Z Barbarą Bartel, psycholog z Lekarskiej Przychodni Profesorsko-Ordynatorskiej Waliców 20 w Warszawie rozmawia Łukasz Perzyna
– Upał nam doskwierał zwłaszcza w sierpniu a my wtedy skakaliśmy sobie do oczu: żona mężowi robiła awanturę, że już w lutym wspominała o roletach, albo partner wypominał swojej towarzyszce życia, że zamiast działki nad jeziorem wolała nowy samochód, więc się teraz w domu jak w piekle smażą. A przecież wysokie temperatury latem panują w Polsce od dawna: pamiętam sierpień 1994, kiedy słupek rtęci zbliżał się do 4O stopni. Mdleli wtedy od upału młodzi żołnierze Kompanii Honorowej Wojska Polskiego i tylko Powstańcy Warszawscy, zwykle po siedemdziesiątce stali niewzruszeni w beretach, mundurach i pod sztandarami swoich zgrupowań. Wydawało się, że teraz, jak przeżyliśmy wysoką falę pandemii, mniej nerwowo podchodzić będziemy do drobiazgów, dlaczego dzieje się odwrotnie?
– Nie wyciągamy wniosków z takich doświadczeń. Hodujemy dalej roślinkę, co się nazywa pandemia. Zamknęliśmy się w sobie. Gdy temperatura sięga 40 st. C. wiele osób nie wytrzymuje w betonowym mieście. Niezręcznie przyznać, że nie jesteśmy odporni na warunki atmosferyczne. Zamiast własną słabość ujawnić, utyskujemy na sąsiada, co na działkę pojechał, że na pewno z łapówek ją kupił, bo skąd takie pieniądze na nią u zwykłego urzędnika. A naprawdę zazdrościmy mu pobytu nad jeziorem, gdzie chłodno i przyjemnie.
– Dlaczego tak mocne okazują się emocje negatywne?
– Niezmiernie silne stają się pozytywne motywacje, gdy tylko się pojawią. Świetny przykład zawarł Pan w pierwszym pytaniu: dwudziestoletni żołnierze z poboru padali od gorąca i trzeba ich było cucić, bo dla nich warta na rocznicę Powstania – to była służba jak każda inna. A dla jego bohaterów – wielkie święto i spełnienie marzeń. Dlatego pomimo siedemdziesiątki umieli znieść ten upał.
– To jednak wielkie sprawy. A rozmawiamy o maleńkich: w ogródku restauracji rodzina z dwójką dzieci szykuje się do niedzielnego obiadu. Dzieciaki już się cieszą, wybierają z karty lody. Za to mama i tata tej samej karty do odganiania os używają. Żadnego roju, może dwóch czy trzech owadów, bo z boku kelner miskę po lodach zostawił nie sprzątniętą. Aż wstali i wyszli, tak im te osy przeszkadzały. Nie zwrócili uwagi na smutne buzie dzieci, co nie wiedziały z góry, czy w następnym miejscu też lody będą?
-Spotkałam się z podobną sytuacją: rodzina się przy ogródkowym stole rozsiadła, długo nad kartą deliberowali, aż wreszcie wstali i wszyscy sobie poszli, jakby kelnerce chcieli zrobić na złość, że miejsca blokowali a nic nie zamówili.
– Niełatwo za tym nadążyć?
– Wcale nie tak trudno. Z drobiazgów rodzi się awantura, całkiem jak z tą roletą czy działką. Naprawdę są one tylko detonatorem konfliktu. Doskwiera nam coś poważniejszego: inflacja, drożyzna, przekładająca się na ceny codziennych zakupów. Problemem staje się zastępcze przeniesienie agresji na innych. Zwłaszcza na dzieci. Bowiem one, gdy jej zaznają, częściej będą ją stosować same. Nazywamy to syndromem Gardnera. To wrogość, niechęć, pogarda, także alienacja rodzicielska przerzucana na tworzenie fermentu wokół. Objawia się awanturą o błahe sprawy. Jednak nie okazuje się wcale banalnym problemem.
– Dlaczego, skoro o głupstwa chodzi, bo o nie się przecież kłócimy, nie o pandemię ani wojnę w Ukrainie?
– Wśród konsekwencji pojawia się jednak brak uczucia rodziców wobec dzieci, przynajmniej takiego, które się jasno objawia – a im z kolei to właśnie zaniechanie bardzo doskwiera. Siedzą same przy komputerze. I zdarza się, że piszą na nim skargę do Rzecznika Praw Dziecka.
– Desperacja?
– Widzą jak pogubili się wszyscy wokół. Co czasem prowadzi do następstw tragicznych. Niedawno nagle zmarł dwunastolatek. Nikt wcześniej nie zwrócił uwagi, że coś złego się dzieje. Rodzice zajęci są pracą. Opiekunki dobiera się na chybił-trafił. Brak miłości do dziecka i bliskości wobec sąsiada to wskaźniki naszej współczesnej samotności, na jaką narażamy siebie i innych. Czasem niszczy to więź międzyludzką jaka się wytworzyła w trakcie pandemii. I przy okazji późniejszej pomocy uchodźcom z Ukrainy. Zbyt łatwo o dobrych doświadczeniach zapominamy.
– Jak zaradzić temu wszystkiemu, co burzy wspólnotę, utrudnia wzajemne zrozumienie?
– Każdy jest aktorem w teatrze własnego losu. Nikt z nas odpowiedzialności nie zdejmie. Można kupić piękny dom, a na posesję system zraszaczy, ale wtedy gdy mąż pojedzie do pracy, pani domu nie ma z kim pogadać, bo już nawet ogrodnika brakuje, przestał być potrzebny. A sąsiadów zza płotu albo nie znamy albo się domyślamy, że u nich za dobrze nie jest…
– Czasem za dużo podejrzewamy i zawsze złych rzeczy to dotyczy?
– Nie ferujmy wyroków pochopnie, gdy nie znamy okoliczności. Życie nie jest sądową salą, w której toczy się proces poszlakowy. Żona krzyczy na męża, że on ma kochankę. Dzieci słuchają. Po jakimś czasie się okazuje. że żadnej kochanki nigdy nie było ale więź już została zerwana. Albo z drugiej strony: mąż przychodzi do domu, na wszystko narzeka, chociaż żona nie tylko pracuje, ale gotuje dla niego i sprząta. I szybko się okazuje, że w internecie poznał ze trzydzieści kobiet na erotycznych stronach. W ten sposób realizuje swoje marzenia, a dla bliskich jest szorstki, niewdzięczny, dzieci to widzą i też cierpią.
– A młode pokolenie pytane o przyjaciół, wylicza, że w sieci ma ich trzystu dziewiętnastu?
– Dorośli i poważni ludzie potrafią mówić podobnie. Radzę wtedy, żeby spróbować wyodrębnić mniej liczną grupę, ale taką, na której sympatii i uznaniu naprawdę nam zależy. Zaś w rodzinie, żeby spór o kolejne drobiazgi nas nie zdominował, warto usiąść i porozmawiać.
– Rzucamy hasło: trzeba porozmawiać o naszych problemach?
– Żartuje Pan trochę. Tak inicjowane rozmowy zwykle poprzedzają wizyty u adwokatów w sprawie rozwodowej. Inaczej, subtelniej, da się do pożytecznej rozmowy doprowadzić. Czasem siadamy przecież razem. Choćby przed telewizorem. I kiedy skończy się film albo mecz nawet z dogrywką i rzutami karnymi, “Wiadomości” albo “Fakty” – to chyba żaden problem dłużej ze sobą zostać, wymienić opinie, bez ceremonii ale i ograniczeń. Wtedy raczej się nie poróżnimy. To brak wspólnoty i bliskości rodzi kolejną awanturę o błahostki. Nasi przodkowie już zauważyli, że świat się nie kończy na tych ostatnich. Nie tak wiele potrzeba, żebyśmy zaczęli na powrót rozmawiać o sprawach ważnych i poważnych. A wtedy trudniej pokłócić się o pogodę czy osy, co nas złoszczą tak bardzo, bo fruwają wokół i brzęczą…