Za porażkę militarną, spowodowaną faktem, że wrogów mieliśmy blisko a przyjaciół daleko, zapłaciliśmy sześcioma milionami ofiar późniejszego terroru

Ceną klęski wrześniowej okazało się ponad pięć lat ludobójstwa, któremu podlegali Polacy: Katyń i Oświęcim, masowe wywózki, rzeź Woli czy zburzenie Warszawy po Powstaniu. Przesądza to o odpowiedzialności sanacyjnych polityków, których nie warto rehabilitować. Z kolei bezsporne pozostaje bohaterstwo żołnierza – ale także gdańskich pocztowców i ochotników wspierających obronę stolicy w czas niemieckiego oblężenia. Właśnie ono warte jest upamiętnienia każdego 1 września kolejnego roku.

Gorąca czy jak mawiają w swoim slangu stratedzy “pełnoskalowa” wojna, jakiej dziś doświadcza Ukraina, sprzyja nowemu odczytaniu tragicznego rozdziału naszej historii, jaki stanowi “Polska jesień” 1939 r. jeśli użyć tytułu powieści Jana Józefa Szczepańskiego, uczestnika wojny obronnej przeciw Niemcom. Warto też pochylić się nad ocenami znakomitego publicysty, który za krytykę stanu przygotowań do przeciwdziałania nadciągającej niemieckiej inwazji zapłacił uwięzieniem w ośrodku odosobnienia w Berezie Kartuskiej stanowiącym plamę na honorze międzywojennej Rzeczypospolitej. Przebieg wydarzeń września 1939 r. dowiódł, że to Stanisław Mackiewicz-Cat – bo o niego chodzi – miał rację a nie ostatni sanacyjny minister spraw zagranicznych Józef Beck.

Kto nie wierzył, że wojna wybuchnie

W książce “O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona” Mackiewicz-Cat wskazuje “dwa ostatnie błędy Becka w ostatnich miesiącach niepodległości polskiej. Błąd pierwszy – absurdalna ocena polityki sowieckiej. Gdy siedząc w warszawskiej kawiarni dn. 28 kwietnia 1939 r. czytałem mowę Hitlera, to było w niej straszne dla mnie nie to, że Hitler wypowiada pakt i że żąda Gdańska, bo z tym wszystkim można było jeszcze walczyć. Ale straszne było to, że była to pierwsza mowa Hitlera, w której ani razu nie było nic o bolszewiźmie. Widać było, znać było, że Hitler dla likwidacji Polski pójdzie razem z bolszewikami, że obracając się potem przeciw Zachodowi, zapewni sobie pokój na granicy bolszewickiej. Dyplomacja włoska poinformowała zresztą o tym dokładnie Becka w ciągu tragicznego lata 1939 r. Ale Beck o tem, że będziemy mieli wojnę na dwa fronty, dowiedział się dopiero z paktu o nieagresji z d. 23 sierpnia 1939 r. Wtedy dopiero uprzytomnił sobie, że odrzuconą przez nas ofertę Hitlera skwapliwie przyjęły Sowiety i dopiero wtedy makabrycznie zrealizowała się jego formuła o jednakowej odległości od Berlina i od Moskwy. Drugi błąd Becka to jego przekonanie, że mimo wszystko wojny nie będzie. Na czym je opierał? Niewiadomo” [1]. Zachowuję ortografię oryginału, jednak nawet ona nie czyni wrażenia, że są to oceny zmurszałe bądź anachroniczne.

Najlepszy sojusznik Hitlera i fałszywi przyjaciele Polski

Niewspółmiernie bardziej wyrozumiały wobec sanacyjnych przywódców Leszek Moczulski (“Wojna Polska”) uznaje, że byliśmy w stanie, nawet cofając się tak jak miało to miejsce, obronić się jesienią 1939 r. przed Niemcami a o porażce rozstrzygnęła radziecka inwazja z 17 września 1939 r.

Także emigracyjny historyk Aleksander Bregman w książce “Najlepszy sojusznik Hitlera” uznał realizację tajnej klauzuli paktu Joachima Ribbentropa z Wiaczesławem Mołotowem za decydującą dla zdruzgotania i kolejnego rozbioru państwa polskiego.  

Teoria dwóch wrogów, rządząca przedwojennymi strategiami obronnymi, w praktyce przełożyła się na wojnę na dwa fronty, czego być może uniknąć się nie dało, ale Polska została pozostawiona sama sobie przeciwko nim przez sojuszników zachodnich, którzy 3 września 1939 r. ograniczyli się do rytualnego wypowiedzenia wojny bez podjęcia akcji wojskowej. 

Na froncie francuskim rozwiązywano paczki z ulotkami propagandowymi przed zrzuceniem ich na okopy przeciwnika, żeby – jak kpili obserwatorzy – przypadkiem nie zabić jakiegoś Niemca. Francja zapłaciła za kunktatorstwo klęską wiosną 1940 r. (zachwalaną Linię Maginota Niemcy bez trudu obeszli) i czteroletnią hitlerowską okupacją, zaś Wielka Brytania – samotnością w powietrznej lotniczej Bitwie o Anglię tegoż roku, kiedy to była wspomagana wyłącznie przez załogi myśliwców złożone z polskich lotników w tym słynny Dywizjon 303. Więcej sojuszników już nie miała. Sytuację zmienił dopiero japoński atak na amerykańską bazę w Pearl Harbor w grudniu 1941 r, który wciągnął USA do wojny. Już od czerwca tego roku prowadził ją także zaatakowany przez Hitlera Związek Radziecki, dla mocarstw zachodnich jednak sojusznik tylko sytuacyjny za to globalny rywal na następne półwiecze.        

Sekwencja dramatycznych zdarzeń a również finalny los Polski w II wojnie – największego uczestnika koalicji antyhitlerowskiej, który po zakończeniu działań nie odzyskał niepodległości, chociaż przynależał do obozu zwycięzców – skłania do współczesnej również refleksji nad zagrożeniami i sojuszami.

Bohaterstwo polskiego żołnierza w obronie Westerplatte i Bitwie nad Bzurą oraz cywilnych obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku przeciw którym Niemcy użyli miotacza ognia, od którego zmarła w męczarniach poparzona w jednym z mieszkań zakładowych dziewięcioletnia dziewczynka, czy mobilność korpusu gen. Franciszka Kleeberga pod Kockiem, wreszcie nieugiętość przedwojennego olimpijczyka w jeździectwie mjra Henryka Dobrzańskiego “Hubala”, kontynuującego aż do kwietnia 1940 r. i śmierci na polu walki działania partyzanckie – nie okazały się daremne, bo umocniły ducha oporu i patriotyzmu. Jednak marzenia o niepodległości przyszło zrealizować dopiero w pół wieku później i całkiem już innymi, pokojowymi metodami walki bez użycia przemocy. Dlatego też pamięć o Wrześniu ’39 oznacza hołd dla żołnierzy oraz cywilnych bohaterów i ofiar (Frampol na Lubelszczyźnie Luftwaffe bombardowało jak na poligonie w chwili, gdy w miasteczku nie było ani jednego polskiego żołnierza) w żadnej zaś mierze dla mądrości decydentów, której wówczas zabrakło. Dobitnym tego świadectwem stała się aneksja Zaolzia kosztem Czechosłowacji w 1938 r. jak również sposób potraktowania opozycjonistów, którzy wrócili z emigracji politycznej do kraju, gotowi go bronić i zostali jak Wincenty Witos i Wojciech Korfanty poddani represjom. 

Defilada nie wystarczy                                                                             

Od rządzących Polską i tych, co po nich nadejdą – bo zbliżamy się do kolejnych wyborów – wymagać warto więcej niż tylko składania wieńców i uświetniania okolicznościowych akademii. Wrogów znów mamy blisko a sojuszników daleko. Opcja atlantycka i akcesja do Unii Europejskiej wzmocniły nasze bezpieczeństwo ale żadnego z zagrożeń dla niego nie likwidują automatycznie, zwłaszcza, że – jak pokazuje los Radomia – po 1989 r. nastąpiła faktyczna likwidacja bądź wyprzedaż polskiego przemysłu obronnego. 

Nawet poważni, republikańscy kandydaci na prezydenta USA, jak Vivek Ramaswamy otwarcie a Ron De Santis nieco bardziej dyplomatycznie, obaj nie pozbawieni szans na zwycięstwo w przyszłym roku, zapowiadają wstrzymanie pomocy dla zaatakowanej przez Rosję Ukrainy. Tym mniejsza nadzieja, że zamierzają pamiętać o Polsce.  Ich postawa w znacznej mierze wynika z przemian etnicznych w amerykańskim elektoracie: potomkowie kubańskich imigrantów na Florydzie oraz Hindusi z metropolii nowojorskiej lub kalifornijskich nie kierują się przy oddawaniu głosu zdolnością do powstrzymania Władimira Putina przez preferowanego kandydata. Nadzieja w tym, że zneutralizują ten trend zmiany demograficzne: 81-letni dziś Joe Biden reprezentuje pokolenie pamiętające zimną wojnę a coraz liczniejsi seniorzy wśród głosujących również nie traktują zagrożenia kremlowskiego jako iluzorycznego. Obecny prezydent nie tylko o Rosji ma spore pojęcie ale w latach 90, w tym samym czasie, kiedy prezydent Bill Clinton przyjmował Polskę do NATO, właśnie przewodniczący spraw zagranicznych Joe Biden przepychał przez Senat programy pomocowe, których celem było wzmocnienie Borysa Jelcyna jako zapory przed reakcją sił neobolszewickich czy wprost faszyzujących. Spraw wschodnich Biden uczyć się nie musi.  

Trzeba więc egzekwować od sojuszników ich zobowiązania. Demokratyczny prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden dwukrotnie już po wybuchu wojny na Ukrainie potwierdził w Warszawie aktualność artykułu 5 Traktatu Waszyngtońskiego zobowiązującego państwa członkowskie Sojuszu Atlantyckiego do solidarnej obrony wzajemnej w razie ataku na którekolwiek z nich. Warto stale aktualizować te obietnice. Naciskać, by przekładały się na konkretne działania. Na razie w ślad za nimi nie poszły pieniądze na przyjmowanie tak masowo znajdujących nowe domy w Polsce uchodźców ukraińskich: nasze społeczeństwo faktycznie finansuje tę największą od zakończenia II wojny światowej akcję humanitarną w Europie z własnej kieszeni.   

Niebezpieczną analogią historyczną staje się wyraźny prymat społecznej aktywności i gotowości do poświęceń nad realnymi działaniami polityków, odpowiedzialnych za zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Białoruskie śmigłowce kołujące bezkarnie nad polską Białowieżą i rakiety czy drony przelatujące nad naszym terytorium o czym dowiadujemy się z opóźnieniem, stanowią sygnał alarmowy, że decydenci – a nikt nie zwolni ich z zadań, które zobligowani są wypełniać – nie panują nad sytuacją w sposób, uzasadniający okazanie im zaufania. Defilady nie wystarczą. .  

Warto naciskać na władzę, żeby ona z kolei wywierała presję na sojuszników ażeby wobec wojny toczonej tak blisko naszych granic nie pozostawali bierni. Doskonałym testem okaże się ewentualne zasilenie – bądź nie – polskiej pomocy humanitarnej dla matek i dzieci z Ukrainy, całkiem zgodne z deklarowanymi przez świat atlantycki wartościami.     

Obawy o bezpieczeństwo, związane z polityką wschodnią, do niedawna przez sporą część wolnego świata uznawane za łagodną obsesję Polaków, spowodowaną przez historyczne zaszłości – od półtora roku stały się wspólne. Podobnie razem trzeba szukać sposobów, by zagrożeniu przeciwdziałać.  

Rzecz nie sprowadza się do podziwu ani współczucia, jak postawa Zachodu wobec Polski nie tylko w 1939 r, ale i po 13 grudnia 1981 r: lecz budowania nowego systemu bezpieczeństwa, skoro dotychczasowy – całkiem jak niegdyś ład wersalski nie mówmy już o jego bastadzie w postaci monachijskiej korekty z 1938 r, kosztem wolnej Czechosłowacji – zawiódł i nie zapobiegł gorącej wojnie. Dochodzącej do sojuszniczych rubieży a w fazie prowokacji nawet je przekraczającej. Analityk Robert Kuraszkiewicz w opublikowanej niedawno książce “Świat w cieniu wojny” przyznaje, że system taki – przede wszystkim w europejskim wymiarze wspólnotowym – i tak powstanie. Z naszym aktywnym udziałem lub z milczącym przyzwoleniem, by decydowali o nas inni. Wtedy – jak w czasach gdy syty Zachód nie kwapił się “umierać za Gdańsk” – nowy świat za sprawą lekceważenia nas lub naszej indolencji budować się będzie bez nas. We wspomnianym już Monachium w 1938 r. wysłanników Czechosłowacji nie wpuszczono nawet na salę obrad, na której decydowano o jej fortyfikacjach i granicach. Niedawne przepchnięcie przez Kongres amerykański ustawy 447 wymierzonej w polską własność ale i pamięć historyczną wskazuje, że podobne zagrożenie dziś nie pozostaje iluzoryczne. Zaś słowa nic o nas bez nas muszą wybrzmieć stanowczo. Każda władza jaka wyłoni się z jesiennych wyborów powinna o tym pamiętać.      

[1] Stanisław Mackiewicz (Cat). O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka. Pokolenie, Warszawa 1986, s. 168-169         

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here