Demokratyczni kandydaci na prezydenta zamiast wspierać się nawzajem – co wydaje się celowe w sytuacji, gdy Duda wykorzystuje w kampanii aparat państwa – zwalczają się jak tylko mogą. Wejście do gry partyjnego nominata PO Trzaskowskiego jeszcze pogorszyło sytuację. Sam nie wygra, innym utrudnia. To prezent Budki dla prezydenta Dudy.
Wyborców to męczy, a ponieważ są od polityków mądrzejsi – być może do drugiej tury wejdzie ten, kto najwięcej powie nam o sobie a najmniej rzeczy niepochlebnych o rywalach
Skoro zaraz świętować przyjdzie rocznicę wyborów 4 czerwca 1989 r. – w tym roku gorzką wyjątkowo, skoro nie znamy nawet terminu głosowania prezydenckiego a co dopiero jego szczegółów – warto posłużyć się analogią odnoszącą się do wydarzeń pamiętny czerwiec poprzedzających. Gdy w 1988 r. trwały strajki, które w końcu zmusiły PZPR do ustępstw – niespodziewanie zapowiedziano telewizyjne wystąpienie ministra spraw wewnętrznych zaraz po Dzienniku. Rozdzwoniły się telefony, chociaż były na podsłuchu. Z gorączkowo przekazywanych obaw wynikało, że po siedmiu latach można się spodziewać kolejnego stanu wojennego. Tymczasem z długiej przemowy gen. Czesława Kiszczaka, prawej ręki Wojciecha Jaruzelskiego wynikało, że wprowadza godzinę milicyjną, ale… w jednym tylko województwie katowickim, bo strajków w kopalniach było akurat najwięcej. Kiszczak strzelił z patyka – podsumowali zaraz komentatorzy przeżywającej wtedy swój renesans prasy drugiego obiegu. Obawy się nie potwierdziły, już w kilka tygodni później Lech Kaczyński i Adam Michnik zasiedli w ośrodku w Magdalence z tym samym Kiszczakiem do sekretnych rozmów, które przygotowały Okrągły Stół, zaś ten – wybory czerwcowe.
Władza PiS, chociaż nie składa się z ludzi o bohaterskich życiorysach (autentyczni współtwórcy wielkiej Solidarności tej z lat 1980-81 a nie z czasu paktów w Magdalence nierzadko przymierają głodem, a partią rządzącą kieruje polityk, któremu demonstranci skandują pod domem: 13 grudnia spałeś do południa) chętnie przywołuje tradycję solidarnościową, za to w socjotechnice odwołuje się do tricków tamtej, generalskiej ekipy. Myśl przewodnia propagandy PiS (zwł. TVP Info, Wiadomości i gadzinówek podtrzymywanych za pieniądze spółek Skarbu Państwa) sprowadza się do znanego z przekazów schyłkowego okresu rządów PZPR, że w kraju byłoby dobrze, gdyby nie opozycja.
Oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego zapowiadające, że władza użyje wszelkich środków, żeby przeprowadzić wybory prezydenckie wydaje się pomrukiem bezradności. Znów – jak w 1988 r. – można mówić o strzale z patyka. Władza sama nie podaje terminu głosowania, przynajmniej do chwili gdy piszę te słowa, choć to kompetencja marszałek Sejmu, nie publikuje uchwały Państwowej Komisji Wyborczej ani nie podejmuje rozmów, nawet takich, jakie w trakcie sporu o liczbę województw narzucił centroprawicowemu rządowi Jerzego Buzka lewicowy prezydent Aleksander Kwaśniewski, chociaż dziś mamy do czynienia nie z koabitacją lecz z pełną odpowiedzialnością jednej partii, jedynym wyłomem z woli wyborców pozostaje Senat o nikłych, ustalonych zresztą przy wspomnianym Okrągłym Stole, uprawnieniach.
Pełnomocnik komitetu wyborczego Andrzeja Dudy Krzysztof Sobolewski donosi do PKW na konkurentów urzędującego prezydenta, że bezprawnie prowadzą kampanię wyborczą. Rządowe środki przekazu zarzucają Rafałowi Trzaskowskiemu przedwczesne i niezgodne z prawem zbieranie podpisów przez jego zwolenników. Tymczasem jeden z obywateli, dawny pracownik TVP, poskarżył się do Sanepidu na samego Dudę, że w trakcie gospodarskiej wizyty na bazarze w Garwolinie pogwałcił zasady obowiązujące w walce z pandemią koronawirusa, robiąc tam sztuczny tłok i zezwalając na gromadzenie się sztabowców i zwolenników. Podobne zarzuty stawiano przedtem rządzącym przy okazji obchodów rocznicy smoleńskiej.
Ten ciąg wydarzeń, do wyboru śmiesznych i groźnych, powinien jak się wydaje skłaniać demokratycznych kandydatów na prezydenta, żeby współpracowali przynajmniej w celu ograniczenia dominacji Dudy wykorzystującego w kampanii, która oficjalnie wcale się jeszcze nie toczy (formalnie otworzy ją dopiero podanie terminu wyborów) zarówno swoją funkcję jak cały aparat państwa.
Na razie jednak kontrkandydaci Dudy nie szczędzą sobie nawzajem złośliwości i ataków a od współdziałania wydają się jak najdalsi. Wzmogło się to jeszcze po wejściu do gry Rafała Trzaskowskiego w miejsce Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Ta druga zachowywała się wobec demokratycznych rywali w miarę elegancko, zaś nowy kandydat PO o jego sztabie nie wspominając wydaje się hołodować zasadzie, że jeśli sam nie wygra, to przynajmniej zaszkodzi innym.
Przedwyborczy wyścig nie odznacza się szczególną inwencją, dodatkowo pandemia ogranicza środki wyrazu możliwe do wykorzystania w tej „kampanii bez kampanii”, może się więc zdawać, że pomysłów jest mniej niż kandydatów. Ci z kolei nie ustają w wytykaniu demokratycznym rywalom, że jako własne podają ich dawne propozycje. W podobny sposób autorstwa własnych inicjatyw publicznie bronili Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia i Krzysztof Bosak, wielokrotnie zarzucając konkurentom powielanie własnych inicjatyw. Poza nieodpartym wrażeniem koncepcyjnego ubóstwa kampanii rodzi to szkodzące powadze pretendentów porównanie ze szkolnym „on spapugował ode mnie”. Zaś o ile otwarty hejt – tak w sieci jak w rzeczywistości medialnej – dotyczy głównie linii walki między zwolennikami kandydata władzy a resztą, to już sfera fake newsów zagospodarowana została przez wzajemne ambicje zaplecza pretendentów demokratycznych. Do ulubionych środków zalicza się wypuszczanie pogłosek o rychłym wycofaniu się rywala. Czasem kandydaci dementują te wersje, bo są o nie pytani przez dziennikarzy lub samych wyborców. Ale zwykle nie omieszkają wzmocnić tego dementi własną porcją uszczypliwości.
Demokracja to nie chorągiewki czyli 30 lat minęło
Trzydziestolecie wolnych wyborów w Polsce przypada akurat w czasie, w którym trzeba znów ich bronić. 27 maja 1990 r. Polacy po raz pierwszy od 1928 zagłosowali bez ograniczeń i kontraktu politycznego. Przy nikłej frekwencji bo ledwie 42 proc, wybrali radnych w gminach.
Szymon Hołownia, zapewniający że nie zamierza zrzec się walki o prezydenturę kraju i poprzeć Rafała Trzaskowskiego w zamian za poparcie Platformy Obywatelskiej w wyborach na prezydenta Warszawy odpowiada drwiącą kontrpropozycją. Ponieważ sam mieszka w Otwocku, gotów jest każdego z rywali, który zechce na jego rzecz wycofać się z wyścigu wesprzeć w najbliższych wyborach do samorządu tego miasta. Roboty dla nich nie zabraknie. Ten sam kandydat poważnie już przyznaje, że pomiędzy demokratycznymi kandydatami nie toczą się żadne poważne konsultacje w strategicznych sprawach, chociaż byłby na nie otwarty.
Skoro prezydent ma już tylko 39 proc poparcia to druga tura wydaje się nieunikniona. Jedyna nadzieja Dudy to Trzaskowski, wymarzony przeciwnik w drugiej rundzie.
Dziwi to tym bardziej, że zagrożenie zdominowaniem kampanii przez Dudę, który z racji pełnionego urzędu nie podlega podobnym ograniczeniom jak rywale wydaje się wspólną stratą i troską wszystkich pretendentów demokratycznych. Zaś wykorzystywanie struktur państwa przeciw kandydatom opozycji – a dyskretną groźbę, że może to nastąpić da się wyczytać z niedawnego oświadczenia Kaczynskiego – to zagrożenie zbyt poważne, żeby mu się przeciwstawiać w pojedynkę. Tym bardziej, że przedsmak takich praktyk już daje telewizja państwowa, tak w zwielokrotnionym hejterskim przekazie antenowym jak w nasyconych propagandą pytaniach, zadawanych w trakcie briefingów przez żurnalistów TVP, po których widać, że sami ich nie wymyślili.