Z Barbarą Bartel, psycholog z Lekarskiej Przychodni Profesorsko-Ordynatorskiej Waliców 20 w Warszawie, rozmawia Łukasz Perzyna
– Po tym, jak rosyjska rakieta naruszyła polską przestrzeń powietrzną wielu z nas odczuwa uzasadniony chyba niepokój. Wiemy, co stało się w niedzielę rano 24 marca: rakieta pojawiła się z lecąc z prędkością 800 kilometrów na godzinę na wysokości 400 metrów nad Osierdowem na Lubelszczyźnie, pół kilometra od granicy. Przez 39 sekund znajdowała się nad terytorium Polski. Ale przecież nie o parametry techniczne chodzi. Jak chronić się przed strachem?
– Ciężkie i trudne pytanie Pan zadaje. Każdy człowiek odczuwa niepokój w takiej sytuacji. O rodzinę, ojczyznę, nawet cały świat. Czasem wypieramy zagrożenie.
– Ostatnio świetnie sobie z nim radziliśmy, dowodzi tego wzajemna sąsiedzka pomoc w pandemii czy gościnność wobec uchodźców wojennych z Ukrainy?
– To bezsporne. Na drugiej szali musimy jednak położyć niedawną sytuację z samego centrum Warszawy. Kobieta była gwałcona dosłownie na oczach innych: przechodniów, bliźnich. W następstwie bestialstwa zmarła. Nikt nie wezwał pomocy. Przechodzący ludzie bali się albo uznali, że to nie ich problem. Wygrało przeświadczenie że lepiej się nie włączać: bo jeszcze ja zostanę zaatakowany. Albo będę miał kłopoty. I zabrakło wiary, że uda się krzydzoną kobietę uratować.
– A sytuacja z rakietą, jak sobie z nią radzimy?
– Wyobraźnia działa. Odczuwamy lęk przed wojną, co oczywiste. Wielu z nas pewnie sytuację z rakietą wypiera, bagatelizując: wleciała i wyszła, tak mówi się potocznie. W mojej książce “Abyś nie cierpiał”, napisanej nie jako podręcznik dla studentów, tylko dla zwyczajnych ludzi, żeby pomogła im radzić sobie ze stresem opisałam, że lubimy się oszukiwać. Po ludzku powiedziawszy, bo psychiatrzy mówią wtedy o wypieraniu.
– Ostatnie lata nas nie oszczędziły, nie tylko o lęk przed wojną chodzi?
– Lęki i niepokoje po pandemii nie ustąpiły. Teraz odczuwamy zagrożenie spowodowane wojną za wschodnią granicą, obawę, że dojdzie ona do nas. Mamy problemy nie tylko somatyczne. Dowiadujemy się, że młody człowiek wyjechał na urlop, wszystko niby układało się znakomicie – i nagle zmarł. A przyczyny nie poznajemy. Zaburzeń świadomości, wiążących się ze sposobem, w jaki postrzegamy rzeczywistość, z dnia na dzień zlikwidować się nie da.
– Dostrzegam w tym kwestię szczególnie groźną: nie mamy wpływu na własny los? Co do pandemii, mogliśmy się jeszcze chronić, dbać o świeżą maskę na twarz, wszystkie produkty odkażać, zaszczepić się i badać, przestrzegać zaleceń. Natomiast to, czy rakieta trafi w nasz dom, okazuje się niezależne od naszych działań. Pamiętamy dwie ofiary śmiertelne poprzedniej rakiety, w listopadzie 2022 r. w Przewodowie?
– W królewskiej rodzinie brytyjskiej pojawia się choroba nowotworowa, dla ludzi podobnie stanowi to dowód, że nawet bogactwo ani zaszczyty nie zabezpieczą przed złym losem. Tym mocniej pojawia się wrażenie kruchości naszego istnienia. Spada aktywność. Z wojną rzecz ma się podobnie, gdy toczy się niedaleko. Rzeszów znajduje się o kilkadziesiąt kilometrów od terenów regularnie ostrzeliwanych, tak samo trudno dziwić się lękom mieszkańców Lubelszczyzny czy Podlasia. Długotrwała podobna sytuacja to już rygor, z kolei mieszkańcy terenów dalej od granic wschodnich położonych odczuwają pewnie lęk raczej falami. Rzutuje on jednak na codzienne zachowania. Patrzymy na rachunek za prąd i znajdujemy kolejny powód do smutku.
– Jak temu zaradzić?
– Zwracajmy się do najbliższych, do rodziny, do partnerki lub partnera. Chodzi o to, żeby nie rozwinęła się u nas depresja, nerwica. Nie zależy to od wieku, właśnie młodzi często okazują się bezbronni, ośrodki psychiatryczne dla nich pozostają przepełnione.
– Z czego to wynika, przez wieki całe wiązano młodość z optymizmem?
– Ludzie dorastający nie znajdują wzorca. Zamiast niego mają na co dzień wszechobecny wokół zapęd do posiadania dóbr. Rodziców nie ma w domu, bo muszą na to wszystko zarobić. Zadzwonić do nich można, ale co to za rozmowa przez telefon, nawet i-pada najnowszej generacji. Nadchodzi weekend i każdy siedzi w swoim pokoju, czasem na osobnym piętrze, bo przecież zadbaliśmy o własny komfort, żeby nam nie było ciasno. Kiedyś można się było śmiać, że rodzina spotyka się przed telewizorem, ale przynajmniej jakieś zdawkowe uwagi o oglądanym serialu wymieniano. A już mecz oznaczał wspólne emocje. Dziś każdy ma osobny ekran komputera, w który się wpatruje. Idą Święta, to doskonała okazja, żeby się nie zamykać w izolacji.
– Pomoc uchodźcom ukraińskim, wygnanym przez wojnę z domów, też pozwala nam poczuć się lepszymi?
– Poprawia samopoczucie, w tym sensie, że dzielimy się jak gdyby z nimi naszym własnym bezpieczeństwem, więc jego poczucie wzrasta. Tuż za granicą wybuchła wojna, więc lepiej od razu pomóc ofiarom, niż być samemu zaatakowanym – również w ten sposób to działa. Czujemy się odpowiedzialni za innych, udzielamy im schronienia. Jednak empatia wobec przybyszów nie okazała się tak bardzo trwała. Słyszy się narzekania, po dwóch latach, że mają lepiej, dostają wszystko, a w dodatku – co akurat znajduje pokrycie w faktach – ich zboże wjeżdża do Polski, na czym traci nasz rolnik a zarabiają tamtejsi oligarchowie.
– To ostatnie pozostaje przecież prawdą?
– Nic nie jest idealne. Żyjemy w świecie iluzji. Własne błędy wypieramy, za to bliźnich chętnie krytykujemy. Trzeba zacząć od samego siebie, to lepsze niż ocenianie innych. Wyciszyć się. Popatrzeć jakby z boku. Bliscy pomogą. Święta Wielkanocne, które przecież z nadzieją się wiążą, to doskonała ku temu okazja. I nie należy bać się wizyty u specjalisty, jeśli dostrzegamy, a najbliżsi to potwierdzają, że rzeczywiście dzieje się z nami coś niedobrego. Przestańmy być szczególnie ostrożni i podejrzliwi, a w każdym drobnym niepowodzeniu widzieć tragedię. Nie doszukujmy się zawsze złej woli u innych, warto się pozbyć podobnego nawyku. Uśmiechajmy się częściej. Nauczmy się cieszyć nawet z drobnych zdarzeń.