Andrzej Kieryłło, strateg polityczny, w rozmowie Łukasza Perzyny
– Jeden ze współtwórców publicznego wizerunku Władimira Putina Gleb Pawłowski oznajmia, że w działaniach rosyjskiego dyktatora wobec Ukrainy nie dostrzega żadnego planu, “nawet nikczemnego” a na pytanie o konkrety odpowiada literacką dygresją, że aby zrozumieć dlaczego student Raskolnikow zabił staruszkę, trzeba “Zbrodnię i karę” Fiodora Dostojewskiego doczytać do końca. Nie wiemy, kiedy skończy się wojna na Ukrainie. Jaki plan miał Putin, gdy ją rozpętał?
– Celem Putina pozostaje odbudowa imperium. Jego wybór wynika z położenia Rosji, która z jednej strony ma 500 milionów ludności państw Unii Europejskiej a z drugiej miliardowe Chiny, zaś sama liczy 140 mln mieszkańców a wszystkie demograficzne wskaźniki ma fatalne. Teoretycznie mogłaby znaleźć się po stronie Zachodu, włączyć się do jego wspólnoty, ale tego nawet Borys Jelcyn nie próbował, chociaż pieniądze stamtąd ciągnął, jak w trakcie kryzysu finansowego z 1998 r, potocznie przecież w świecie nazywanego rosyjskim. Chiny pozostają nieprzeniknione. Tak więc z rosyjskiej perspektywy ze 140 mln mieszkańców trzeba porzucić wielkie globalne aspiracje. Albo zacząć realizować imperialne marzenie…
– Złowrogie dla Ukrainy?
– Bez Ukrainy Rosja nie stanie się na powrót mocarstwem globalnym, tak Putin postrzega grę o dominację w świecie. Zbigniew Brzeziński uznał przed laty Ukrainę za jeden z najważniejszych geopolitycznie krajów. Stąd plan Putina. Dyktator nie jest szaleńcem. Kieruje nim zimna kalkulacja. Zdradza natomiast liczne cechy psychopaty, najważniejsza z nich na tym polega, że gotów jest swój projekt wprowadzać w życie nie zważając na zniszczenia i wyrządzone krzywdy, a nawet jakby się nimi napawając.
– Czy ten plan Putina uległ modyfikacji już po 24 lutego br, kiedy dyktator kazał zaatakować Ukrainę?
– Musiało tak się stać, skoro Putin zakładał, że z Ukrainą pójdzie mu łatwiej. Okazało się jednak, że Rosja ma spróchniały wywiad, dostarczający fałszywych informacji. Na ich podstawie zakładano, że Ukraina się załamie a wsparcie wolnego świata dla niej nie okaże się solidarne.
– I wtedy plan Putina się zmienił?
– Plan się zmienił, chociaż nie jego cel. Znamienne okazało się, że sam Putin na jakiś czas zniknął. Rzadko się pojawia, stan jego zdrowia budzi spekulacje. Stalin zachowywał się podobnie w 1941 r. gdy jego plan zawiódł: jak wiemy, przewidywał on ofensywną wojnę z Niemcami, którzy 22 czerwca uprzedzili atak i w pół roku znaleźli się pod Moskwą, bo radzieckie dywizje do wojny obronnej nie były przygotowane. Teraz mamy do czynienia z podobnym krachem zamierzeń sternika Rosji. Gdy Zachód konsoliduje się wokół pomocy dla Ukrainy, co jednak ma miejsce, Putin zaczyna realizację swojego planu ograniczać. W jego wersji maksimum Ukraina miała zostać podporządkowana Rosji, nawet Polska z czasem znaleźć się ponownie za sprawą tworzenia wokół nas faktów dokonanych – w rosyjskiej strefie wpływów. Co oznacza odbudowę zewnętrznego imperium w wersji z 1990 r, czyli bez byłego NRD, ale z zachowaniem dominacji nad pozostałymi państwami dawnego Układu Warszawskiego i RWPG. Wojnę Putin wywołał po to, żeby łupy zachować, gdy ją zakończy. I żeby zmienić na własną korzyść układ sił w świecie.
– Narzędziem okazuje się przemoc. Dlaczego tylko ona?
– Bo ekonomia pozostaje nieubłagana. Wystarczy porównanie produktu krajowego brutto Rosji i krajów, z którymi chce rywalizować. Pozostaje więc Putinowi, w jego przekonaniu, licytowanie się na dywizje oraz prześladowanie ludności cywilnej.
– Stan bezpieczeństwa Polski okazuje się zapewne najbardziej krytyczny od puczu moskiewskiego w ZSRR w 1991 r. Czy da się wymienić polskich polityków, którzy przyczynili się do tego, że nie jest gorzej?
– To, że możemy się czuć za sprawą przynależności do NATO w miarę bezpieczni, co nie zmniejsza powagi sytuacji, zawdzięczamy w pierwszym rzędzie Janowi Olszewskiemu. Mecenas wiedział, że dokonuje się główny wybór: czy będziemy dalej w strefie wpływów Rosji czy w wolnym świecie wspólnie z Ameryką. Nikt inny z polskich polityków nie odważył się ogłosić, że zamierzamy wstąpić do NATO. I gdy nagle Jelcyn oznajmił, że wyrzeka się ambicji imperialnych, mocarstwowych – pod tym względem pozostawał nieprzewidywalny – Jan Olszewski zawistował. Jasno powiedział, że miejsce Polski jest w NATO. Czekano na reakcję Jelcyna. Bliższa się okazała wzruszeniu ramion niż sprzeciwowi. W praktyce ten moment otworzył nam drogę do Sojuszu Atlantyckiego. Olszewski jako premier zachował się znakomicie i przytomnie w sprawie traktatu polsko-rosyjskiego, który Lech Wałęsa miał już podpisać w fatalnej formie, przygotowanej przez Krzysztofa Skubiszewskiego.
– Układ dopuszczał tworzenie spółek w opuszczanych stopniowo bazach rosyjskich w Polsce?
– Jeszcze gorsze okazywało się to, że w praktyce oznaczał wyjęcie obszaru tych baz spod polskiej jurysdykcji. Gdyby Olszewski nie wymógł w ostatniej chwili zmiany tych zapisów, Polska przypominałaby ser z dziurami, oznaczającymi miejsca, których władza państwowa nie obejmuje. W takim stanie nikt by nas do Sojuszu Atlantyckiego nie przyjął. Od tego momentu sprawa akcesji potoczyła się wartko, największą pozytywną rolę odegrał rząd Akcji Wyborczej Solidarność, wreszcie w tej sprawie jednoznaczny – to wtedy przecież ostatecznie w NATO się znaleźliśmy. Wszyscy politycy to doceniają w obecnej sytuacji. Niestety nie widać podobnej zgody co do znaczenia struktur europejskich dla naszego bezpieczeństwa. Dziś z kolei każdy, kto osłabia nasze relacje z instytucjami Unii Europejskiej, podważa filary naszego członkostwa, w praktyce działa na rzecz planu Putina, być może tego w kolejnej wersji, zmodyfikowanej za sprawą obrony Ukrainy i rzetelnego wsparcia dla niej ze strony wspólnoty atlantyckiej i europejskiej.