…czyli dlaczego warto się przyglądać Robertowi Golobowi
Gibanje Svoboda – nazwa jego partii brzmi całkiem swojsko i pozostaje dla Polaka zrozumiała, ale nie ma się z czego śmiać, czas raczej na podziw. Robert Golob w cztery miesiące po powrocie do polityki odsunął od władzy niedawnego towarzysza podróży Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego do Kijowa Janeza Jansę. Rządzący Słowenią odpowiednik PiS go zlekceważył. W sondażach ruch Goloba i partia władzy SDS notowały zbliżone poparcie, przy urnach wynik brzmiał już 36 proc do 22,5 proc. Przeważyły głosy młodych i wszystkich, co po prostu mieli dość.
Nazywany małym Orbanem Jansa nie tylko wzorował się na praktykach rządzących na Węgrzech i w Polsce ale Donaldowi Trumpowi pogratulował nawet zwycięstwa po… przegranych przez niego wyborach prezydenckich, bo z gratulacjami pospieszył – i jak się okazało się pospieszył – jeszcze przed ogłoszeniem wyników. Lubował się w próbach ręcznego sterowania policją i sądami, radiem i telewizją. Gdy narodowa agencja prasowa STA zamieszczała krytyczne materiały, zwyczajnie pozbawił ją funduszy z budżetu. Słoweńcy uznali, że gotów jest zaprzepaścić ich dorobek z ostatnich trzydziestu lat. A żeby zdobyć wolność, musieli przecież przeżyć bombardowanie Lublany na rozkaz jugosłowiańskiego prezydenta Slobodana Miloszevicia, o czym warto pamiętać teraz, gdy putinowskie rakiety spadają na Kijów.
W trakcie Wojny Dziesięciodniowej (1991 r.) Słoweńcy niczym Polacy w 1920 r. obronili niepodległość – do czego przyczyniło się bohaterstwo ludności cywilnej oraz zupełny brak okrucieństw wobec mniejszości serbskiej, które zaogniły podobne gorące konflikty w Chorwacji i Bośni – Hercegowinie trwające po kilka lat.
Słoweńcy za to w kilkanaście lat później weszli równocześnie z nami do Unii Europejskiej. A w trakcie rozmów przedakcesyjnych zespołem negocjacyjnym ds. energetyki kierował wtedy młody inżynier i menedżer Robert Golob. Już wtedy z doktoratem, obronionym gdy miał 27 lat.
Jeszcze w czasach Jugosławii Słowenia uchodziła za najzamożniejszą i najpracowitszą jej republikę. To trochę taka Estonia Bałkanów. Kibicom zaś całkiem jak Polska kojarzy się ze skokami narciarskimi: niedawnymi wyczynami Primoza Peterki i zawodami na “mamucie” w Planicy, gdzie ustanawia się rekordy.
Rządząca do niedawna SDS nazywa się wprawdzie Słoweńską Partią Demokratyczną, ale rzecz ma się trochę jak z Prawem i Sprawiedliwością w Polsce: praktyka forsowana pod tym znakiem zaprzecza raczej pospolitemu znaczeniu kluczowych zawartych w logotypie pojęć. Jak to ujmuje “The Washington Post” (z 26 kwietnia 2022 r.) trzykrotny premier Janez Jansa, szef SDS, reprezentował typ polityka, którego kocha się lub nienawidzi. Wynik głosowania nie pozostawia wątpliwości, która tendencja przeważyła. Nie pomogło szefowi rządu wystrojenie się w krawat w barwach narodowych Ukrainy, bo podobnie jak w niedawnym głosowaniu na Węgrzech, gdzie z kolei Viktorowi Orbanowi nie zaszkodziło podtrzymywanie dobrych relacji z Władimirem Putinem, wyborcy podejmując decyzję kierowali się sprawami krajowymi. W tym drożyzną, która narasta. Inflacja w marcu br. liczona rok do roku sięgnęła 7,5 proc.
W niesławie i wstydzie Jansa przechodzi do historii swojego dzielnego kraju jako czarny charakter, chociaż zaczynał w roli bohatera, bo w odróżnieniu od swojego przyjaciela Kaczyńskiego nie spał do południa, tylko podczas niepodległościowej Wojny Dziesięciodniowej pełnił funkcję ministra obrony. Potem przechodził różne koleje losu, z paromięsięczną odsiadką za korupcję włącznie. Wyprzedał całkiem dawną legendę, więc skupić się warto na zwycięzcy.
Bliski Hołowni, zaprzeczenie Tuska
Z długimi i zmierzwionymi siwymi włosami Robert Golob (rocznik 1967) bardziej niż zawodowego polityka przypomina przedstawiciela klasy kreatywnej: reżysera czy dyrektora agencji reklamowej specjalizującej się w eventach, co z pewnością w kampanii mu nie zaszkodziło.
– Ludzie chcą zmiany i nam wierzą – mówił po zwycięstwie dawny radny z Novej Goricy, który powtarza też, że gdy żyje się we wspólnocie, trudno nie troszczyć się o to, co dzieje się poza domem. 70-procentowa frekwencja potwierdza, że współobywatele z górskiego kraju podzielili jego punkt widzenia. Pięć lat wcześniej głosowało zaledwie 50 proc. z nich.
Golob powtarza, że gniew ani strach nie powinny stawać się motywacjami w polityce. Wrażliwość społeczną zamierza łączyć z przekonaniem, że państwem da się zarządzać tak jak firmą. Chociaż zachodnie media określają go mianem liberała, sprzeciwia się ryzykownym prywatyzacjom Telekomu czy firmy Sava.
Jeszcze niedawno Roberta Goloba tytułowano słoweńskim Szymonem Hołownią, naprowadzając na to, kto zacz. Bo podobnie odmawia określenia się w ramach tradycyjnych pojęć lewicy i prawicy, prawi o zielonej rewolucji (tyle, że sam nie był prezenterem, lecz prezesem największej spółki energetycznej GEN-I), całkiem wyzbyty jest agresji i kaptuje zawiedzionych wyborców innych ugrupowań. Więcej mówi o cyfryzacji niż rozliczeniach historycznych. Teraz to Hołowni życzyć wypada, żeby wspomniane porównanie pozostało w mocy: lider Gibanja Svobody uzyskał bowiem w wyborach poparcie 36 proc współrodaków, a tyle nie zdobyła wcześniej w historii Słowenii w demokratycznych wyborach żadna inna partia. To dwa razy więcej, niż teraz Hołownia ze swoją Polską 2050 notują w sondażach.
Pognębił Golob także PiS, pozbawiając Kaczyńskiego kolejnego sojusznika u steru państwa. Zawstydził przy tej okazji słoweński zwycięzca autorów sondaży raportujących do końca, choć fałszywie, że on z Janszą idą łeb w łeb, ale także Donalda Tuska: bo ośmieszył pozorny fatalizm mitu jedynej wspólnej listy (Gibanje wystartowało przeciw nie tylko dotychczasowej władzy, ale i opozycji) a także wykazał paradoksalnie, że były prezydent Zjednoczonej Europy nie zna się na polityce miedzynarodowej. Gdyby bowiem Tusk miał w niej większe rozeznanie, nie udawałby się do Budapesztu z piegrzymką równie żałosną jak ta Kaczyńskiego do Kijowa, do węgierskich demokratów, co i tak wybory potem przegrali z Viktorem Orbanem. Poleciałby raczej do Lublany ogrzać się w blasku sukcesu Goloba czy po ludzku rzecz formułując wystąpić w roli żaby, co gdy konia kują też nogę podstawia.
Ale instynkt zawiódł Tuska… Kiks ten przypomina gratulacje, jakie sponiewierany potem w wyborach przez Goloba Jansa złożył Trumpowi z powodu zwycięstwa zaraz po głosowaniu, a przed ogłoszeniem… wygranej jego kontrkandydata demokraty Joego Bidena.
Ten ostatni pośrednio zwyciężył również w Słowenii, bo Golob to dawny stypendysta J. Williama Fulbrighta, mentora demokratycznego prezydenta Blla Clintona. Uspokoi to na pewno Bidena w sytuacji, gdy w wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej jak na Słowacji nadal głos decydujący zachowują absolwenci MGIMO, sławetnej moskiewskiej wyższej szkoły dyplomatów i szpiegów.
Słowiańska lekcja: jak rozbić układ i kaptować niezadowolonych
W pokazowy sposób ograł Robert Golob zawodowych polityków, którzy pospiesznie i pochopnie uznali go za swojego, bo też poszlaki ku temu istniały. Wiceministrem został w wieku 32 lat, później był wiceprzewodniczącym najpierw centrolewicowej Pozytywnej Słowenii a wreszcie listy Sojuszu Alenki Bratusek.
Partię Ruch Wolności, bo tak tłumaczy się dźwięczne Gibanje Sloboda (wcześniej formacja ta nosiła nazwę – to wcale nie żart – Partii Zielonych Działań) też założył kto inny, bo Jure Leben, a obecny zwycięzca tylko ją przejął. Gdy nabył doświadczenia, potraktował establishment tak jak wcześniej przedstawiciele tego ostatniego społeczeństwo, co Słoweńcom wyraźnie się spodobało. Do kampanii wyborczej przystąpił ostatni, niczym w 2001 r. w Polsce Liga Polskich Rodzin, tyle, że LPR uzyskała wtedy 36 mandatów (plus dwa dla startujących z jej list liderów Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego) a on teraz – rekordowe 36 procent.
Dało mu to 41 mandatów ale w parlamencie 90-osobowym, a nie złożonym z 460 posłów jak w Polsce. Przepadli za to dawni koalicjanci Janszy: Połączmy Słowenię oraz Demokratyczna Partia Emerytów, podobnie jaki kiedyś w polskich wyborach w 2007 r. sojusznicy PiS. Skład obecnego parlamentu, już bez przystawek Janszy, uzupełniają z jednocyfrowym poparciem chrześcijańscy demokraci z Nowej Słowenii, Centrolewica i Lewica.
Z samej arytmetyki wynika, że zawrót głowy Golobowi nie grozi, skoro przyjdzie mu rządzić w koalicji, zapewne zmontowanej wespół z centrolewicą i lewicą co w sumie zdobyły 11 proc głosów co dało im 12 mandatów na 90 (w Słowenii próg wyborczy wynosi 4 proc a nie 5 jak u nas). Zimną krwią jednak już się wykazał, kiedy nawet pozytywny wynik testu na COVID-19 i konieczność udziału w ostatnich debatach tylko z telebimu nie odebrały mu zwycięstwa.
Starym graczom nie pozwolił mamić siebie ani innych mirażem jedynej wspólnej listy, chociaż zachęcano go do żmudnych pertraktacji na jej temat. Niedawne wybory wygrał właśnie dlatego, że zbudował przeciwwagę zarówno dla autorytarnej władzy jak gnuśnej opozycji. Za to pewnie słoweńscy wyborcy nagrodzili go bezprecedensowym w historii ich państwa zaufaniem. W ten sposób kandydat zawodowo specjalizujący się w energii słonecznej wpuścił nieco światła do ponurego dziś europejskiego domu.
Dla wielu natchnieniem pozostaje Ukraina, ale dziś dużo lepszym wzorem pokojowego i roztropnego zwycięstwa wydaje się państwo innych naszych słowiańskich pobratymców. Tak jak Słowenia nie ustąpiła przed ponad trzydziestu laty zbrodniarzowi wojennemu Miloszeviciowi, tak teraz pozbyła się jego rodzimych pogrobowców z gabinetów władzy. Braciom Słowianom wypada kibicować, gdy będą po nich sprzątali. Zaś jeśli ktoś powie, że ze swoimi 2,1 mln mieszkańców Słowenia pozostaje jednym z mniej ludnych krajów europejskich, przypomnieć mu wypada, że Piemont też nie był wcale największym państwem zamieszkałym przez Włochów, a dla całej reszty stał się drogowskazem i zobowiązaniem.