r. przez Ryszarda Kapuścińskiego – potrafili uczyć się na własnych doświadczeniach, a nie tylko błędach [2]. 

Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, zarazem szef klubu parlamentarnego PiS w poniedziałek rano w Sejmie występuje wobec dziennikarzy ze znaczkami w polskich i ukraińskich barwach narodowych w klapie marynarki. Ale w kwestii postawy tradycyjnego sojusznika PiS, premiera Węgier Viktora Orbana, który inwazji rosyjskiej nie potępia, przewodniczący Terlecki wykazuje zdumiewającą wyrozumiałość. Tylko się postawie Węgrów dziwi, nawet jej nie krytykuje. Jeszcze niedawno pragnący uchodzić za niepokornych liderzy z Warszawy i Budapesztu próbowali montować opozycyjny sojusz w ramach Unii Europejskiej z udziałem otwarcie wspieranych przez prezydenta Rosji Władimira Putina: liderki narodowców francuskich Marine Le Pen oraz Włocha Matteo Salviniego. Te konszachty okazały się niewypałem. Ich efekt obniża do dziś naszą siłę przebicia w Unii Europejskiej.

Tym razem jednak UE musi pomóc uchodźcom przez nas teraz przyjmowanym zarówno w imię twardych politycznych racji, jak humanitarnych podstaw, zawartych we własnej idei założycielskiej. W sytuacji również, gdy społeczeństwo polskie – nie tylko władza przecież, zwłaszcza, że pieniędzy z budżetu na loterii nie wygrała – ponosi pośrednio największe po samej Ukrainie koszty wojny rozpętanej przez Rosję, Unia musi też odłożyć na bok stawiane wcześniej warunki. Pieniądze z krajowego planu odbudowy powinny do nas trafić niezależnie od jakości zapowiadanych przez rządzących, pod europejskim naciskiem, przedłożeń ustawowych dotyczących likwidacji lub ograniczenia izby dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. UE oraz Sojusz Atlantycki ponoszą moralną odpowiedzialność za rozbudzenie nadziei Ukraińców, wspieranych, póki w godzinie próby nie zastąpiły ich teflonowe, bo nieskuteczne sankcje. Polska doświadczyła na sobie podobnej polityki w 1981 r. kiedy pomimo poparcia dla NSZZ Solidarność Amerykanie nie ostrzegli związkowców o pozyskanych za sprawą płk. Ryszarda Kuklińskiego planach wprowadzenia stanu wojennego przez władzę. Odczuli to jeszcze bardziej boleśnie Węgrzy w 1956, zachęcani przez USA do powstania, a potem porzuceni na pastwę czołgów, jak Ukraina dzisiaj.       

W tej wojnie jasne pozostaje, kto stał się agresorem. Odpowiedzialność za wywołanie gorącej wojny – po dwóch latach męczącej i wyniszczającej społeczeństwa pandemii, wciąż trwającej – spada na Władimira Putina i pozostaje niepodzielna. Skoro rosyjskiego lidera nie chcą ani nie próbują powstrzymać Amerykanie, Sojusz Atlantycki ani Unia Europejska – rzeczą ludzi dobrej woli pozostaje udzielanie pomocy humanitarnej ofiarom tej kolejnej brudnej wojny. To miernik człowieczeństwa. Co nie znaczy, że nie należy równocześnie naciskać na polityków, żeby za to zapłacili, bo w tym celu przecież zostali wybrani. I wydają nasze pieniądze, nie swoje. Putin nie liczy się z opinią publiczną we własnym kraju, oni zaś powinni. Praca na rzecz przyszłego, trwałego rozwiązania pokojowego – bo innego finału tej wojny nie sposób sobie wyobrazić, skoro przyjdzie nam dalej żyć razem na równinach środkowej i wschodniej Europy – musi zostać poprzedzona wspólnym humanitarnym wysiłkiem. Pospolite ruszenie to piękna polska tradycja. Ale wbrew słowom premiera teraz nie wystarczy. Zaś jeżeli z kolejnego już kryzysu wyjdziemy z przekonaniem o sile społeczeństwa i słabości władzy – wnioski te z czasem obrócą się przeciw rządzącym. Jak tyle razy już w naszej historii bywało.     

[1] Piotr Mitzner. Milczenie Józewskiego [w:] Gabinet cieni. Wyd. Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2007, s. 66 
[2] por. Ryszard Kapuściński. Notatki z Wybrzeża. “Kultura”, Warszawa, z 14 września 1980 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here