Im gorzej w tej kampanii zaprezentowali się politycy – tym bardziej warto zagłosować w wyborach prezydenckich. To paradoks, ale tylko masowy w nich udział obywateli wymusi naprawę życia publicznego. Dodatkową motywację stanowi fakt, że nic nie jest przesądzone, więc każdy głos się liczy.
To nie slogan, ale wobec nikłej różnicy w sondażach – w ostatnim przedwyborczym notowaniu Kantaru przewaga Rafała Trzaskowskiego nad Andrzejem Dudą wynosiła aptekarskie 0.5 proc – znaczenie dla wyniku ma poparcie każdej grupy społecznej, wiekowej i zawodowej. Naprawdę więc warto namawiać sąsiadów, żeby na głosowanie poszli, niezależnie od tego, za którym z kandydatów samemu się optuje.
Niewielka przewaga Trzaskowskiego, socjologicznie łatwa do zbagatelizowania, skoro błąd takich badań waha się od 2 do 3 proc – psychologicznie pozostaje istotna. Wystartował przecież ostatni, w niewdzięcznej roli zmiennika Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, gdy jej kampania została doszczętnie zgruzowana niefortunnym apelem o bojkot wyborów w ich pierwszym, majowym jeszcze terminie, którego za sprawą organizacyjnej nieudolności władzy i oporu społecznego przeciw głosowaniu wyłącznie pocztowemu nie dało się utrzymać. To Duda miał wygrać w pierwszej turze. Nie udało się. Co więcej, w trakcie pierwszego z dwóch tygodni, dzielących obie rundy, Trzaskowski zniwelował pokaźną, kilkunastoprocentową stratę. Zawdzięcza to Szymonowi Hołowni, który go poparł i Krzysztofowi Bosakowi, co nie wskazał jego konkurenta. Potem jednak kandydat PO zyskiwać już przestał, co przemawia z kolei za Dudą, bo w wyborach jak na giełdzie wielu idzie za trendem, nie za przyjacielem, jak głosi znane powiedzenie graczy.
Natomiast efekt świeżości – sekwencja ostatnich zdarzeń przedwyborczych – daje wynik 2 do zera dla Trzaskowskiego. Najpierw bowiem ujawniono aferę w Najwyższej Izbie Kontroli, gdzie pisowski wiceprezes próbował rozwodnić raport dotyczący byłej minister Beaty Kempy wbrew szefowi tej instytucji Marianowi Banasiowi. Potem sąd w kuriozalny sposób potraktował młodego człowieka, którego jedyną winą pozostawało, że wraz ze swoim gruchotem marki Seicento znalazł się na drodze pędzącej jak tylko za pisowskich czasów się zdarza kolumny rządowej, używającej wprawdzie sygnałów świetlnych, ale nie dźwiękowych. Sędziowie oszczędzili wprawdzie pechowemu obywatelowi kary prac społecznych, ale zobowiązali go do wypłacenia nawiązki… Beacie Szydło, uznając zgodnie z dawną wykładnią pani premier, że te pieniądze się po prostu należą.
Za Andrzejem Dudą przemawia jednolite zaangażowanie całego aparatu państwowego. Nawet działania przeciw pandemii wykorzystywano do prostej agitacji, czego dowiodła pamiętna wizyta w Garwolinie, gdzie witający prezydenta gospodarz występował w podwójnej roli: dyrektora placówki służby zdrowia i aktywisty PiS.
Marność prezydenckiego zaplecza to jeszcze jeden argument za Trzaskowskim. Twórca zwycięskiego wizerunku Dudy – młodego i wrażliwego społecznie polityka sprzed pięciu lat – znakomity strateg Piotr Agatowski trzyma się w cieniu, bo rozgłosu nie lubi. Za to wysunięta na pierwszą linię renomowana prawniczka Jolanta Turczynowicz-Kieryłło mogła nie tylko pokierować kampanią ale zbudować wokół Dudy trust mózgów, użyteczny również po wyborach – jednak prezydent po pierwszych atakach mediów na nią przystał na dymisję jedynej osoby, władnej jego przekaz uczłowieczyć. Dlatego okazał się on później tak jałowy i bez polotu.
Dyrektor z flagą i artysta od T-shirtów
Na wiecach Duda nie jest już sobą, jak 5 lat temu. Nie ściąga wielkich tłumów, niewiele ma do powiedzenia, sprawia wrażenie, że jest mu wszystko jedno. Nawet w Wieliczce w kadrze telewizyjnym widzieliśmy, jak flagą za plecami prezydenta powiewa dyrektor warszawskiego biura klubu parlamentarnego, jakby wśród mieszkańców chętnych do tej roli brakowało. A to przecież rodzinna dla Dudy Małopolska.
Wprawdzie Mam dość stało się w tej kampanii hasłem Trzaskowskiego – zresztą absurdalnym, bo skoro tak, to po co iść na wybory – ale można nim również najlepiej opisać wyraz twarzy kandydata obozu władzy choćby podczas masówki w Wieliczce w przedwyborczy czwartek. Trudno uwierzyć, że ten sam człowiek wygrał 5 lat temu wybory przekonując, że tłuste koty są w PO – zgodnie z listą dialogową taśm prawdy, sponsorowanych przez węglowego barona Marka Falentę. Po niezbyt sumiennie przepracowanej kadencji Dudę wydaje się prześladować typowy syndrom wypalenia zawodowego, znany menedżerom wszystkich szczebli, choć zarządzał głównie własną karierą.
Trzaskowski nie elektryzował może na mityngach, ale swoją niszę szybko zagospodarował. Gdy do Państwowej Komisji Wyborczej zaniósł 1,6 mln podpisów – a ich zebranie w czasie pandemii stanowiło sukces sam w sobie – ze schodów budynku przemawiał przez wielką tubę. Mniejsza o to, że otaczali go głównie posłowie i podwładni z administracji warszawskiej a nie pełna entuzjazmu młodzieżówka i wolontariusze. Utrwaliła się pewna ikona. Wkrótce z wielką tubą namalował go najbardziej ceniony polski malarz Wilhelm Sasnal, a podobizna trafiła na kampanijne koszulki w postaci nadruku.
O kibiców zabiegają, przedsiębiorców lekceważą
Deklaracje potwierdzają, że dawny dziecięcy aktor Trzaskowski – jako ośmiolatek zagrał w serialu „Nasze podwórko” – ma wśród artystów poparcie równie mocno ugruntowane, jak Duda wśród kiboli, o czym zaświadczył osobny sondaż. Ale już nie wśród ich bohaterów, skoro za Trzaskowskim opowiedział się Włodzimierz Lubański. A także Zbigniew Boniek, ten ostatni w formie tak niezręcznej, że napytał niezłej biedy swojemu faworytowi. Wywodzący się z prostej rodziny trzeci piłkarz Europy 1982 r. w plebiscycie „France Football” niefortunnie stygmatyzował zwolenników Dudy, przestrzegając przed sytuacją, w ktorej prezydenta wybiorą Polakom starsi i słabiej wykształceni mieszkańcy wsi. Prezes PZPN powinien wiedzieć, że bokser Tomasz Adamek i bramkarz Jan Tomaszewski również postanowili Dudę wesprzeć.
O sportowców i ich kibiców zabiegali w kampanii obaj kandydaci, za to żaden nie wyciągnął ręki do przedsiębiorców, chociaż to oni tworzą miejsca pracy, istotne gdy po pandemii bezrobocie za rządów PiS przekroczyło milion. I będą finansować kosztowne projekty społeczne, zrodzone w przedwyborczej walce o głosy.
W niedawnej kampanii do Sejmu prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz zawarł sojusz nie tylko z resztówką Kukiz-15, ale również z przedsiębiorcami skupionymi wokół Dariusza Grabowskiego, co pozwoliło mu przy urnach podwoić mierzony w przedwyborczych sondażach wynik, bo przedsiębiorcy nie tylko finansują, ale i głosują, w tym wypadku na tych, co żywią i bronią. Jednak w kampanii prezydenckiej nikt nie skorzystał z udanego doświadczenia chłopskiej partii, co znalazło wyraz w wyniku kandydata PSL, a środowiska przedsiębiorców zmusi zapewne do wyłonienia własnej reprezentacji lub na początek odrodzenia rozbitego przez komunistów już po wojnie powszechnego samorządu gospodarczego, nawet za cenę obowiązkowej do niego przynależności, na wzór cechów lekarzy, adwokatów czy architektów.
Jak prospołeczny Trzaskowski Dudę zawstydził
Zdumiewające, ale Trzaskowski wraz ze swoim zapleczem skutecznie przelicytował Dudę, za którym stoi partia rządząca, w kategorii obietnic socjalnych – przynajmniej tych możliwych do spełnienia – chociaż to domena, którą PO skłonna była długo oddawać populistycznym konkurentom. Rafał Trzaskowski zaproponował 200 zł dodatku do emerytury kobiet za każde wychowane dziecko, co załatwia również problem ich niższych świadczeń w porównaniu z tymi, co przysługują mężczyznom. 200plus Trzaskowskiego kontrastuje również z flagowym 500plus PiS-u swoiście godnościowym podejściem – bo jest to uhonorowanie za trud wychowania nowego obywatela a nie prosta zapłata za urodzenie dziecka, przywodząca na myśl obłędne polityki pronatalistyczne w byłej NRD i socjalistycznej Rumunii za Nicolae Ceausescu.
Obóz Trzaskowskiego, rozszerzając w Senacie listę beneficjentów bonu wakacyjnego o emerytów i rencistów udaremnił wykorzystanie tej inicjatywy w kampanii konkurenta – bo ustawa nie mogła wrócić do Sejmu przed wyborami prezydenckimi, skoro PiS musiałby z niej wyciąć prospołeczne zapisy. To drugi socjalny majstersztyk Platformy w przedwyborczych tygodniach.
Duda zareagował w Wieliczce obietnicą, że wprowadzone przez rząd i Sejm z pisowską większością zapisy o pracy zdalnej pozostaną w kodeksie pracy na trwałe – ale wątpliwe, czy okazuje się to najważniejsze dla jego zwolenników.
Prezydentów dwóch czyli pojedynek Kiepskich
Po raz pierwszy w historii polskich wyborów do drugiej tury stanęli dwaj kandydaci tytułowani prezydentami. Ale też… wcale nie jest to ich atut.
Pierwsza kadencja kandydata PiS nie zapisała się jednym choćby wizjonerskim projektem, który bez propagandowego zadęcia daloby się nazwać planem Dudy czy choćby jego projektem. Prezydent podpisywał to, co zaakceptował prezes Jarosław Kaczyński a przyjęła sejmowa większość. Zawetował raptem kilka ustaw, zwykle wadliwych prawnie (jak tzw. degradacyjna).
Długa okazuje się za to lista pokrzywdzonych. Duda zawiódł zadłużonych frankowiczów, którym obiecywał pomoc. Wystawił do wiatru górników, bo w tej branży za rządów PiS najlepiej wychodziły: plany zamykania polskich kopalń oraz import rosyjskiego węgla czy raczej miału. Rodzimy zalega na hałdach. Prezydent wraz z sejmową większością i rządem byłego bankowca Mateusza Morawieckiego wielokrotnie upokarzał NSZZ „Solidarność”, degradując depozytariuszy historycznego szyldu do roli żółtego związku, wspierającego w zakładach pracy państwowego pracodawcę – w szczególnie gorszącej formie ujawniło się to w trakcie strajku nauczycieli.
Poszkodowane mogą czuć się matki, które zdążyły wychować dzieci, zanim wprowadzono 500plus – a teraz im nie przysługuje żadna premia, zaś ich potomstwo szukać musi pracy za granicą, bo w Polsce ona jest, ale dla Ukraińców, których zresztą nawet nikt… nie policzył, bo nie interesują ani urzędów skarbowych ani GUS. Zaś na rynek pracy wpływają destrukcyjnie poprzez dumping socjalny. Ale niejeden ekonomista z zadowoleniem powtarza, że przybysze ze wschodu pracują za wynagrodzenia, za które Polak by się do roboty nie najął. Jak pamiętamy nagrany potajemnie Morawiecki zachwycał się krajami, gdzie lud pracuje za miskę ryżu.
Protesty społeczne, towarzyszące kampanii, tworzą mapę zaniechań samego Dudy i rządu Morawieckiego: ruszyły się przedsiębiorcze matki, szykanowane przez ZUS, choć korzystały z legalnych ułatwień, a także przedsiębiorcy – czterokrotnie w samej tylko Warszawie nękani przez policję pod pretekstem naruszenia przepisów antycovidowych – i organizatorzy koncertów, z powodu odwołania imprez masowych pozbawieni wszelkich dochodów oraz pomocy.
Trzaskowski również jednak nie może pochwalić się osiągnięciami w stolicy, które ułatwiłyby mu walkę o prezydenturę kraju. Przedłużenie jednej linii metra o parę stacji w każdą stronę to trochę mało, nawet jeśli rzadził dwa lata, a Duda krajem całe pięć. Nie rozwiązał kwestii spadającej jakości życia w stolicy, gdzie również w czasie pandemii panoszą się żebracy, występujący nawet w grupach kilkunastoosobowych, wzrasta liczba kradzieży aut, a postrach wśród przechodniów sieją pijani rowerzyści, urządzający sobie pomiędzy nimi tor przeszkód na chodnikach. Nawet w okolicach muzeum Chopina częściej niż jego muzykę słychać pijackie wrzaski. Buduje się zaś w stolicy chaotycznie i bez stylu. Czasem – jak w wypadku Supersamu – cenne i ładne obiekty ustępują miejsca szkaradnym. Trzaskowski jako prezydent stolicy nie próbował wyrównać krzywd ofiar przestępczej reprywatyzacji ani pochopnych eksmisji z mieszkań komunalnych, przeprowadzanych zwłaszcza na Pradze Południe przez platformerski układ warszawski.
Gdy po ulewie w całej Warszawie straż wyjeżdżała do niezliczonych podtopień, Trzaskowski właśnie walczył o głosy w… Brodnicy. Pokazało to, że nie umie pogodzić ról prezydenta i kandydata. Ale również Dudzie w skali kraju wychodziło to fatalnie. Gdy na finiszu zaproponował po wyborach Koalicję Polskich Spraw, adresując ofertę do PSL i Konfederacji – pytano, dlaczego nie próbował podobnie pojednawczych inicjatyw przez pięć lat pełnienia najwyższego urzędu w państwie. Nie aspirował do roli mediatora czy arbitra.
Dwóch prezydentów, dwóch zwycięzców i dwóch wielkich przegranych
Potwierdziły się obawy, że obecność Rafała Trzaskowskiego jako wyrazistego kandydata partyjnego z PO… poprawi wynik Andrzeja Dudy. Jednak to nie prezydent kraju ani prezydent stolicy mogą cieszyć się z wyników pierwszej tury. W dłuższej perspektywie zwycięzcami okażą się Szymon Hołownia i Krzysztof Bosak, których kampanie jako jedyne oparły się niszczycielskiej siłe partyjnych machin. Za to klęskę poniosły SLD i PSL, to może być ich koniec.
Chociaż sami kandydaci, nie mówię już o ich sztabach, czasem sprawiali wrażenie, że chcą nas zniechęcić do wyborów, jeśli nie do życia publicznego w ogóle – warto nie pozwolić, by spełnił się taki scenariusz.
Wyłącznie wysoka frekwencja w tych wyborach zmusi polityków do większej dbałości o dobro wspólne, bo żeby zdobyć więcej głosów, trzeba się mocniej napracować. Opinia publiczna przyczyniła się swoim zapisanym w internetowych przekazach i zmierzonym w sondażach sprzeciwem wobec pomysłu wyborów, przeprowadzanych przez pocztę, do przywrócenia normalnego sposobu głosowania. Warto więc skorzystać z tego, co wspólnie wywalczyliśmy. Wyborcza niedziela jest dla nas, politykom pozostaje wtedy czekać na zamknięcie urn.