Trzydziestolecie wolnych wyborów w Polsce przypada akurat w czasie, w którym trzeba znów ich bronić. 27 maja 1990 r. Polacy po raz pierwszy od 1928 zagłosowali bez ograniczeń i kontraktu politycznego. Przy nikłej frekwencji bo ledwie 42 proc, wybrali radnych w gminach.

Cenzurowanie listy przebojów Programu III Polskiego Radia z powodu piosenki o Kaczyńskim oraz potraktowanie gazem przez policję protestujących przedsiębiorców – trudno o gorszą otoczkę trzydziestolecia polskiej demokracji, które w maju moglibyśmy świętować, jeśli za jej miernik uznać w pełni demokratyczne wybory. Znamienne też, że współwórca polskiej reformy samorządowej prof. Jerzy Stępień aby dostać się na odbywające się już spory czas temu rocznicowe spotkanie w gmachu parlamentu poświęcone trzydziestoleciu polskiej samorządności –musiał czekać około godziny z powodu rozbudowanych procedur kontrolnych i pozornej dezorientacji „na bramce”. Nękano go, bo zalazł za skórę PiS, gdy jako były przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego bronił wolności sądów.

Przed 1990 r. poprzednie wolne wybory odbyły się w 1928 roku – wszystkie kolejne fałszowała już sanacja, jak pamiętne „brzeskie” z 1930 r a potem komuniści – jak w dniu cudu nad urną w 1947 r, kiedy to pojawił się wierszyk o tej ostatniej: co to za szkatułka? Wrzucasz: Mikołajczyk. Wychodzi: Gomułka. W 1957 r. głosowano wprawdzie uczciwie, ale na jedną tylko listę: ponieważ po inwazji radzieckiej na Węgry i październikowej demokratyzacji u nas w roku poprzednim, Polsce również groziła interwencja o głosowanie bez skreśleń apelowali wtedy nie tylko świeżo wybrany I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka ale również prymas Stefan Wyszyński i  Radio Wolna Europa Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Tylko Jerzy Giedroyc radził Polakom by pójść na głosowanie ale skreślać. Potem przez trzy dekady takich problemów nie mieli, wybory stały się fasadowe, aż w 1984 (samorządowe) i 1985 (do sejmu) Solidarność liczyła po swojemu głosujących by wykazać fałsz wyników oficjalnych podawanych przez władze.  

Wybory z 4 czerwca 1989 r. miały przełomowe dla Polski znaczenie ale odbyły się jeszcze w ramach uzgodnionego przy Okrągłym Stole kontraktu politycznego, zgodnie z którym dwie trzecie mandatów do Sejmu zarezerwowano dla – jak wówczas mówiono – strony koalicyjno-rządowej, czyli PZPR i jej sojuszników, w pełni wolnej konkurencji podlegały tylko miejsca w Senacie. Późniejsze powołanie pierwszego niekomunistycznego rządu Tadeusza Mazowieckiego stało się możliwe tylko dzięki buntowi wieloletnich satelitów PZPR: Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego oraz Stronnictwa Demokratycznego, które zawiązały koalicję z Solidarnością.

W wyborczą niedzielę 27 maja 1990 r. żadne ograniczenia już nie obowiązywały. Polacy wybierali tylko rady gmin. Na wolne wybory do sejmików samorządowych przyszedł czas później. Samorządowe a ściślej samorządowo-rządowe województwa (bo jest w nich zarówno marszałek sejmiku jak wojewoda) wprowadziła reforma Jerzego Buzka w 1998 r.   Bezpośrednie zaś wybory prezydentów miast, burmistrzów i wójtów odbyły się dopiero w 2002 r. – wcześniej zajmowali się tym radni.

Euforii w maju 1990 r. nie było. Polacy odczuwali już ciężary związane z piątym miesiącem planu Leszka Balcerowicza a zwłaszcza wpisanym weń popiwkiem czyli podatkiem od wzrostu wynagrodzeń. Wprawdzie sklepy wypełniły się towarami, ale dla wielu stały się one cenowo niedostępne. Sporo z nas utyskiwało na słabe tempo reform politycznych: gdy w Czechosłowacji prezydentem był już dawny dysydent i genialny dramaturg Vaclav Havel, w Polsce wciąż generał Wojciech Jaruzelski. W rządzie Mazowieckiego, niekomunistycznym ale nie bez komunistów, zasiadali inni dawni autorzy stanu wojennego Czesław Kiszczak (MSW) i Florian Siwicki (MON).

Kampania odbyła się jednak z prawdziwego zdarzenia. W trakcie spotkania przedwyborczego w podwarszawskich Laskach z udziałem kilkuset mieszkańców przedstawiciele Komitetu Obywatelskiego musieli uczestnikom objaśnić podstawowe zasady głosowania. Jeden z miejscowych był niezmiernie oburzony, bo spostrzegł na jednej z list kandydatów nazwisko wieloletniego radnego z czasów PRL, którego podobnie jak sąsiedzi uważał za symbol korupcji. Zza stołu prezydialnego tłumaczono mu, żeby po prostu na niego nie głosował. Nie zrozumiał jednak tej argumentacji i wciąż zbulwersowany, że „tacy ludzie mogą kandydować” ostentacyjnie opuścił zebranie. Za komuny bowiem sama obecność na liście kandydatów równoznaczna była z reguły z uzyskaniem mandatu radnego.

Z Lasek zapamiętałem również epizod, pokazujący ówczesną pozycję społeczną dziennikarza, którą warto zestawić z dzisiejszą. Przed spotkaniem zadzwoniłem do ówczesnego szefa Komitetu Obywatelskiego (był nim inżynier, zatrudniony w słynnym zakładzie dla ociemniałych), żeby się zaanonsować i jak najwięcej o lokalnej sytuacji z wyprzedzeniem dowiedzieć. Efekt rozmowy okazał się nieoczekiwany. Ponieważ jedynymi osobami spoza Lasek byli członek ogólnopolskiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” i scenarzysta słynnego serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” reprezentujący tam, można rzec, centralę oraz moja skromna osoba – prowadzący zebranie ceremonialnie powitał „prezesa Stefana Bratkowskiego oraz redaktora Łukasza Perzynę z Gazety Wyborczej”. Pozostało mi tylko wstać i się ukłonić, obaj z Bratkowskim dostaliśmy gromkie brawa. Miałem wtedy 25 lat, a z podobną celebrą nie spotkałem się już nigdy więcej w swojej działalności dziennikarskiej.

O ile jeszcze w wyborach czerwcowych 1989 r. zagłosowało 62 proc uprawnionych, to w tych w pełni wolnych samorządowych w maju kolejnego roku – już tylko 42 proc.

Wyniki za to okazały się jednoznaczne. Na kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” zagłosowało 53 proc wyborców, a 25 proc na komitety lokalne. Jednocyfrowe tylko poparcie uzyskały partie: PSL idące po raz pierwszy od ponad czterdziestu lat znów pod historyczną nazwą (4 proc), kontynautorka rozwiązanej PZPR Socjaldemokracja RP (2 proc) i wreszcie Konfederacja Polski Niepodległej (1 proc). Wniosek o zupełnej klęsce stronnictw politycznych okazałby się jednak całkiem mylny, bo wielu wypróbowanych działaczy sprytnie wystartowało z komitetów lokalnych i w ich barwach uzyskało mandaty.                    

Nikt nie podważał wtedy – jeśli nie liczyć pojedynczych incydentów – uczciwości wyborów ani demokratycznej formuły głosowania.

Skoro demokracja to wolne wybory, a nie flagi wywieszane już w PRL na siedzibach komisji wyborczych, to od maja 1990 r. można ten ustrój w Polsce datować.

Zaś samorządność nieźle udała się Polakom, jeśli wierzyć sondażom. 74 proc zapytanych w marcu przez CBOS dobrze ocenia władzę lokalną w swojej miejscowości, dokładnie dwa razy więcej niż Sejm. Nie przypadkiem gdy PO pospiesznie podmieniała kandydata na głowę państwa znalazła go w prezydencie Warszawy. Ale to nie Rafał Trzaskowski stał się symbolem sukcesu samorządności, tylko Wadim Tyszkiewicz, który po jesiennych wyborach zdał urząd prezydenta Nowej Soli, bo został senatorem niezależnym, a przez lata sprowadzał do miasta inwestorów i zredukował bezrobocie, mające tam początkowo wymiar społecznej plagi.  Charakterystyczne, że władza lokalna zwykle skutecznie broni się przed zakusami PiS, jak w sprawie przekazywania Poczcie Polskiej danych o wyborcach czy wcześniej rozszerzenia granic metropolii warszawskiej.  Im niższy szczebel władzy tym bliższa jest ona Polakom.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here