Wokół epidemii, nowej kwarantanny i szczepionek zaczyna się robić coraz gęstsza atmosfera, a część prawników już zaciera ręce, bo szybkimi krokami zbliżają się „żniwa odszkodowawcze”, przy czym adresatem roszczeń może być państwo polskie, a to już ma dla nas wszystkich podstawowe znaczenie, bo ktoś zarobi naszym kosztem. Sądzę, że obywatele, czyli także wyborcy, nigdy nie zgodzą się na zapłatę z pieniędzy podatników odszkodowań nie tylko za jakieś „mienie bezspadkowe” (coś takiego obiektywnie nie istnieje), lecz również za błędy prawne popełnione przy zwalczaniu obecnej epidemii. Idzie też o prestiż i dobre imię władz Polski, czyli szacunek dla naszego państwa.
Wiem, że został on przez całe minione trzydziestolecie wielokrotnie nadwątlony, bo to przecież u nas powstały nowe pojęcia, ważne dla wyjaśnienia istoty tzw. liberalnej demokracji, takie jak „prywatyzacja rządzenia”, „władza sprawowana w złej wierze” czy też „biznes legislacyjny”, za których parawanem fasadowej demokracji sprawowana jest przecież rzeczywista władza przez zagraniczne lub miejscowe (u nas rzadko) oligarchie, zwane „międzynarodowymi korporacjami”.
Zjawisko – dość dobrze poznane na przykładzie podatków i prawa podatkowego – jest już dokładnie opisane, oczywiście poza „opiniotwórczymi mediami”.
Sądzę, że analogicznej analizy wymaga poletko medyczne. Skoro podatkami mógł przez lata rządzić „biznes podatkowy” w imieniu swoich mocodawców, to warto sprawdzić, czy istnieje analogiczne zjawisko w postaci „biznesu szczepionkowego”, czy też szerzej – medycznego. Od czego trzeba zacząć?
Od uzyskania jednoznacznej odpowiedzi na podstawowe pytanie o konflikt interesów: czy osoby, które mają wpływ na politykę państwa oraz stanowione przez nie prawo, zmuszające nas do szczepień, nie są powiązane z beneficjentami tej polityki, czyli po pierwsze, producentami szczepionek, i po drugie, z „inwestorami”, którzy chcą wykupić te działy gospodarki, które zdegradowano za pomocą antyepidemicznych (jakoby) zakazów. Problem jest zbyt poważny, aby sprawę odkładać na później.
Sądzę, że mamy prawo oczekiwać jednoznacznych deklaracji ze strony wszystkich mających wpływ na decyzje polityczne, administracyjne i prawotwórcze, że nie uzyskują lub nie uzyskiwali w przeszłości jakiejkolwiek korzyści od podmiotów, które produkują lub sprzedają szczepionki mające nas chronić przed COVID-19. Jeżeli ktoś odmówi złożenia tej deklaracji, należy mu podziękować za współpracę, a przede wszystkim zamknąć wszelkie możliwości wpływu na podejmowane w tym zakresie decyzje.
Istotne jest to, że prędzej czy później i tak się o tym dowiemy, bo procesowa strategia odszkodowawcza jest od lat znana. Jeżeli obywatel poniósł szkodę w wyniku zakazów wprowadzonych w celu (jakoby) zwalczania epidemii (większość poniosła), to trzeba zbadać, czy zakazy te były wprowadzane legalnie oraz w dobrej wierze. Co do legalizmu czysto formalnego można mieć sporo wątpliwości, lecz ważniejsza jest dobra wiara. J
eżeli za wprowadzeniem zakazów lobbowały podmioty, które dzięki temu mogły uzyskać korzyść lub faktycznie ją uzyskały i nie działały w interesie publicznym („prywatyzacja rządzenia”), to tego rodzaju spór może przynieść sukces tak przed sądem krajowym, jak i przed sądem międzynarodowym. Aby przeciąć tu wszelkie wątpliwości, rząd powinien nie tylko przyjąć oświadczenia o braku konfliktu interesu od wszystkich, którzy przekonują władze o konieczności zmuszania nas do szczepień przeciw COVID-19, ale również ogłosić je publicznie.
Nie stać nas na powtórkę błędów z ostatniego trzydziestolecia, a zwłaszcza z początków istnienia Trzeciej RP – wówczas działania władz wyniszczały istotną część (większość) sektora państwowego i prywatnego w gospodarce. Czy ktoś wtedy zapytał ówczesnych „doradców rządzących” czy nie pozostawali w konflikcie interesów, gdy „doradzali” jak zniszczyć („zrestrukturyzować”) polską gospodarkę i oddać za darmo nasz rynek? Czy kierowali się wyłącznie pobudkami ideologicznymi (np. osłabienia politycznej bazy związków zawodowych), czy też powiązani byli z beneficjentami owej „restrukturyzacji”? Wiemy, że do dziś nikt chyba nie zapytał o potencjalny konflikt interesów.
Przypomnę, że polityk, który był twarzą owej „restrukturyzacji”, otrzymał swego czasu najwyższe odznaczenie państwowe. Przecież gdy je przyznawano, to ktoś powinien zbadać ten problem.