Pożegnanie pisarki. Odeszła Maria Nurowska (1944-2022)
O tym, co z ludźmi robi stan wojenny, opowiedziała przed laty w “Kontredansie”, prawie Czechowowskiej historii nie trzech, lecz dwóch sióstr, rywalizujących o uczucia syna jednej z nich. Żeby przedstawić dylematy związane z praworządnością za rządów PiS odwołała się do Michaiła Bułhakowa, którego bohaterowie znani z “Mistrza i Małgorzaty” wspierają panią sędzię o tym właśnie imieniu, która ma rozstrzygnąć o aresztowaniu lub wypuszczeniu na wolność dawnego bohatera podziemnej Solidarności Józefa Piniora, występującego w “Dziesięciu godzinach” – chociaż to powieść – pod własnym nazwiskiem.
Na miesiąc przed 78. urodzinami odeszła Maria Nurowska, najwybitniejsza po noblistce Oldze Tokarczuk współczesna polska pisarka. Równie biegła w wysublimowanych parabolach literackich, co w popularnym segmencie twórczości, gdzie konkurencję dla niej stanowiły sprzedawane w supermarketach śmieciowe tłumaczenia z serii Arlekinów. I co znaczące – w tej ostatniej rywalizacji wcale nie przegrywała.
Broniła człowieka przed złem i niesprawiedliwością, zwyczajnych ludzi przed szaleństwem polityki.
Mało kto pisał o współczesnej Polsce tak jak ona, może jeszcze tylko niedościgniony Kazimierz Orłoś w kultowym już longshortstory “Noc suwerena”. Dramat zaczyna się tam z chwilą, gdy bohaterka nie otrzyma świadczenia 500 plus. Ale potem napięcie – niczym u Alfreda Hitchcocka – stale rośnie. Nie da się zresztą tego streścić, podobnie jak trudno opowiedzieć o czym traktuje “Stary człowiek i morze” Ernesta Hemingwaya.
Mistrz… i mistrzyni klawiatury
W “Dziesięciu godzinach” Marii Nurowskiej marszałek Sejmu znika z miejsca pracy, zamyka się w domu, nie odbiera telefonów, a żona powiadamia, że zamierza on zrzec się swojej funkcji.
“W tej sytuacji musiał się tam pofatygować sam Prezes, ale o dziwo, na marszałku nie zrobiło to wielkiego wrażenia, panowie rozmawiali przez drzwi:
– Słuchaj! Co ty wyprawiasz, o co chodzi?
– O to, że zawiodłem! Od początku mówiłem, że się nie nadaję, ale pan Prezes powiedział, że musi mieć zaufanego człowieka!
– Tak powiedziałem i to potwierdzam i przestań z tym prezesem, wiesz, jak mam na imię.
– Prezes to Prezes – dobiegło zza drzwi – a szacunek to szacunek.
– No dobrze, dobrze, ale możesz otworzyć te cholerne drzwi?
– Nie, bo zawiodłem pana Prezesa i kolegów.
– To chcesz przesiedzieć resztę życia zamknięty w czterech ścianach?
– Wrócę do ogrodnictwa, w tym czułem się najlepiej. Rośliny to była moja pasja (..).
– To radzę ci się odbudować do poniedziałku, chcę cię widzieć o dziewiątej rano na zarządzie” [1].
Kto powie, że to łatwy efekt, niech zważy, że w przestrzeni tytułowych “Dziesięciu godzin” działają też bohaterowie drugiego planu. Znani z “Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa.
“W apartamencie Wolanda zebrała się cała czwórka zarządu operacyjnego.
– I jak oceniacie sytuację? – spytał gospodarz. – Może ty, Asasello zacznij pierwszy, bo jesteś najbardziej wprowadzony?
– No cóż, sytuacja wygląda tak, że potulnie oddadzą władzę, praktycznie nie mają prezydenta, marszałek Sejmu jedno, co może zrobić, to podać się do dymisji. Opozycja zresztą tego żąda.
I na to Woland odpowiedział:
– Nie byłbym wcale pewien, że tak gładko to pójdzie. Nie doceniacie osoby Prezesa. On nie myśli racjonalnie, on ma jedno w głowie, żeby brat został beatyfikowany, a kraj obstawiony jego pomnikami. Wszystko inne się nie liczy” [2].
Znów nie idzie wcale o nietrudny efekt, powieść z kluczem ani political fiction. Bohaterowie “Mistrza i Małgorzaty” – kto inny poza Nurowską spośród parających się piórem Polaków potrafiłby ich wprowadzić do własnej powieściowej konstrukcji bez ryzyka ośmieszenia się – ale autorka “Kontredansu” sama… mistrzynią klawiatury się okazuje, a do kultu Bułhakowa w Polsce dopisuje kolejny rozdział. I tak cała ta diabelska menażeria, znana z Moskwy sprzed prawie stu lat, pojawia się nad Wisłą nie po to, żeby rządy PiS obalić. Wesprzeć zamierza bohaterkę, która w trakcie tytułowych dziesięciu godzin ma zdecydować o nałożeniu aresztu lub wypuszczeniu na wolność posągowej postaci z czasów podziemnej walki Solidarności.
“Dziesięć godzin” i “80 milionów”
To Józef Pinior, znany też z “80 milionów” Waldemara Krzystka, filmu fabularnego, ale odtwarzającego najsłynniejszą z brawurowych ale i udanych akcji pierwszej Solidarności, jeszcze nie zbiurokratyzowanej i nie zdemoralizowanej toastami z esbekami w Magdalence ani amerykańskimi liberalno-republikańskimi szkoleniami. Jego los znajdzie się w ręku osoby, która sama życie ma potrzaskane: obarczonej zgryźliwym i ciężko chorym mężem, nie za bardzo potrafiącej się dogadać z nastoletnią córką, co ze szkoły przynosi formułki, że sędziowie, w tym jej matka to “komuniści i złodzieje”. Potrzebuje więc pomocy siły, która – o czym wiemy od czasów “Fausta” Goethego – wiecznie zła pragnąc, zawsze dobro czyni. Dokona właściwego wyboru. Tacy są bohaterowie Marii Nurowskiej, nie tylko z najambitniejszego nurtu jej twórczości, ale z przerobionych na serial “Panien i wdów” czy “Hiszpańskich oczu”, licznych jej opowieści, które stanowią – tak rzecz ujmijmy – przekonującą i wciąż należącą do sfery kultury a nie tylko domeny urobku przemysłu papierniczego alternatywę czytelniczą dla popularnych Arlekinów.
Arbiterka elegancji
Nurowska, potomkini kasztelanów i córka legionisty rozpoznaje bowiem perfekcyjnie masowe gusta i oczekiwania a może nawet – to kolejny ewenement – po części je kształtuje.
Piękny order powinna dostać za zachowanie dla literatury polskiej rzesz czytelniczek co bez jej “Hiszpańskich oczu” skazane byłyby na tłumaczenia marnej supermarketowej literatury obcej produkcji. Skoro Orła Białego otrzymał ordynarnie obrażający kobiety tylko z tego powodu, że mają inne niż on sam poglądy polityczne Andrzej Gwiazda – tym bardziej należało się to odznaczenie sprawiającej radość setkom tysięcy czytelniczek i zachowującej przy tym klasę Marii Nurowskiej. Ale Andrzej Duda raczej pośmiertnie jej nim nie uhonoruje, odwzorowany również w “Dziesięciu godzinach” wśród epizodyczych postaci.
Stan wojenny w rodzinnych dekoracjach
W wydanym 34 lata wcześniej, w jeszcze bardziej ponurych czasach “Kontredansie” – warszawską rzeczywistość stanu wojennego oglądamy nie przez pryzmat konspiry ani powielaczy, dominuje rywalizacja matki i ciotki o duszę młodego chłopaka. Studenta polonistyki internowanego w Białołęce. Biologiczna matka jest romantyczna, ciotka rozważna.
W szkicu “Proza stanu wojennego” tak widział rzecz Tomasz Merta, krytyk literacki a potem wiceminister kultury, który nie wrócił z kwietniowej delegacji do Smoleńska: “”Kontredans” Marii Nurowskiej przedstawia niezwykle realistycznie codzienność stanu wojennego, która jednak stanowi tylko tło dla ukazania dramatycznej walki o syna, toczonej przez jego matkę i ciotkę. Stan wojenny nie jest tu źródłem konfliktu, a jedynie ten konflikt potęguje (..)” [3].
Zerknijmy więc jeszcze, jak ze sobą rozmawiają siostry w “Kontredansie”:
“- Dlaczego nie chodzę do pracy? To proste. Postanowiłam się zawiesić jak Niezależne Samodzielne Związki… (..).
– Proszę cię, abyś stawiła się jutro w muzeum.
– Jako eksponat? Wolisz wykopalisko czy rzeźbę nowoczesną?
– Jeśli jutro nie pójdziesz, to oprócz nieprzyjemności, jakie mogą cię spotkać, nie dam złamanego grosza.
– Dasz, dasz. Zawsze tak tylko nie straszysz – odparła uspokajająco. – A w muzeum nie jestem potrzebna. Robią remanent, komisarz musi sprawdzić, czy ktoś czegoś nie przemycił przypadkiem” [4].
Nie jest to więc heroiczna wizja. Ale przekonująca, skoro “Kontredansu” Nurowskiej nie udawało się dostać w księgarniach. Kupiłem go od bukinisty przy warszawskim Barbakanie, na Starówce pełnej patroli milicji. Był rok 1983. Parę tygodni wcześniej na pobliskim komisariacie przy Jezuickiej pobito Grzegorza Przemyka, zmarłego wkrótce w następstwie odniesionych tam obrażeń.
– Czy mówi ci coś nazwa związku Solidarność? – tak zareklamował osiemnastolatkowi “Konterdans” znany mi z widzenia handlarz książek z Barbakanu, parający się tym zajęciem odkąd “za nielegalną działalność związkową” wyrzucono go z jednej z państwowych instytucji.
A mnie pozostawało uiścić cenę stanowiącą lwią wielokrotność wydrukowanej na okładce.
O człowieku, co mi “Kontredans” wtedy sprzedał mawiano, że książkami handluje dla chleba, ale poza tym wiele znaczy w podziemiu. Podobno – choć może to tylko anegdota – kiedyś bezpieka podstawiła mu dziewczynę piękną jak marzenie. Zaś ta o piątej rano podrapała go po plecach i zapytała rzeczowo:
– Ty, to powiedz mi, gdzie się ten Bujak ukrywa?
Nikt już tej historii nie opisze, niezależnie od tego, czy to prawda, czy mit.
Mogłaby to zrobić wyłącznie Maria Nurowska.
Jej “Konterdans” wydano oficjalnie, bo władza uznała, że nie stanowi dla niej wielkiego zagrożenia: autorkę zaliczano do uchodzącej za nieszkodliwą niszy literatury kobiecej, lekkiej, łatwej i przyjemnej. Jeszcze trzy dekady zresztą przyszło czekać na Nobla dla Kanadyjki Alice Munro, krzywdząco klasyfikowanej wcześniej przez krytykę jako autorka opowieści dla gospodyń domowych.
Maria Nurowska zasłużyła sobie na to, by podobnego błędu wobec niej nie popełniać…
[1] Maria Nurowska. Dziesięć godzin. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017, s. 178
[2] Nurowska. Dziesięć godzin, op. cit, s 174
[3] Tomasz Merta. Proza stanu wojennego [w:] Nieodzowność konserwatyzmu. Teologia Polityczna, Muzeum Historii Polski, Warszawa 2011, s. 502
[4] Maria Nurowska, Kontredans. Czytelnik, Warszawa 1983, s. 119-120