Jak młoda kultura stała się najlepszą sojuszniczką nielegalnej polityki czyli fenomen Generacji 1988
Pokolenie zmiany – pierwsze zwycięskie w polskiej historii od czasów legionowego – zajmując się literaturą, spodziewało się, że odegra ona podobną rolę, jaka ostatecznie przy przełomie ustrojowym przypadła ekonomii. Dziś żyje zupełnie czym innym, choć jedni wciąż piszą, a drudzy już nawet nie czytają.
Z Wiednia odezwał się Tomasz Koszycki, zdolny poeta wywodzący się z dawnej opozycji. W kraju należy mu się odznaczenie i status kombatanta, ale najpierw musi dopełnić formalności związanych z poświadczeniem działalności podziemnej: niby wszyscy pamiętają, ale ktoś musi się podpisać, a fotografia z majowego strajku na uniwersyteckim trawniku z 1988 z zapożyczoną od powstańców warszawskich i gdańskich stoczniowców biało-czerwoną opaską na rękawie nie jest dowodem. A przede wszystkim trzeba wiedzieć, jak to załatwić.
Czy cuda kochają rozbitków
Zawsze za to wiedział Koszycki jak pisze się wiersze, chociaż sam skromnie zastrzega, że „nadają się lepiej do słuchania niż do czytania” [1]. Jego „Rozbitek” – nawet we fragmentach – pomimo, że napisany przed pandemią wydaje się jej alegorią albo przynajmniej dobitnym do niej komentarzem.
(..) Bardziej śmiertelny niż nieobecny bardziej samotny niż zdradzony
Czeka – bo tego się nauczył, by przeżyć
Ale inaczej czeka niż przedtem
Nie jest to czekanie myśliwego, nie jest to czekanie, aż przejdą legiony i dym
Się rozwieje, nie jest to czekanie aby zapomnieć czyli wyzdrowieć
Jest to czekanie na cud
Który być może przyjdzie, przypłynie, przyleci lub nie (..)
Jednego najważniejszego dla siebie nie wie rozbitek
Walcząc z bezwzględnym losem, zniechęceniem i beznadzieją
zmagając się z każdą chwilą samotnego życia
powstając wciąż i wciąż do nowego dnia
Nie wie, czy cuda kochają rozbitków [2]
Poeta Tomasz Koszycki w Wiedniu pracuje dla firmy, opróżniającej stare mieszkania. Jej właściciel umawia się z ich spadkobiercami lub nabywcami, porządkuje je za darmo, bo zarabia na znajdujących się tam meblach i pamiątkach. W jednej z wiedeńskich kamienic poeta Koszycki natrafił na XIX-wieczne wydanie pism Adama Czartoryskiego. Być może zmarły właściciel wyszabrował je podczas okupacji w Polsce, bo Austriaków po anszlusie wcielano przymusowo do wermachtu. Koszycki w Wiedniu w wolnych od roboty chwilach wciąż pisze. Poetycką karierę zaczynał w kraju w 1988 r. w piśmie pod enigmatycznym tytułem „Materiały Naukowe WKP”, o którym będzie tu jeszcze mowa. A ściślej jego „Dowód na życie” niczym motto otwierał pierwszy numer almanachu, wiersz tym razem cytuję w całości:
Wieczorem cień
jakiś przemknął
tuż u moich nóg
Nieuważny
potwierdził mnie promień
ergo sum[3]
Okularnik z polonistyki Tomasz Merta miał wtedy swój udział w przełamaniu pewnej konwencji: w piśmie organizacji akademickiej KPN „Orzeł Biały” za sprawą otwartości Krzysztofa Króla na poszukiwania antykomunistycznych „jajogłowych” ukazał się wiersz i to nie żadna patriotyczna rymowanka:
obok ambasady Nepalu / jest rondo kilka riksz / czeka / policjant bije jednego z rikszarzy / w twarz / mocno / tamten tylko się zasłania / pokorny bezradny / inni / sparaliżowani strach / patrzę / zmieniłem kontynent a przecież / nic nie zmieniłem [4].
Mertę fascynowały wtedy buddyzm, postać Dalajlamy i opór Tybetańczyków przeciw dziesięcioleciom chińskiego ucisku. Gdy w dniu zwycięskich dla „Solidarności” wyborów w Polsce czołgi w Pekinie rozjechały studentów, domagających się demokratyzacji – egzotyczne z pozoru zainteresowania przydały się do skomentowania na bieżąco w KPN-owskim „Orle Białym” tych dramatycznych wydarzeń. „Nikt nie zginął na placu Tienanmen…” – ironizował Merta w artykule „Chińskie kłamstwo” [5]. W nowej Polsce będzie wiceministrem kultury w trzech rządach. Nie wróci z delegacji do Smoleńska. Rozmaicie ułożą się losy innych redaktorów „Orła Białego”: Wojciech Gawkowski zostanie cenionym adwokatem, Grażyna Skibicka zajmie się akcjami społecznymi (słynne „Rodzić po ludzku”) i ekspansją naszych firm na Ukrainie, Katarzyna Pietrzyk pracą u Rzecznika Praw Obywatelskich, zaś piszący te słowa dziennikarstwem. Mec. Gawkowski staje w sądach jako pełnomocnik pracowników „Gazety Polskiej” a red. Skibicka pierwszą dekadę wolnej Polski spędzi w „Gazecie Wyborczej”.
Zwycięskie pokolenie kryzysu
Olga jest w ciąży, pojechała do sklepu wykupić kartki na mięso. A tam zastała dwie kolejki: zwykłą i dla kobiet w ciąży. Obie równej długości. Zastanawiała się, w której stanąć – zanotuje w dzienniku z lat 80 Grażyna Skibicka, która w KPN-owskim „Orle Białym” pisuje o wolnej literaturze rosyjskiej i emigrancie Gustawie Herlingu-Grudzińskim. Olga to jej koleżanka z warszawskiej polonistyki, córka profesora Jerzego Niecikowskiego, filozofa i autora wydanej w drugim obiegu powieści „Reguły gry”, zainspirowanej tragedią ks. Jerzego Popiełuszki. Partnerem życiowym Olgi i jej przyszłym mężem – razem i szczęśliwie żyją do dzisiaj – pozostaje drukarz NOW-ej, który ze swoich wydawniczych umiejętności uczyni również użytek w wolnej Polsce.
Pokolenie zwycięzców wtedy jeszcze nie wiedziało, że nim zostanie. Najpierw było generacją kryzysu. Przez 8 lat żyło w kartkowym systemie reglamentacji. Zapominamy o powszechnych wtedy niedoborach. Radziliśmy sobie, uzupełniając je w Peweksach. Dostęp do nich obejmował nie tylko profesorskie dzieci ale i potomstwo zamożnych chłopów czyli sporą część studenterii. Jednak ograniczenia odczuwali wszyscy. Ich symbolem stały się tasiemcowe kolejki przed ambasadami po wizy niezbędne do wyjazdu na saksy do wolnego świata.
Popierać władzę – to wtedy ciężki obciach. Całkiem jak teraz PiS. Do Zrzeszenia Studentów Polskich na moim roku polonistyki należy troje spośród prawie dwustu studentów. Nabijamy się z nich łagodnie, nikt ich nie sekuje.
Gdy ktoś przyniesie zsypowskie pismo literackie zrobione na ich małej poligrafii, czytamy je głośno dla śmiechu. Bo co innego zrobić z wierszem, który brzmi: mówię ci / że chcę pojechać na wyspy szczęśliwe / a ty zapraszasz mnie / do kawiarni. Antykomuniści piszą lepiej, nie da się ukryć.
Niespotykanie zdeterminowani humaniści
Ich start wydaje się ciężki, dotychczasowe formy sprzeciwu dogorywają. Po amnestii 1986 r. dla więźniów politycznych, którą generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak ogłoszą, żeby rozbroić opozycję, słabną struktury zdelegalizowanej Solidarności, coraz mniej osób włącza się w prace podziemnych komisji zakładowych. Słyszy się, że robotnicy mieszczanieją, wielu marzy o emigracji. Sytuacja się poprawi, gdy do głosu dojdzie nowe pokolenie, które pierwsza Solidarność i stan wojenny zastały jeszcze w szkole. Dopiero ono zrealizuje cele, niedostępne dla dziesięciomilionowego Związku.
Na uczelniach nie cieszą się autorytetem weterani NZS po kilku urlopach dziekańskich ani powodzeniem msze za ojczyznę. Kościół za to okaże się bezcenny jako miejsce spotkań z pisarzami – u dominikanów na Freta młodzi słuchają Jana Polkowskiego i Ryszarda Krynickiego – oraz projekcji zakazanych filmów u Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim, gdzie ogląda się „Miłość w Niemczech” Andrzeja Wajdy i „Blaszany bębenek” Volkera Schloendorffa w pełnej wersji ze sceną, jak radzieccy żołnierze gwałcą kobiety w zdobytym Gdańsku.
Urodziliśmy się w 1968 r. – głosi transparent niesiony w trakcie demonstracji w Krakowie. Zaś na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego wiec w 20. rocznicę Marca staje się okazją do odrodzenia Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Kolejne historyczne odniesienia nakładają się na siebie, bo na uczelnie wkracza pierwsze pokolenie wychowane na publikacjach ukazujących się poza cenzurą. Gdy istniejące gazetki nie wystarczą, tworzy własne. To więcej niż niknący wśród hurgotu zagłuszarek przekaz Wolnej Europy.
Młoda kultura okaże się najlepszym sojusznikiem nielegalnej polityki, jak w tytule wydanej po latach książki napisanej z podwójnej perspektywy uczestnika (wtedy jednego z liderów uniwersyteckiego NZS) i analityka (teraz historyka i socjologa) nazwie zjawisko Andrzej Anusz, rozszerzając to pojęcie, podobnie jak i kategorię drugiego obiegu na całokształt działalności antyustrojowej [6].
Humaniści nie mają złudzeń, które żywić mogą inżynierowie czy lekarze. Instytutem Badań Literackich kieruje marksista Witold Nawrocki i bliżej stamtąd do Ułan Bator niż do Maisons-Laffitte. Na uczelniach zarabia się grosze. Wyjazd na stypendium zagraniczne może zablokować władza, nie wydając paszportu. Na Zachodzie nieliczne posady w polskich instytucjach obsiedli pogrudniowi uchodźcy. Emigrować lub strzelać – powie w trakcie krakowskiej demonstracji Jerzy Jajte-Pachota z KPN, a jego słowa określą sytuację pokolenia. Gdy w zagadkowych okolicznościach zginie w nocy na Wisłostradzie socjolog Jan Strzelecki, w powołanym na uniwersytecie klubie jego imienia zaczną się spotykać studenci, wykładowcy i młodzi robotnicy z Ursusa. Wychowani na drugim obiegu, co ich łączy. Jak w czasach młodości Józefa Piłsudskiego bibuła staje się słowem-kluczem.
Marka Nowakowskiego po wieczorze autorskim na socjologii studenci odprowadzą do domu, żeby nie podzielił losu Strzeleckiego. Ale w akademickim piśmie pod dziwacznym tytułem „Materiały Naukowe WKP” interpretuję jego „Raport o stanie wojennym” jako klęskę artystyczną. Chcemy arcydzieł a nie dobrych intencji. Realizm uznajemy za zawodne kryterium opisu rzeczywistości, bardziej odpowiada nam magia prozy Tadeusza Konwickiego, którą analizuje na łamach młody pracownik biura turystycznego Jacek Madany, bo pismo promieniuje już poza uczelnię. Zbigniew Maliński z wydziału rolniczego SGGW ze swadą ale i godną przyszłego inżyniera precyzją recenzuje „Diabła” Andrzeja Żuławskiego, dopuszczonego po kilkunastu latach na ekrany, ze słynną sceną podrzynania gardła Małgorzacie Braunek. A Joanna Kilian z historii sztuki zamieszcza reportaż z Las Vegas, bo jesteśmy otwarci na świat. Podczas pobytu w USA autorka uczestniczy w kampanii George’a Busha seniora, wcześniej wiceprezydenta przy Ronaldzie Reaganie, bo demokrata George Dukakis uchodzi za uległego wobec ZSRR. Spośród młodych poetów obecnych na łamach Wojciech Gajewicz ma za sobą dłuższy pobyt za kratami, ale nie pisze o polityce. Dawny więzień polityczny szuka wokół paradoksów i z wdziękiem je znajduje, jego wiersz „Człes” cytuję w całości:
Za oknem
Biały człowiek
Podaje rękę
Zmęczonemu psu [7].
Zagadkowe WKP w tytule nie ma nic wspólnego z rosyjską partią bolszewików sprzed stulecia, to skrót nazwy Warszawskiego Koła Polonistów, nie chodzi oczywiście o kiboli kolejarskiej drużyny, lecz studentów filologii polskiej. Uchwalona w trakcie karnawału Solidarności ustawa o szkolnictwie wyższym pozwala wydawać publikacje studenckim kołom naukowym. Na polonistyce koło jest, ale nic nie robi. Idziemy do jego przedstawicieli i we dwójkę wraz z Magdą Pietrzak – później żoną poety Merty a po latach jedną z najbardziej rozpoznawalnych wdów smoleńskich – która przeniosła się ze studiów zaocznych proponujemy transakcję: szyld za sukces. Oni dają logo, a my content. Dobijamy targu. Rektorem pozostaje wtedy Grzegorz Białkowski, sam fizyk ale i poeta z wydawanymi tomikami. Tak rodzą się „Materiały Naukowe WKP”. Pierwsze po 1968 roku pismo literackie na polonistyce.
Za poety Białkowskiego na uniwerku drugi obieg przełamuje kolejne bariery: najpierw kolporterzy wyciągają po jednej książce czy pisemku z torby, później rozdają ich całe naręcza. Z czasem rozstawią stragany na dziedzińcu uniwersyteckim, wreszcie wyjdą z nimi za bramę, pomiędzy przechodniów.
Happy endu jednak nie będzie: gdy u zarania transformacji Leszek Balcerowicz stablizując walutę wprowadzi popiwek, podatek od wzrostu wynagrodzeń – wielu stałych klientów bukinistów spod uczelni: wiecznych studentów i wzdychających do międzywojennej młodości emerytów albo humanistów zatrudnionych w oficjalnych instytucjach kulturalnych – z dnia na dzień przekona się, że już ich na wolne słowo po prostu nie stać, chociaż niby okazało się dostępne. I tak już zostanie.
Drogowskaz nie idzie w pochodzie
Zwycięzcy z lat 1988-89 politykę pozostawią domniemanym zawodowcom, z fatalnym dla niej i dla Polski skutkiem. Z literatury też nie będą żyli. Na kulturę polską wpłyną nie tyle tworząc dzieła, co wzorce obyczajowe. Na długie lata utrwalą stereotypy dziennikarza, prawnika czy eksperta politologii całkowicie różniące się od obowiązujących w socjalizmie. To one kształtują życie codzienne po zmianie, utrwalone w produktach kultury masowej (seriale, miesięczniki life-stylowe, kryminały). Kolejne roczniki nic podobnego już nie wytworzą, albo one okażą za słabe albo my za dobrzy. Generacja zmiany zdominuje następców, pozostawiając im miejsce bardziej na naśladownictwo niż bunt i… niewiele wolnych miejsc pracy. Pokolenia Kolumbów czy Solidarności odnosiły moralne zwycięstwa i notowały życiowe porażki, zwycięzcom z lat 1988-89 przyszło te proporcje odwrócić. Legioniści też mieli poczucie niedosytu, gdy skarżyli się na piątą brygadę, jak nazywali karierowiczów bez biografii albo z przyszywanymi życiorysami. Ale też znane powiedzenie głosi, że drogowskaz nie idzie w pochodzie…
[1] mail od Tomasza Koszyckiego w dyspozycji autora tekstu
[2] ibidem
[3] Warszawskie Koło Polonistów, Materiały Naukowe, Warszawa 1988, s. 3
[4] „Orzeł Biały” nr 16 z 1989
[5] „Orzeł Biały” nr 17 z 1989
[6] por. Andrzej Anusz. Nielegalna polityka. Akces, Warszawa 2019
[7] Warszawskie Koło Polonistów. Materiały naukowe. Warszawa 1989, s. 56