czyli brzydkie słowo rabacja
Tej rocznicy nikt nie będzie świętował. 175 lat temu w lutym 1846 r. podburzeni przez austriackich urzędników zaborczych galicyjscy chłopi pod wodzą Jakuba Szeli rozpoczęli rzeź szlachty, szykującej Powstanie Krakowskie, zapewne najmniej udane w smutnych dziejach Polski XIX wieku.
Był wielki mróz – i zapusty, zwykle czas chłopskiej swawoli. Zawczasu rozpuszczono pogłoskę, że cesarz z Wiednia zawiesił na kilka dni prawa boskie i ludzkie. Sprawcy rzezi postępowali zgodnie z tą instrukcją. Austriaccy urzędnicy płacili więcej za każdego zabitego, mniej za ujętego żywcem szlachcica, więc wybór wydawał się prosty.
Szlachecki rewolucjonista Edward Dembowski udał się z procesją na Podgórze, ale idąc z krzyżem w ręku na jej czele zamiast bojówek chłopskich napotkał wojsko austriackie i padł od pierwszej salwy.
Rozdwojona historia Polaków
Efektem nieudanego “pańskiego” powstania stała się likwidacja Rzeczypospolitej Krakowskiej, ostatniego po rozbiorach skrawka Polski zarządzanego przez samych Polaków, jeszcze na mocy postanowień Kongresu Wiedeńskiego (1815 r.), zamykającego epokę wojen napoleonskich. Kraków i okolice wcielono do Austrii.
Nigdy wcześniej ani później w polskich dziejach historia nie rozdwoiła się równie dramatycznie na chłopską i szlachecką, by zarazem doprowadzić do krwawego zderzenia.
Jeszcze 12-tomowa Encyklopedia Powszechna PWN z lat 60 redagowana przez komitet pod wodzą Adama Bromberga hasło “rabacja galicyjska” przybliża w sposób charakterystyczny: “nazwa, używana przez burżuazyjną historiografię na określenie – tu następuje odsyłacz – powstania chłopskiego w 1846 r. w Galicji”.
Dziwne to powstanie, co wybucha nie przeciw zaborcom, lecz właśnie z ich inicjatywy.
Ale na tym polegała marksistowska dialektyka. Dzieje Polski nie znają powstania chłopskiego. Trzeba więc je było wymyślić, żebyśmy nie byli gorsi od NRD-owców, którzy mogli powoływać się na Thomasa Muenzera, co jeszcze wcześniej, bo w XVI wieku zanim został spalony na stosie również wyrzynał szlachtę. Ani od towarzyszy bułgarskich, którzy mogli pochwalić się karierą pastucha Iwajły, co w głębokim średniowieczu nie tylko wzniecił powstanie chłopskie ale przegonił panów i sam ogłosił się carem.
W Polsce na przywódcę powstania chłopskiego próbowano wykreować Aleksandra Kostkę Napierskiego, który w porozumieniu ze Szwedami i Bohdanem Chmielnickim wzniecił bunt na Podhalu zajmując zamek w Czorsztynie aż pokonany przez wojska nawet nie królewskie lecz biskupie skonał wbity na pal na Krzemionkach pod Krakowem. Wzmiankujący go w “Trylogii” Henryk Sienkiewicz tytułuje go opryszkiem.
Słabiej się jednak do roli marksistowskiego prekursora postępu Napierski nadawał, jako szlachcic z urodzenia oraz szwedzki najemnik w randze kapitana w wojnie trzydziestoletniej.
Jakub Szela był za to chłopem i urodzonym buntownikiem, wielokrotnie przedtem karanym przez pana. Chociaż za puszczenie z dymem 90 proc dworów w Tarnowskiem oraz sporej ich części w obwodach bocheńskim, jasielskim i nowosądeckim otrzymał w końcu od Austriaków folwark na Bukowinie. Dlaczego tam? Z rodzinnych stron trzeba go było usunąć, bo stawał się popularny.
Dwory szturmowano od 19 lutego 1846, by uprzedzić powstańcze działania. Panowie ruszyć się mieli dopiero w nocy z 20 na 21 lutego.
Watahy Szeli działały z niebywałym okrucieństwem. W sumie zdobyto 470 dworów, zabito dwustu dziedziców i dzierżawców oraz mnóstwo przypadkowo wmieszanych w zdarzenia osób.
Chłopi mścili się jednak za krzywdy rzeczywiste, a nie urojone. Radek Rak w powieści “Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” opisuje, jak dziedzic nakazuje wymierzyć bohaterowi karę chłosty za dwa dni zaległej pańszczyzny, zaś władze austriackie… limitują wyłącznie górny wymiar kary. W “Turoniu” Stefana Żeromskiego syn dziedzica, który z dworu co wieczór ucieka do karczmy, by tam chłopom wyśpiewywać francuskie piosenki, z których nawet słowa nie rozumieją, wzbudza wprawdzie ich zachwyt, ale wśród swoich uchodzi za nienormalnego. Za to bohaterstwo zastępcy Szeli, który pod wrażeniem żarliwej agitacji patriotycznego emisariusza nie tylko umożliwia mu ucieczkę w towarzystwie córki dziedzica, ale wyprowadza oboje za linię straży i przyłącza się do nich – zapewne znajduje pokrycie w rzeczywistych faktach. Nawet rzeź galicyjska nie tworzyła bowiem podziałów czarno-białych.
To z czasów rabacji galicyjskiej pochodzi słynny ponury chorał Kornela Ujejskiego, zaczynający się od słów “Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej”, sto lat później grany przez londyńskie radio w trakcie Powstania Warszawskiego, z którym od tego czasu się go kojarzy.
Ojcowskie berło cesarza nad głową Aleksandra Fredry
Pod bezpośrednim wrażeniem rzezi galicyjskiej autor zabawnych komedii ale też poważnych politycznych analiz Aleksander hr. Fredro napisał memoriał “Uwagi nad stanem socjalnym w Galicji”. Jak charakteryzuje Kazimierz Wyka w książce “Teka Stańczyka…”: “Fredro dowodzi, że jest błędem politycznym ze strony dynastii opierać się o biurokrację nie wahającą się rozpętać rozruchów na tle klasowym, albowiem taki sprzymierzeniec wcześniej czy później obróci się przeciwko porządkowi powszechemu i władzy” [1]. Pomimo analitycznego geniuszu książka Wyki wydana w podobnie mrocznym jak czas rabacji roku 1951 nosi na sobie piętno czasów, żeby zatem Fredrę ocenić, oddajmy więc głos jemu samemu bez pośredników: “Galicja, prowincja o pięciu milionach Słowian (..) jest i będzie zawsze łatwą do wzruszenia i pociągnięcia w tę lub ową stronę, ale jeżeli rozwinie w sobie narodowość polską, stanie się ona w Słowiańszczyźnie odporną i przyciągającą potęgą, stanie się razem przedmurzem i punktem oparcia dla wielu słowiańskich pokoleń, zgromadzonych pod ojcowskie berło austriackiego domu” [2].
Naiwne to albo nawet znamionujące pewną sprzedajność? Warto pamiętać, że adresatami memoriału autora “Zemsty” nie byli historycy myśli politycznej lecz biurokraci wiedeńscy, a pereł przed wieprze sypać nie zamierzał. Nie od rzeczy przypomnieć, że lwowski sąd kryminalny zmontował nawet oskarżenie o zdradę stanu przeciw Aleksandrowi Fredrze nie tylko komediopisarzowi ale też prezesowi Rady Narodowej w Rudkach. Zaszkodziło mu poczucie humoru, bo dopatrzono się, gdy przemawiając na jej posiedzeniu wspomniał o diable, żeby go przepędzić – miał jakoby na myśli cesarza. Oskarżenie umorzono w 1854 r. dopiero na ostatnim etapie, przedtem prezentowało się groźnie.
Zaś margrabia Aleksander Wielopolski pisał w liście do ks. Metternicha po rabacji: “zwróć nam miłość naszych włościan” natomiast do cara Mikołaja I: “nie pozostaw bez kary zbrodni popełnionej przez cudzoziemca w Galicji (..) nie zapomnij o krwi słowiańskiej, wołającej o pomstę” [3]. Z kolei tzw. reskrypt ministerialny Schwarzenberga otrzymany w 1848 r. przez gubernatora generalnego Królestwa Galicji i Lodomerii Wacława Zaleskiego nie taił, że nadto dobrze wiadomo szlachcie, jak głęboko zapuściła korzenie nienawiść ludu wiejskiego ku niej.
Dopiero we wspomnianym już 1861 r. Józef Dietl wyda wreszcie broszurę pod znamiennym tytułem “Nie bójmy się włościan” [4]: autor to zasłużony dla rozwoju miasta prezydent Krakowa i propagator higieny na tyle stanowczy, że w urzędach zabronił obsługiwać petentów z kołtunem na głowie.
Od ciężkich robót do miłości do Franciszka Józefa
Wnioski z krwawej łaźni, jaką stała się rabacja galicyjska, wyciągnęli jednak zarówno Polacy jak Austriacy, chociaż z początku nic tego nie zapowiadało. Kazimierz Wyka w książce “Teka Stańczyka na tle historii Galicji w latach 1849-1869” opisuje na przykładzie Adama Potockiego jak stopniowo represje zaborcy zamieniały się w dialog, do czego ze zrozumieniem odnosiły się polskie elity: “Najwybitniejszy niewątpliwie polityk z krzeszowickiej linii Potockich, w wydarzeniach Wiosny Ludów w Krakowie – i jako poseł powiatu chrzanowskiego do parlamentu wiedeńskiego i jako komendant Gwardii Narodowej, wreszcie parlamentariusz poddający miasto gen. Schlickowi – odegrał wybitną rolę. Chociaż w całym swoim postępowaniu politycznym dbał, ażeby Wiosna Ludów nie przekształciła się w masowy ruch plebejsko-demokratyczny, triumfująca po roku 1849 reakcja biurokratyczna na nim postanowiła się odegrać. Aresztowano go we wrześniu 1851 r. i osadzono zrazu na Wawelu krótko przedtem, zanim młodziutki Franciszek Józef przybył z pierwszą wizytą cesarską do Galicji (..).
W rok po aresztowaniu sąd wojenny ogłosił wyrok opiewający na sześć lat fortecy za zdradę stanu, a równocześnie z wyrokiem “J. CK. Ap. Mość najłaskawiej widział się spowodowanym odpuścić obwinionemu orzeczoną nań przez sąd wojenny karę twierdzy”. Nie wiemy, komu personalnie – namiestnikowi Agenorowi Gołuchowskiemu czy samemu cesarzowi – zawdzięczał Potocki ów zwrot (..). Gdy odczytano dodatek z ułaskawieniem, zawołał “Es lebe der Kaiser”” [5]. Już w dziesięć lat później ten sam Adam Potocki na sesji galicyjskiego Sejmu Krajowego w kwietniu 1861 zapewniał: “(..) stosunki poddańcze istniejące przed rokiem 1848 ani teraz ani na przyszłość powrócić nie mogą (..) prawo obowiązujące w naszym kraju nie zna już podziału społeczeństwa na klasy: w obliczu jego wszyscy jesteśmy równi” [6]. Słuchało go 36 posłów chłopskich: 16 polskich i 20 rusińskich, jak zauważa Kazimierz Wyka stanowiących czwartą część zgromadzenia. Działo się to zaledwie w piętnaście lat po rabacji.
Wyszli z więzienia, zostali konserwatystami
Trzeba też było kolejnego powstania – styczniowego, choć nie w Galicji się ono rozegrało, by tam właśnie rozkwitła myśl stańczykowska, zrównująca historyczne “liberum veto” jako przyczynę upadku Polski ze współczesnym “liberum conspiro”.
Wiosną 1866 r. Stanisław hr. Tarnowski po wyjściu z więzienia, gdzie spędził półtora roku, spotkał na rynku krakowskim Stanisława Koźmiana, co opisał Marcin Król w książce “Stańczycy”:
“- Cóż robić będziemy? – zapytał.
– Wydawać będziemy pismo polityczne.
– Dobrze, ale jak to, my dwaj?
– I Szujski (..).
Obaj poszli do Szujskiego, pozyskali współudział Ludwika Wodzickiego i 1 lipca 1866 wyszedł pierwszy zeszyt “Przeglądu Polskiego”. Wszyscy czterej redaktorzy pisma mieli około trzydziestu lat. Stanisław Tarnowski i Józef Szujski razem ukończyli Gimnazjum Nowodworskiego (..). Tarnowski, Wodzicki i Koźmian byli przywódcami powstania styczniowego w Krakowie, Szujski we Lwowie redagował popierający powstanie “Naprzód”. Tarnowski, Wodzicki i Koźmian jeszcze przed wybuchem powstania przeszli szkołę dyplomacji Hotelu Lambert. Po upadku powstania wszyscy byli aresztowani” – przypominał Marcin Król [7].
To oni wspólnie stworzą wzorzec metra sewrskiego konserwatyzmu polskiego, powracający później zwykle w trudnych dla narodu chwilach. Żeby było zabawniej – chociaż to całkiem poważne – po ponad stu latach sytuacja niemal się powtórzy. Przywódca marcowego ruchu studentów z 1968 r. Marcin Król (za liderów tych wydarzeń pochopnie uznaje się osoby, które aresztowano jeszcze rankiem 8 marca… zanim zaczął się główny wiec, a to Król przewodził późniejszym strajkom) po prawie dwóch dekadach założył konserwatywną “Res Publikę”, miesięcznik stanowiący kuźnię kadr przyszłej Polski, przyciągający młodszych od 20 lat studentów również z radykalnej Konfederacji Polski Niepodległej, którzy po zmianie ustrojowej zostali kierownikami działów i redaktorami wydań w mediach wolnego już kraju.
Jeśli jednak wrócić do XIX wieku, to gdy Stańczycy napisali już główne swoje rozliczenia z historią, premierami Austro-Węgier zostawali w Wiedniu Polacy jak Kazimierz Badeni (prezesujący tamtejszej radzie ministrów od 1895 do 1897 r.). Rządzili więc nie tylko Galicją, ale jednym z ważniejszych mocarstw europejskich.
Najpierw krwawa łaźnia, potem polski Piemont
To w Galicji rozkwitła na skalę nieznaną od czasów Wilna filomatów i filaretów z Adamem Mickiewiczem polska kultura, od dramatów Stanisława Wyspiańskiego po fraszki z szopki Zielonego Balonika w Jamie Michalikowej, gdzie wspomniany już Stanisław Tarnowski występował w podwójnej roli – stałego widza i bywalca oraz wykpiwanego choć łagodnie bohatera skeczów. Kraków stał się także miastem Stanisława Przybyszewskiego i Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Zaś Galicja okazała się polskim Piemontem. Na krakowskich Błoniach ćwiczyli Strzelcy Józefa Piłsudskiego, zanim po wybuchu I wojny światowej kompania kadrowa wyruszyła z Oleandrów.
Staranne przepracowanie przez historyków, literatów i publicystów tragicznego doświadczenia rabacji sprzed 70 lat z pewnością się do podjęcia przez Galicję tak niezwykłej roli przyczyniło. Nierzadko w historii dobro wyrasta z uzmysłowienia sobie przyczyn zła.
W całkiem odmiennych już warunkach, w trudnym i strasznym dla Polaków roku pandemii najbardziej prestiżową literacką Nagrodę Nike otrzymała powieść Radka Raka, traktująca właśnie o rzezi galicyjskiej. Chociaż odrealniona i zbliżona w magicznej konwencji do prozy Gabriela Garcii Marqueza i Guentera Grassa, daje ona Polakom samowiedzę o zdarzeniach, o których w lepszym czasie zdawali się nie pamiętać. I tak koło się zamyka.
Zaś Szela, jeszcze w 55 lat po rabacji u malarza, witrażysty i dramaturga Wyspiańskiego krwawe widmo w “Weselu”, w 120 lat później u Raka, weterynarza z zawodu, stał się postacią z krwi i kości, aczkolwiek przeżywającą magiczną wewnętrzną przemianę za sprawą świata nadprzyrodzonego. Chociaż od historyków wiemy, że w ponurych zapustach z 1846 r. wcale nie on sprawczą rolę odegrał…
[1] Kazimierz Wyka. Teka Stańczyka na tle historii Galicji w latach 1849-1869. Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich, Wrocław 1951, s. 8
[2] S. Schnuerr-Peplowski. Z papierów po Fredrze. Kraków 1899. s. 91
[3] Brief an den Fuersten Metternich, Wien 1848, s. 29 i 39
[4] por. Józef Dietl. Nie bójmy się włościan. Kraków 1861
[5] Wyka, Teka Stańczyka, op. cit, s. 5-6
[6] ibidem… op. cit, s. 6
[7] Marcin Król. Stańczycy. Antologia myśli społecznej i politycznej konserwatystów krakowskich. Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1985, s. 10-11