Klasa polityczna nie ma się czym pochwalić, świadczy o tym bezradność rządzących wobec pandemii koronawirusa i sytuacji na granicach a także gorszące afery: Budki, łącząca PiS i PO oraz Skórzyńskiego i Dworczyka – wspólny problem rządu i TVN. W tej sytuacji zawodowi politycy zajmują nas drobnymi tematami. Ich mistrzem od dawna pozostaje Adam Bielan.
Która to już rekonstrukcja pisowskiego rządu, zliczyć trudno. Partia rządzi nieprzerwanie od sześciu lat, w międzyczasie w fotelu premiera Beatę Szydło zastąpił Mateusz Morawiecki, szefowie niektórych resortów zmieniali się jeszcze częściej. Jeden z wicepremierów Jarosław Gowin odchodził… już dwa razy. Trzeci raz nie będzie miał okazji, bo zapewne już go nie powołają.
Jednak właśnie kolejna rekonstrukcja rządu PiS stanowi kolejny, podrzucany mediom przez polityków partii rządzącej temat dyżurny. Oczywiście nie da się wytłumaczyć, że wszystko jedno czy ministrem obrony pozostaje otwarcie gorszący ze względu na swoje “niebezpieczne związki” opisywane m.in. przez Tomasza Piątka b. członek KOR Antoni Macierewicz czy względnie jak na partie rządzącą umiarkowany i rozgarnięty Mariusz Błaszczak. Również zamiana absurdalnie pretensjonalnej Szydło na obytego w świecie Morawieckiego, syna bohatera opozycji i polityka ROP Kornela, jednego z lepszych ludzi, jakich znaliśmy, znajdowała wizerunkowy sens. Pewne wydaje się co innego: to nie zmiany personalne zajmują Polaków po ponad półtora roku szalejącej pandemii i wobec zagrożenia zalewem imigrantów.
Dziadek pyta, która to rekonstrukcja
Adam Bielan w eksperymencie, do którego da się porównać trwającą rekonstrukcję gra rolę podwójną: pomocnika eksperymentatora oraz królika doświadczalnego. Jak zwykle sufluje ostatecznemu selekcjonerowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, który od dawna ma do niego słabość, chociaż raz już go z partii wyrzucił. Potem przywrócony do łask Bielan bryluje jednak nadal dając liderowi poczucie bezpieczeństwa, bo przywódcom o autorytarnych skłonnościach miło mieć wokół siebie kogoś, nad kimś się bezapelacyjnie góruje intelektualnie (Kaczyński – przypomnijmy to niespełniony zawodowo prawnik i naukowiec z kompleksami, bo wykładał w Białymstoku w czasach gdy to miasto pozostawało symbolem nie rozwoju jak dziś obciachu) i kto tak do końca od nas zależy, że aż sprzeciwić się nie może.
Bielan w przedstawieniu zatytułowanym rekonstrukcja rządu znajduje dla siebie aż dwa epizody: prezesowskiego adiutanta oraz szefa jednej z kamaryli dworskich. Bo kierowana przez Adama Bielana Partia Republikańska, chociaż kanapowa, ma w nowym rozdaniu posad uczestniczyć. Podobnie jak jeszcze mniej znana OdNowa, stowarzyszenie Marcina Ociepy. Nie są to liderzy o szerokim społecznym poparciu ani rozpoznawalności. Znajomość ich szyldów też się nie upowszechniła. Jednak właśnie to stanowi dla Kaczyńskiego gwarancję, że całe to towarzystwo nie zbuntuje się jak niedawno Jarosław Gowin, którego Porozumienie też pozostało kanapą, szerszą jednak i z lepszego materiału oraz salonu. Ani nie będzie wierzgać, jak Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry przy ratyfikacji funduszu odbudowy z UE.
W znanym dowcipie rysunkowym Andrzeja Mleczki, pochodzącym z końca czasów gierkowskich, faceci rozpijają flaszkę przy stole, w tle ktoś poleguje na polowym łóżku aż wreszcie pojawia się zawarta w podpisie do obrazka kwestia: – Dziadek pyta, którą teraz mamy Polskę?
Jak wiadomo, ekipa Edwarda Gierka obiecywała zbudowanie drugiej. Hasło odnosiło się do zapowiedzi przyspieszenie w budownictwie mieszkaniowym za zachodnie kredyty i w oparciu o tamtejsze technologie. Wiemy, że się nie powiodło, Sierpień 1980 r. robili w swoich zakładach pracy robotnicy dla których mieszkań zabrakło, a nie zamierzali na nie czekać trzydzieści przepisowych lat.
Z rekonstrukcjami było podobnie. Za rządów koalicji AWS i Unii Wolności przeprowadzane co pół roku, nie uchroniły obu partii przed rozpadem. Nie pomogły też SLD za Leszka Millera.
Obecna rekonstrukcja pisowska – na ile jej zarys poznaliśmy – składa się z licznych absurdalnych szczegółów. I spełnia wymóg opisany w wybitnej, traktującej o zjednoczeniu Włoch, powieści noblisty Giuseppe Tomasiego di Lampedusy “Lampart”: – Wiele trzeba zmienić, żeby wszystko pozostało po staremu.
Ponowne wydzielenie Ministerstwa Sportu z kultury uzasadnia się wyłącznie potrzebą obdzielenia stanowiskami nowych beneficjentów. Zawiadujący dotychczasowym superresortem wicepremier Piotr Gliński bez wątpienia na sporcie się zna jak rzadko który z pisowskich ministrów na swojej domenie. Praktykujący dżudoka, nie tak dawno, już w okresie pełnienia urzędu pojawił się bez świty czy ochrony na nostalgicznym spotkaniu akademickiego klubu judo UW. Odłączenie sportu od kultury oznacza, że ten pierwszy resort dostanie się w ręce kogoś słabiej z nim obeznanego niż Gliński. Kandydatura Kamila Bortniczuka to w zestawieniu z profesorem… śmiech na sali. Zaś głównym jego rywalem w walce o to stanowisko okazuje się makijażystka Jarosława Kaczyńskiego Anna Krupka.
Odejście Jarosława Kaczyńskiego z funkcji wicepremiera do spraw bezpieczeństwa niewiele zmienia, bo realnie… nigdy jej pełnić nie zaczął. I tak zarządza rządem (przepraszam za wyświechtaną stylistyczną figurę) z tylnego siedzenia, jak mawiano w czasach Mariana Krzaklewskiego.
Cała reszta – to wyłącznie podział łupów i to pomiędzy polityków o prawie nieznanych nazwiskach.
Wspólne grzechy polityków
Po co więc rządzący to robią? Bo równoczesne odwrócenie uwagi od afery Borysa Budki i Tomasza Siemoniaka notabli z PO spiskujących z politykami PiS Łukaszem Szumowskim i Markiem Suskim na ochlaju u pisowskiego propagandzisty niedaleko ruskiej ambasady, a także od podpowiadania po godzinach szefowi Kancelarii Premiera Michałowi Dworczykowi przez gwiazdorka niby to opozycyjnej telewizji TVN Krzysztofa Skórzyńskiego leży we wspólnym interesie zarówno partii rządzącej jak najsilniejszej partii opozycji i mediów głównego nurtu. Bo ich grzechy są wspólne. Zarówno PiS jak PO, niemieckie chociaż nadające po polsku radio RMF pozostające pracodawcą Roberta Mazurka i amerykański koncern Discovery, któremu podlega TVN, a jej bossowie nawet Skórzyńskiego nie wyrzucili z pracy – wszyscy oni zgodnie i chętnie odwrócą uwagę opinii publicznej od tego, co nabroili.
W tej sytuacji gdyby Adam Bielan nie istniał, należałoby go wymyślić jak najszybciej. Ale nie potrzeba. Odkąd w 1997 r. zasiadł w Sejmie jako najmłodszy wtedy poseł, w barwach AWS, nieprzerwanie niemal sprawuje mandaty do różnych Izb z europarlamentem jak teraz włącznie. Pomimo fatalnych manier był nawet marszałkiem Senatu. Jedyną przerwę w życiorysie – jeśli użyć języka recydywistów – odnotował w latach 2014-15, kiedy to skończyła mu się kadencja w Parlamencie Europejskim a do Senatu wybrano go dopiero po roku. Czemu zawdzięcza Bialan nadzwyczajną impregnację na polityczne sztormy?
Pozostaje mistrzem pozorowanych zachwytów. Gdy w latach 2001-5 PiS z 43-osobowym klubem posłów pozostawała w opozycji, a na mityngach partyjnych jej działacze pokrzykiwali i powiewali chorągiewkami na tle kolorowych dekoracji, Bielan podchodził do dziennikarzy telewizyjnych i podkreślał, że to konwencja w amerykańskim stylu. I tamci tak to podawali, z tymi słowami do serwisów, bo rządy SLD miały się już ku końcowi a nie było wiadomo, skąd wiatr zawieje. Przychodziło to tym łatwiej, że na wspomnianych konwencjach zwykle nie padało nic rzeczywiście istotnego.
Ile jednak razy można grać w kółko tę samą płytę… Przy słabej opozycji, jak się wydaje, w nieskończoność. Zwłaszcza, że PO-KO funduje opinii publiczną podobną operę mydlaną: kto zastąpi do cna skompromitowanego Borysa Budkę w fotelu przewodniczącego klubu. Najpierw wymieniano jako głównego kandydata intelektualistę Rafała Grupińskiego (pełnił już tę funkcję w dobrych dla Platformy czasach, gdy partia rządziła krajem) teraz przeważa wersja, że następcą niefortunnego skandalisty, co nie wie, jakie zaproszenia się odrzuca, zostanie kobieta, co pozwoli na chwilową przynajmniej poprawę wizerunku sejmowej reprezentacji Koalicji Obywatelskiej.
Zaś politykom rządzącej chociaż jako koalicja całkiem wirtualnej “Zjednoczonej Prawicy” trudno zarzucić, że spierają się o rzeczy bez znaczenia. W samym przecież, chociaż to na pewno nie najważniejszy z resortów, Ministerstwie Klimatu i Środowiska do obsadzenia poza oczywiście posadą ministra pozostaje sześć stanowisk wiceministerialnych. Dla dobra Polski przecież… Zaś pensje wszystkich ministrów, na razie czternastu i ich w sumie 65 zastępców co miesiąc kosztują polskiego podatnika 1,45 mln zł…