Ze sprawy Tomasza Lisa, oprócz przejmującej, chociaż z morałem historii upadku pierwszego karierowicza polskich mediów doby transformacji – wynika dotkliwe dla opinii publicznej przekonanie, że rodzimych celebrytów sprawiedliwość nie dotyczy. Bo przecież jeśli Lis rzeczywiście molestował i mobbingował – to powinien zająć się nim prokurator a nie zamknięta komisja korporacji, z której zresztą został zwolniony.
Od dawna zamiast blond bestii oglądaliśmy już wyłącznie lalę Barbie. Skupiony na sobie narcyz, celebryta znany z tego, że jest znany, dziennikarz pozbawiony sukcesów zawodowych (z każdej kolejnej telewizji się go pozbywano, a zaliczył wszystkie, jakie istnieją), układny wobec silnych (słynne: niech pan nas ratuje, panie prezydencie, adresowane w “noc teczek” do Lecha Wałęsy), bezwzgledny wobec podwładnych, zwłaszcza kobiet – nie jest już wymieniany jako kandydat na prezydenta. Właśnie wyleciał z “Newsweeka”, bo nawet odległy od wysokich standardów profesjonalnych niemiecki koncern Ringier Axel Springer uznał jego zachowania za niedopuszczalne. Krokodyle łzy po karierze bezrobotnego dziś celebryty wylewają Monika Olejnik czy Jarosław Kurski.
Za to zwykły obywatel utwierdza się w smutnym przekonaniu, że kolejny cwaniak z pierwszych stron gazet pozostaje ponad prawem. Wzmocnionym wcześniej przez historię “znanych z tego, że są znani”, co bezzasadnie zaszczepili się poza kolejką, gdy szczepionka na COVID-19 pozostawała jeszcze dobrem limitowanym: grzechu tego dopuścili się m.in. Mariusz Walter, Edward Miszczak i Anna Cieślak. Podobnie celebrytę Piotra Najsztuba dotknęła symboliczna tylko odpowiedzialność za spowodowanie wypadku drogowego bez prawa jazdy, czyli rzecz, za którą zwyczajny Polak poszedłby siedzieć. Na niezmienną pobłażliwość liczyć może inny notoryczny pirat drogowy Piotr Kraśko. Zaś o wyczynach, przypisywanych kolejnej męskiej gwiazeczce telewizji – dla odmiany tej kierowanej przez Jacka Kurskiego – czyli Jarosławowi Jakimowiczowi lepiej nie wspominać w portalu, do którego dostęp mają również dzieci.
Jeśli prawdą pozostaje chociażby dziesięć procent tego, co o nieprawościach Lisa wypisują od wielu już dni: całkiem apolityczny za to meblujący głowy zwykłym Polakom Pomponik czy daleki od zacietrzewienia portal Wirtualna Polska – jednym słowem, jeśli molestował seksualnie a także mobbingował podwładnych – to upadłym gwiazdorem zająć się powinien zwyczajnie prokurator. A na razie pochylała się nad nim z troską wyłącznie wewnętrzna korporacyjna komisja Springera. Werdykt jej nie ma teraz znaczenia, Lis już w koncernie nie pracuje. Na wszystko jednak, czego miał się dopuścić – istnieją paragrafy.
Broniący na piśmie praw kobiet ówczesny redaktor naczelny “Newsweeka Polska” obłapiał jakoby publicznie podwładną, która sobie tego nie życzyła. Odgrywający na pokaz rolę strażnika tolerancji Lis miał w trakcie kolegium redakcyjnego wulgarnie naśmiewać się z gejów. Zawodowo stający w obronie demokracji poniżał podwładnych. Nie są to sprawy dla żadnej komisji etyki. Tylko dla prokuratora i sądu.
Czas blond bestii minął, czekamy teraz, czy lalka Barbie zachowa status świętej krowy. Dla wielu Polaków rozwiązanie tej sprawy wpłynie na ich opinie, dotyczące równości wobec prawa.
Jeśli chciał immunitetu, mógł przed laty rzeczywiście wystartować w wyborach prezydenckich. Wtedy jeśliby wygrał – odpowiadałby wyłącznie przed Bogiem i historią. Do takiego rozstrzygnięcia zabrakło mu jednak dwóch niezbędnych komponentów: formacji, która by go wystawiła oraz wyborców, gotowych na niego zagłosować.
Odłóżmy jednak żarty na bok. Wybitny reżyser Roman Polański od lat 45 nie może wybrać się do Stanów Zjednoczonych, ani do żądnego z państw, majacych z nimi umowę o ekstradycji, bo ścigają go tam za dawne penalizowane przez prawo seksualne zachowania. Niejeden hierarcha Kościoła, nawet z przyjaźnią Jana Pawła II jako świadectwem moralności i dzielną kartą wspierania opozycji, musi się teraz tłumaczyć z tolerowania molestowania czy pedofilii w swojej diecezji. Skoro zasługi nie uwalniają od odpowiedzialności – karnej ani nawet moralnej – tym bardziej immunitetu nie mogą gwarantować rozgłos, medialna pozycja ani zamożność. Bo inaczej będzie jak w Rosji za Władimira Putina.
Sprawa Lisa – z pozoru tylko błaha, kuchenna i plotkarska, bo przecież naprawdę w grę wchodzą nie pogłoski lecz bolesne krzywdy konkretnych osób – pozostaje więc jednym z testów jakości polskiej demokracji. Czyli tego, o co jej bohater wiele razy publicznie się upominał.