Właśnie w Radomiu, którego robotnicy w 1976 roku rozpoczęli polski długi marsz ku wolności i demokracji, lider partii rządzącej wypowiedział słowa, zapowiadające działania dla tych wartości niebezpieczne.
Dowiedzieliśmy się od Jarosława Kaczyńskiego, że część samorządów przeciwstawia się państwu. Prezes rządzącej formacji nie jest wielbicielem istniejącej Konstytucji z 1997 r. Jako prawnik jednak wie, że ona obowiązuje. I stanowi, że samorząd tworzą wszyscy mieszkańcy. To oni więc mogliby powiedzieć “państwo to my”. Ale jednak tego nie robią. Logiką, zawartą w tych słowach, kieruje się rządząca partia, chociaż w wyborach przed trzema laty poparło PiS niespełna 44 proc głosujących, czyli przy uwzględnieniu absencji ponad 38 proc obywateli, co do urn nie dotarli – niecałe 27 proc czyli niewiele ponad jedna czwarta Polaków. W demokracji zaś obowiązuje zasada prawdy względnej, nie zaś reguła, że monopol na nią zyskuje ten, kto wybory wygrywa.
Dalece groźniejsze niż poglądy Kaczyńskiego na samorząd – którego bujny rozwój stanowi zresztą największe osiągnięcie ostatniego ćwierćwiecza demokracji w Polsce – wydają się, także wypowiedziane w Radomiu, sugestie co do dalszych zamierzeń obozu rządzącego.
Jarosław Kaczyński ocenił bowiem, że warto rozważyć czy nie powinno się podjąć działań konsolidujących władzę w sytuacji kryzysu.
Jako prawnik, znać powinien wagę słów, które wypowiada. A także siłę skojarzeń sprawiających, że jeden ich słuchacz widzi już w tym kontekście transportery opancerzone na kołach, typu Skot, drugi te na gąsienicach, typu Topaz. Dopiero zaś trzeci, urodzony w wiele lat po stanie wojennym, co najwyżej jakąś radę do spraw konsolidacji, w której partia rządząca zapewni posady tym swoim, których dotychczas nimi nie nagrodziła. Za to pozytywnych asocjacji brak. Niepokój pozostaje.
Radomiem rządzi prezydent z Platformy Obywatelskiej Radosław Witkowski, jednak w samym okręgu wyborczym PiS uzyskał przed trzema laty jeden z najlepszych wyników, wprowadzając stamtąd sześciu posłów na dziewięć “miejsc biorących”. Sprzyja to zapewne podsycaniu polaryzacji. Warto też pamiętać, że to z Radomia sprawuje mandat uchodzący za jednego z twardszych polityków PiS Marek Suski strzegący wśród swoich lojalności i dyscypliny. Jednak kontekst historyczny okazuje się miażdżący nie dla niego, lecz prezesa partii rządzącej Jarosława Kaczyńskiego, który akurat miasto wsławione robotniczym protestem i późniejszą akcją demokratycznej opozycji na rzec poszkodowanych wybrał na miejsce wygłaszania poglądów, zawierających w sobie groźbę wobec trwałości dokonań polskiego przełomu.
Przed trzema laty właśnie w Radomiu Dariusz Grabowski, były poseł i eurodeputowany z tego regionu zaś obecnie lider ogólnopolskiego ruchu na rzecz odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego, skupiającego przedsiębiorców – zaproponował, żeby w tym mieście powstało centrum kultury poświęcone tradycji wolności i demokracji kojarzonej ze zrywem z 1976 r. Takie, które uzupełniłoby istniejące już upamiętnienie gdańskie. W nowoczesnej i interaktywnej formule. Jako laboratorium polskiego patriotyzmu.
Jednak w tym samym Radomiu inni politycy, sprawujący teraz w kraju władzę, nie pozwalają nam zapomnieć o tym, że swoje rzemiosło pojmują nie jako działalność na rzecz dobra publicznego – zgodnie z genialną formułą Arystotelesa – nie jako służbę wcale, lecz wyłącznie brutalną walkę. Celem staje się pognębienie przeciwnika. A po nas choćby potop.
Lepiej już posłuchać Gabriela Janowskiego, który z uporem przypomina od lat, że słowo “minister” oznacza sługę. I to obywateli, a nie partii rządzącej.
Na razie ministrowie słuchają Kaczyńskiego i nikogo innego, ze zdrowym rozsądkiem włącznie. Prezesa słuchają – w całkiem odmiennym tego słowa znaczeniu – też inni Polacy, nie będący jego wyznawcami. Z narastającym niepokojem. W tym wypadku ocena, że lider nie wiedział, co w Radomiu mówi, wydaje się jedyną dla niego okolicznością łagodzącą.