czyli kto rządzi Polską
Umowy, której podpisali, nawet nie ujawniono. Wiadomo, że zawiera podział pieniędzy z subwencji czyli z podatków od obywateli: kanapowi koalicjanci PiS, Porozumienie Jarosława Gowina oraz Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry dostaną po 2 mln zł rocznie.
Strasznie smutno to wyglądało, pomimo inscenizacyjnych wysiłków. Co ważnego miało się dokonać, ogłoszono już wcześniej. Gadanina o rekonstrukcji rządu traci dalszy sens w sytuacji, kiedy już zmieniono strategicznych ministrów, zmagających się z dwoma największymi kryzysami: pandemią (w resorcie zdrowia po uwikłanym w nepotyzm Łukaszu Szumowskim nastał Adam Niedzielski) oraz sprawą białoruską (na czele dyplomacji Jacka Czaputowicza zastąpił Zbigniew Rau, też profesor, tyle że całkiem nieznany, choć przewodniczył sejmowej komisji spraw zagranicznych). Od paru dni wiedziano też, że do rządu wejdzie – a może to zbyt codzienne słowo, należałoby powiedzieć raczej, że wkroczy – prezes partii rządzącej i jego faktyczny decydent Jarosław Kaczyński. Jako wicepremier, nadzorujący resorty kluczowe dla bezpieczeństwa państwa, w tym – co oddaje pisowskie myślenie – uznane za takie właśnie obok MON i MSW również Ministerstwo Sprawiedliwości. Żadna to jednak nowina, bo Kaczyński nawet pełnym premierem już był (2006-7) za pierwszych rządów PiS po Kazimierzu Marcinkiewiczu (2005-6), a objęcie przez niego funkcji pogorszyło jeszcze wtedy jakość rządzenia. Zaostrzyło też wewnętrzne spory.
Do rządu wejdzie także jako wicepremier Jarosław Gowin, obejmując resort rozwoju o poszerzonych uprawnieniach (przypomina teraz ministerstwo gospodarki za Waldemara Pawlaka czy Janusza Piechocińskiego), ale i on funkcję wicepremiera całkiem niedawno pełnił, łącząc ją jednak z szefowaniem pozbawionemu znaczenia ministerstwu nauki i szkolnictwa wyższego.
Trzeci ze składających podpisy pod tajną czy przynajmniej poufną umową koalicyjną Zbigniew Ziobro lider Solidarnej Polski wicepremierem nie zostanie. Dlaczego? Bo Kaczyński kocha asymetrię. Uwielbia jednych wywyższać, żeby jeszcze bardziej innych poniżać. Nie zamierza go zrównać z Gowinem. Zresztą w niedawnych głosowaniach zachowali się inaczej. Ziobro i jego ludzie sprzeciwili się piątce Kaczyńskiego, czyli kontrowersyjnej ustawie o ochronie zwierząt, załoga Gowina wstrzymała się od głosu, tak jak większość PiS zachowała się Jadwiga Emilewicz, ale zamiast zostać przez Kaczyńskiego nagrodzoną, teraz odchodzi z partii Gowina oraz z rządu.
Będzie to nadal rząd Mateusza Morawieckiego, ale czwarty z uczestników sobotniego ceremoniału odnowienia koalicji sprawiał w jego trakcie wrażenie znudzonego. Trudno się temu dziwić, w tym wypadku opinia publiczna doskonale zrozumie premiera. Politycy rządzący od dziewięciu dni absorbowali nas własnymi problemami. Początkowo jeszcze istotnymi dla zwykłego obywatela, jak zawarte w piątce Kaczyńskiego kwestie likwidacji lub osłabienia rentowności polskiej hodowli. Z czasem zaczęła się wulgarna rozmowa o kasie i stanowiskach. Coraz bardziej odrealniona, nawet z perspektywy wyborcy PiS.
Chociaż dla tego ostatniego nie brak w miarę optymistycznych sygnałów. Kandydatura Przemysława Czarnka na szefa resortu edukacji (zapewne połączonego z dawną domeną Gowina) wróży dobrze, bo to zadziorny polityk, dawny wojewoda lubelski ostatnio publicznie piętnujący korupcję i nepotyzm w samym PiS. Przywiązujący wagę do wartości moralnych i przejmujący się elektoratem Czarnek stanowi swoiste przeciwieństwo osławionej posłanki Lichockiej, co chorym na raka pokazywała w lumpenproletariackim geście wskazujący palec, że żadnych pieniędzy nie dostaną, bo te – jak przegłosowano – przypadły TVP Jacka Kurskiego.
Nie jest też słabym kandydatem Marek Zagórski, wywodzący się ze środowiska Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego minister cyfryzacji, typowany teraz na następcę Jana Krzysztofa Ardanowskiego w resorcie rolnictwa. Pozostaje typem wrażliwego społecznie i skorego do pomocy ludziom technokraty, a to nieczęste połączenie cech. Tyle, że sam Ardanowski miał świetne rekomendacje, gdy stanowisko obejmował (świetnie wyrażał się o nim m.in. Gabriel Janowski) ale za obronę rolniczych interesów wziął się dopiero wtedy, gdy wiedział już, że będzie odwołany. Stąd przykładna jego postawa w sprzeciwie wobec piątki Kaczyńskiego. Inni przed rujnowaniem polskich hodowli ostrzegali wcześniej i skutecznie, jak powołany z inicjatywy ekonomisty i przedsiębiorcy Dariusza Grabowskiego oraz admirała Marka Toczka Komitet Obrony Polskiego Rolnictwa i Hodowców Zwierząt, który pod koniec poprzedniej kadencji Sejmu organizując opór społeczny uniemożliwił przyjęcie równie nieprzyjaznej dla polskiej wsi jak piątka Kaczyńskiego ustawy Krzysztofa Czabańskiego, także z PiS.
Politycy mają też wiele do ukrycia. Podpisana w piątek umowa z prorządową resztówką NSZZ “Solidarność” przewidująca likwidację aż do cna polskiego górnictwa w 29 lat nie znajduje precedensu w polskiej historii. Gdyby podobną zawarła koalicja PO-PSL lub SLD – pisowcy pierwsi wrzeszczeliby o zdradzie i wyprzedaży interesów oraz majątku narodowego. Paradoks historii sprawił jednak, że to na co nie odważyli się komuniści, ich socjaldemokratyczni następcy ani liberałowie, realizują dziś populiści, powołujący się na chrześcijańskie wartości, solidarnościową tradycję i wolę suwerena. Górnictwo demontowane jest drogą korumpowania neozwiązkowców, rolnictwo i hodowla z pomocą pseudohumanitarnej ustawy, która faktycznie oznacza, że w miejsce zakazanych farm zwierząt futerkowych w Polsce otworzą się nowe na Ukrainie i pieniądze z branży popłyną na Wschód, wreszcie przedsiębiorcy, klasa kreatywna czy samorządowcy nękani są przerzucaniem na nich kosztów pandemii, zaś kluczowa w tym czasie służba zdrowia – brana głodem. Nawet ratownicy z pogotowia, którzy niosąc pomoc innym, zapadli na koronawirusa, pozbawieni są wsparcia jak Wojciech Kraszewski z Radomia. Zaś sygnalistkę z Nowego Targu, która ujawniła niedobór środków ochronnych w czasie epidemii, zwolniono z pracy. Środków broniących przed koronawirusem brakuje nawet w szkołach, zresztą PiS od dawna przyjął zasadę, że o nauczycieli się nie zatroszczy, skoro i tak głosują na Platformę Obywatelską.
Pięć lat temu PiS doszedł do władzy umiejętnie eksponując slogan “Polska w ruinie”. Ale miał on się odnosić do praktyk poprzedników. Dziś widzimy to zapewne nieco inaczej.
W chwili przejmowania władzy z rąk koalicji PO-PSL przez PiS Polska notowała wzrost gospodarczy 3,6 proc. Dziś – spadek produktu krajowego brutto o 8,2 proc rocznie jeśli porównać II kwartał br z tym samym okresem ub. r.
Rządzący wiedzą więc, od czego odwracać uwagę. Nie uda im się tego jednak robić w nieskończoność.