Wspólna niepodległość
W listopadzie 1918 r. czołowi polscy przywódcy nie proklamowali żadnego porozumienia ponad podziałami, za to bez maskowania różnic w ten sposób działali na rzecz niepodległości, że ich aktywność się uzupełniała.
Jak pisał o początkach odrodzenia polskiej państwowości Melchior Wańkowicz (“Przez cztery klimaty”): “Wyobraźnia zwykle poprzedza zdarzenia. Ale kiedy zdarzenia raz ruszą, wyobraźnia nie może nadążyć.
Sieroszewski, minister propagandy w Rządzie Lubelskim, który zawiązał się za okupacji austriackiej, kiedy jeszcze w Warszawie rządzili Niemcy, opowiadał mi, jak na pierwszych posiedzeniach rządu 7 i 8 listopada 1918 r. (dwa dni przed powrotem Piłsudskiego) nauchwalali wszystko dobre dla Polski, o czym tylko słyszeli: ośmiogodzinny dzień pracy, powszechne prawo wyborcze, powszechne nauczanie, reformę rolną.
– Co kto proponuje jeszcze?
– Prawo wyborcze dla kobiet…
– Brawo, wyprzedzimy Anglię (..).
– No, więc – opowiadał Sieroszewski – po wydrukowaniu Manifestu wzięliśmy my, ministrowie, kubełki z klejem, pędzle i poszliśmy rozwieszać Manifest po parkanach Lublina. (..)
Działacze podpisani pod Manifestem uważali się, za szczerych lewicowców, ale pochodzili przeważnie ze szlachty: Daszyński, Downarowicz, Malinowski, Moraczewski, Sieroszewski, Poniatowski (..). Tak jak ze szlachty pochodził Piłsudski. Podpis Witosa zamieszczono podobno bez jego wiadomości” [1].
Wincenty Witos nie przystał na sygnowanie jego nazwiskiem deklaracji rządu lubelskiego, ale nie zasypiał gruszek w popiele. Ówczesny poseł Koła Polskiego w wiedeńskiej Rady Państwa staje na czele Polskiej Komisji Likwidacyjnej: jej władza obejmie obszar Galicji na zachód od Sanu. Biografka Witosa Małgorzata Olejniczak widzi rzecz następująco: “Po powrocie do Krakowa Witos włączył się w prace nad utworzeniem rządu koalicyjnego, w skład którego wchodziliby przedstawiciele z trzech zaborów. Rozmowy toczyły się w kierunku oddania prezydentury Witosowi, jednak przeciągały się bez żadnych rezultatów. Jak wspominia M. Kiniowski, jeden z uczestników spotkania, o fiasku tej koncepcji przesądziła kolacja, podczas której gorączka, jakiej ulegli jej uczestnicy, ostygła.
A być może przyczyną były informacje o spodziewanym powrocie Józefa Piłsudskiego do Warszawy” [2].
Komendant powitany samotrzeć
Wkrótce rzeczywiście stał się on faktem, co relacjonuje najwierniejszy kronikarz Komendanta Wacław Jędrzejewicz: “Wczesnym rankiem w niedzielę 10 listopada 1918 r. Piłsudski z Sosnkowskim przybyli na dworzec wiedeński w Warszawie. Mieszkańcy stolicy o tym nie wiedzieli. W nocy władze gubernatorskie poinformowały regenta ks. Lubomirskiego, że Piłsudski ma rano przybyć do Warszawy. Przypadkowo dowiedział się o tym także Adam Koc, Komendant Naczelny POW i zawiadomił kilka osób. Wśród nich Aleksandra Prystora, który, zwolniony z więzienia w Rosji przez rewolucję znalazł się w Warszawie. Tak, że na dworcu witało Piłsudskiego tylko parę osób” [3].
Józef Piłsudski konferował z Lubomirskim w pałacu tego drugiego we Frascati przy Wiejskiej. Dowiedział się – chociaż zapewne od swoich bojowców a nie od podejmującego go arystokraty – że generał-gubernator niemiecki Hans Beseler uciekł statkiem w dół Wisły. Wilhelmińskie Niemcy sypały się, chociaż zębów nie straciły.
Piłsudski po uwolnieniu z twierdzy magdeburskiej, gdzie siedział za odmowę złożenia przez Legiony przysięgi na wierność Niemcom, już w Berlinie, gdy z hotelu wieziono go na dworzec, dostrzegł na ulicach samochody wojskowe z czerwonymi sztandarami. Także w Warszawie w okupacyjnych oddziałach tworzyły się masowo rady żołnierskie. Z ich przedstawicielemi Piłsudski uzgodnił w nocy z 10 na 11 listopada ewakuację niemieckich sił. Ugoda stanowiła wyraz rozsądku: Niemcy mieli w b. Królestwie pod bronią 80 tys ludzi zaś Polska Organizacja Wojskowa – 5 tys. Stosunek sił wynosił więc szesnaście do jednego. Równocześnie jednak żołnierzy kajzera skutecznie rozbrajano, przy czym czasem dochodziło przy tej okazji do wymiany ognia i padały ofiary, jak na placu Teatralnym w Warszawie.
“11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu naczelne dowództwo wojsk polskich i zwróciła się do niego o utworzenie rządu narodowego (..). Rząd lubelski rozwiązał się 11 listopada” – relacjonował dalej Jędrzejewicz [4]. Wszystko to przeważyło o późniejszym wyborze tej daty jako terminu odzyskania niepodległości przez Polskę. Chociaż oczywiście był to proces historyczny, a nie jednorazowy akt.
Dla Ojczyzny ratowania…
Współtworzyli go również ci, którzy którzy z czysto geograficznego punktu widzenia znajdowali się daleko od kraju: Ignacy J. Paderewski oraz Roman Dmowski. Jak relacjonuje biograf drugiego z nich Krzysztof Kawalec: “Koniec wojny zastał Dmowskiego w Waszyngtonie. 11 listopada, w dniu zawieszenia broni, odbył jeszcze jedną rozmowę z Wilsonem, zaś cztery dni później, na pokładzie “France” udał się z powrotem do Europy” [5]. Nadmienić wypada, że Dmowski wtedy już płynął bezpiecznie, ale jego wcześniejsza podróż w odwrotną stronę do Ameryki wymagała sporej odwagi, bo na Atlantyku postrach siały niemieckie łodzie podwodne. “Panu Romanowi” jej nie zabrakło, a Polsce się to opłacało, skoro w dniu zakończenia wojny znalazł czas dla niego najbardziej zajęty człowiek świata: pomysłodawca nowego ładu światowego, opartego na samostanowieniu narodów, nie przymusie mocarstw – prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson. Nie wszyscy jednak zachwycali się rezultatem misji “pana Romana”.
“Powróciwszy do Paryża, Dmowski musiał łagodzić irytację swoich współpracowników” – opisuje dalej Kawalec. “23 listopada, na pierwszym posiedzeniu KNP, w którym wziął udział po powrocie zza oceanu, utrącił wniosek obalenia rządów ludowych siłą (..)” [6].
Zresztą w kraju Piłsudski również dobrowolnie się ograniczał: niby bowiem powierzył tworzenie rządu Ignacemu Daszyńskiemu, ale pierwszym premierem Niepodległej, po niepowodzeniu misji poprzednika został i tak Jędrzej Moraczewski – też socjalista, ale bardziej umiarkowany i mniej bulwersujący endecję czy konserwatystów.
Już w styczniu 1919 r. u steru gabinetu zasiadł – równie pewnie niczym dotychczas przy fortepianie – Ignacy Jan Paderewski. Gdy w grudniu 1918 r. w drugi dzień Świąt bawił przejazdem w Poznaniu, witano go tam tak owacyjnie, że demonstracje, a ściślej niemiecka reakcja na nie (zrywanie flag biało-czerwonych i wybijanie szyb polskich kawiarń) stały się sygnałem do wybuchu dzień później Powstania Wielkopolskiego, uchodzącego za jedyne zwycięskie w polskiej historii.
Polska niczym łaska Boża: bez granic
O Polsce mówiono wtedy – co dziś z lubością cytuje szef Instytutu Józefa Piłsudskiego prof. Wiesław Jan Wysocki – że jest niczym łaska Boża: bez granic.
Przyszło dopiero o nie walczyć. Wprawdzie znane powiedzenie głosi, że “tak ni z tego, ni z owego, była Polska od pierwszego” – bo uzyskany maksymalny efekt przy nikłej liczbie ofiar kontrastował z wcześniejszymi krwawymi zrywami – ale nie umniejsza to poświęcenia nastoletnich Orląt Lwowskich: uciekających z dobrych domów gimnazjalistów i batiarskich dzieci ulicy, walczących ramię w ramię o miasto przeciw wyszkolonym i okrutnym oddziałom ukraińskim. Ani żołnierzy z poboru, zwykle chłopskiego pochodzenia, broniących Warszawy przed bolszewikami w sierpniu 1920 r, czy powstańców śląskich, których zryw przesądził o tym, że pomimo przegranego plebiscytu z marca 1921 r. (wygrać się go nie dało, bo Niemcy specjalnymi pociągami sprowadzili na Śląsk 300 tys osób wprawdzie tam urodzonych ale od dawna nie zamieszkałych) zwycięzcy wojny światowej przyznali Polsce nie jak pierwotnie zamierzali dwa wiejskie powiaty pszczyński i rybnicki (ROW wtedy jeszcze nie istniał), lecz rozległy obszar z Katowicami i przemysłem ciężkim. Przypadł on Polsce ostatecznie w 1922 r. za sprawą działań zarówno Wojciecha Korfantego jak Michała Grażyńskiego, chociaż wzajemnie zaciekle się zwalczali. Jeszcze bardziej skomplikowane okazało się przyłączenie Wileńszczyzny, gdzie żeby Polska znalazła alibi w tłumaczeniu się przed zwycięskimi w wojnie mocarstwami gen. Lucjan Żeligowski zbuntował się, by te ziemie zająć: wtajemniczeni wiedzieli jednak, że czyni to na rozkaz Piłsudskiego.
Efekt okazał się wspólny, chociaż nie maskowano różnic. Polska odradzała się od razu jako państwo demokratyczne. Na wybory do Sejmu Ustawodawczego 26 stycznia 1919 r. pomimo trzaskającego mrozu, fatalnego stanu dróg dodatkowo zniszczonych przez działania wojenne oraz śmiercionośnej pandemii grypy “hiszpanki” – poszło ponad trzy czwarte uprawnionych. Również więcej niż sto lat później wiele byśmy dali za tak liczną obecność Polaków przy urnach.
[1] Melchior Wańkowicz. Przez cztery klimaty 1912-1972. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972, s. 556-557
[2] Małgorzata Olejniczak. Witos. Wyd. Buchmann, Warszawa 2012, s. 55
[3] Wacław Jędrzejewicz. Józef Piłsudski 1867-1935. Życiorys. Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1986, s. 56
[4] Jędrzejewicz, Piłsudski… op. cit, s. 58
[5] Krzysztof Kawalec. Roman Dmowski 1864-1935. Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław 2002, s. 193
[6] Kawalec, Dmowski… op. cit, s. 195