…czyli niewytłumaczalna przyczyna zjawisk w fizyce… i życiu społecznym

Wprawdzie jedynym cyborgiem w polskiej polityce pozostaje Mateusz Morawiecki, premier ze wskazania Jarosława Kaczyńskiego, a wcześniej doradca Donalda Tuska, a przy tym mamy w niej nadmiar historyków a nie informatyków – to jednak nowe technologie wywierają wpływ na życie publiczne w aspekcie, który okazuje się najbardziej złowrogi. Wyborców rugują ze sceny prywatności, konkurentów politycznych pozbawiają równych szans.

Każdy, kto w latach 70 jako nastolatek przeczytał powieść Jerzego Broszkiewicza (piszącego wtedy także dla dorosłych doskonałego “Doktora Twardowskiego” o klęsce PRL-owskiego karierowicza) “Kluska, Kefir i Tutejszy” zapamiętał zapewne dialog, jaki ma tam miejsce, gdy również nastoletni bohaterowie tej przygodowej książki otrzymują nowoczesne środki łączności do walki z gangsterami:

– Technika to jednak wspaniała rzecz

– Zależy, komu służy.

W tym tkwi problem. 

Zaś “demonem Maxwella” określają fizycy niewytłumaczalną wedle ich procedur badawczych przyczynę zjawisk. To sprawca ukryty, niekiedy – słowo to już w tekście padło acz w kontekście społecznym – złowrogi. 

Opisał tego demona XIX-wieczny fizyk brytyjski James Maxwell, znawca elektromagnetyzmu i autor pracy o pierścieniach Saturna. 

W istotnym, bo współczesnym aspekcie ten sam demon kojarzyć się może jednak bardziej z działalnością innego Maxwella: magnata finansowego Roberta o tym samym nazwisku, który w połowie lat 80. sprzedał gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu (za 20 milionów dolarów w tym dwa miliony dol. własnej prowizji) system do szpiegowania opozycji PROMIS – protoplastę obecnego Pegasusa, który też zresztą ma już konkurentów nowszej generacji.

Jednym z nich pozostaje Cellebrite, podobnie jak i Pegasus – produkcji izraelskiej, który w Rosji Władimira Putina służy FSB (następcom KGB) do inwigilowania oponentów. Rząd Mateusza Morawieckiego również już zakupił trzyletnią na niego licencję, o czym mówiła podczas jednego ze spotkań senator Koalicji Obywatelskiej Magdalena Kochan. Cellebrite łamie zabezpieczenia, odzyskuje skasowane dane, odtwarza historię wyszukiwarek i polubień w mediach społecznościowych. Ułatwia zbudowanie profilu psychologicznego “figuranta”.

Z kolei wymienione już oprogramowanie Pegasus to więcej niż narzędzie inwigilacji. Pozwala służbom na prowokowanie: drogą zmiany treści wysłanych sms-ów czy maili bądź nadawania przekazów fikcyjnych jako pochodzących od konkretnej osoby. W ten sposób da się na przykład skłócić zaprzyjaźnionych ze sobą działaczy konkurencyjnego sztabu wyborczego, jeśli jeden z nich otrzyma obelżywego sms-a od drugiego i nie pomyśli, że wysłały go służby, tylko że kolega po pijanemu ujawnił prawdziwą naturę.

Pegasus, dzieło izraelskiej firmy NSO, trafił do Polski za pośrednictwem firmy Matic, która na tym zarobiła 8 mln złotych. Tak znaczący kontrahent Centralnego Biura Antykorupcyjnego, spółka Matic, pozostaje firmą rodzinną ale i resortową, przy czym nie chodzi wcale o obecne służby. Prowadzą ją: była funkcjonariuszka Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa Ewa Chabros-Chromińska oraz jej brat Jerzy Chabros, który w życiorysie ma wyłącznie MO, SB już nie. Nawet jeśli tę drugą przesłankę uznać za wariant “soft” to i tak nieoficjalne wyjaśnienia władzy, że celem zaangażowania resortowego rodzeństwa, żeby kupiło od NSO oprogramowanie i zaraz je sprzedało CBA, bo do tego ich rola się sprowadza – było “spolonizowanie” transakcji brzmią humorystycznie.  Nie tylko o personalia biznesowe ani ewentualne uwikłania jednak chodzi.

Jawność nie z wyboru

Jawność nie z wyboru czy po prostu inwigilacja dotykają nie tylko ubiegających się o mandat polityków, zwykle świadomych ryzyka, jakie podejmują – ale również samych wyborców.

Henry Kissinger stwierdza w książce “Porządek światowy” napisanej przed siedmiu laty: “(..) sztaby wyborcze podczas kampanii w 2012 roku [w USA – przyp. ŁP] dysponowały teczkami personalnymi dziesiątków milionów wyborców nieopowiadających się za żadną partią. W każdej z nich znajdowały się informacje zaczerpnięte z serwisów społecznościowych, archiwów publicznych i kartotek szpitalnych, dające w sumie profil prawdopodobnie bardziej dokładny niż ten, który osoba w nim przedstawiona byłaby w stanie odtworzyć z pamięci. Pozwoliło to sztabom wybrać sposób dotarcia do każdego z tych wyborców – czy posłużyć się wizytami dobrych znajomych (również odnalezionych za pośrednictwem internetu), spersonalizowanymi listami czy spotkaniami grupowymi (..). To, co kiedyś było formą rzeczowej debaty o programie rządzenia, dziś sprowadza kandydatów do roli rzeczników kampanii marketingowych, prowadzonych metodami, których inwazyjność jeszcze pokolenie temu zostałaby uznana za materiał do powieści fantastycznonaukowej” [1].

Powieści takie pisali bracia Borys i Arkadij Strugaccy, nasz Stanisław Lem, zaś na Zachodzie Herbert George Wells i George Orwell. 

Jarosław Nowak zauważa na łamach “Opinii” (“Media społecznościowe jako narzędzie dezinformacji”), że “(..) obraz problemu dotyczącego wykorzystywania danych użytkowników, śledzenia ich aktywności czy bezradności wobec fali działań dezinformacyjnych w czasie wyborów prezydenckich, problemu infodemii fake news, stał się przerażający” [2]. Świadczą o tym zeznania Marka Zuckerberga przed Kongresem USA pięć lat temu czy enuncjacje byłych i obecnych pracowników Facebooka i gigantów technologicznych typu Google, You Tube, Twitter lub Amazon.

Nasz obraz cyfrowy

Co z tego wynika? “Jesteśmy jako użytkownicy internetu, platform społecznościowych, urządzeń mobilnych, permanentnie śledzeni, nasze dane są wykorzystywane nie tylko do sprzedaży i monetyzacji reklamowej ale przede wszystkim (zjawisko kohort googlowych) do budowania naszego obrazu cyfrowego i zachowań, aby odwzorować to w zachowaniach sztucznej inteligencji (..). Algorytmy wykorzystywane przez platformy społecznościowe czy wyszukiwarki są doskonałym narzędziem do działań dezinformujących przez Chiny i Rosję – zjawisko click bate bądź priorytetyzacji informacji, które wg np. Google lub Facebooka dobrze mogą się sprzedać” [3].     

Dezinformacja to wiadomość fałszywa, rozpowszechniana celowo w celu zmiany nastrojów opinii publicznej. W Stanach Zjednoczonych kongresmeni ujawnili, że w okresie wyborczym w 2016 r. (kiedy to ostatecznie Donald Trump pokonał w walce o fotel prezydencki Hillary Clinton) firmy powiązane z Rosją zapłaciły za ponad 3 tys. reklam adresowanych do Amerykanów. Podobna kampania dotknęła Polskę w czasie, gdy budowano zaporę na granicy z Białorusią. Zaś w opinii Nowaka “szczególnie widoczne zjawisko dezinformacji w Polsce miało miejsce przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku i podczas pandemii COVID-19 i teraz związane z wojną na Ukrainie” [4]. 

Zwykle podobne treści dostosowuje się do różnych odbiorców. Przekaz “targetowany” jest na konkretną grupę docelową. Tworzy się targetowane strony zaprojektowane w ten sposób, żeby pobudzać ciekawość. Zdarza się, że autorzy tych przekazów podszywają się pod legalne organizacje z sektorów, związanych ze sferą informacji.

A przy tym rzecz dotyka nie tylko krajów zamożnych. Autorzy wspomnianych praktyk szaleją bezkarnie w Trzecim Świecie. Kampanie w państwach afrykańskich: Mali, Senegalu czy Nigerii koordynuje izraelska firma consultingowa Archimedes Group. A są to kraje frontowe z perspektywy walki z fundamentalizmem muzułmańskim.

Opór cyborgów

Oporną postawę zajął Facebook i podobne mu firmy wobec przyjętego przez Unię Europejską w grudniu 2019 r. Planu działania przeciw dezinformacji. Trzeci jego filar, zaraz po sprawach oczywistych jak koordynacji w tej mierze państw członkowskich i wdrożeniu kodeksu przeciwdziałania dezinformacji – zakłada wzmocnienie odporności społecznej na dezinformacje poprzez m.in. propagowanie umiejętności krytycznego korzystania z mediów. Czwarty zaś – ochronę uczciwości wyborów.

Wracamy tu do okoliczności wyborów w tymże roku w Polsce, kiedy służby specjalne hakowały m.in telefon szefa kampanii opozycyjnej Koalicji Obywatelskiej sen. Krzysztofa Brejzy. Dowody w sprawie, jak się okazało, częściowo zaginęły, bo jakoby komuś upadł i rozbił się dysk, na którym je zgromadzono. Przypomina to słynne już utopienie laptopa z kluczowymi danymi przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę… w wannie. 

Przejawy wykorzystania Pegasusa w Grecji, Hiszpanii, na Cyprze, na Węgrzech i w Polsce badała przez czternaście miesięcy prac Komisja Śledcza Parlamentu Europejskiego, chociaż okazało się to niełatwe, bo o zacieraniu śladów była już mowa. Rekomendacje komisji kierowanej przez holenderską eurodeputowaną Sophie in ‘t Veld będą jeszcze głosowane na sesji plenarnej z udziałem europosłów ale sprowadzają się do faktycznego moratorium na dalsze używanie Pegasusa jako zagrożenia dla prawa i wezwania tak Komisji Europejskiej jak państw członkowskich do tropienia sprawy i wyciągnięcia konsekwencji wobec winnych.   

Pegasus, który trafił do pisowskich służb za pośrednictwem firmy, kierowanej przez byłych milicjantów i esbeków, daje tym, co z niego korzystają możliwości nie dające się porównać do znanego od kilkudziesięciu lat konwencjonalnego podsłuchu. Nie chodzi o samą inwigilację lecz wpływanie na rzeczywistość. Pozwala bowiem budować komunikaty fałszywe. Służby mogą na przykład napisać i wysłać z cudzego smartfona sfabrykowanego obelżywego maila bądź sms-a, który wywoła konflikt u konkurencji politycznej. Albo zmieniać treść autentycznych wiadomości w trakcie ich przesyłania. 

Włamanie do komitetu wyborczego Partii Demokratycznej w biurowcu Watergate (“Śluza”) celu zainstalowania tam aparatury podsłuchowej w 1972 r. stało się w dwa lata później przyczyną odejścia ze stanowiska republikańskiego prezydenta Stanów Zjednoczonych Richarda Nixona, któremu udowodniono, że o działaniach grupy “hydraulików” (takim kryptonimem posługiwali się sprawcy) wiedział.    

Dawny współpracownik Nixona, John Ehrlichman tak rzecz przedstawia w fabularyzowanej ale na faktach opowieści “Waszyngton za zamkniętymi drzwiami” w scenie rozmowy szefów służb:

“(..) W Waszyngtonie, Marylandzie i Wirginii jest w tej chwili założona ogromna ilość podsłuchów. Objęci są nimi niektórzy pracownicy Białego Domu i Departamentu Stanu oraz przynajmniej piętnastu reporterów i szefów biur prasowych. U żadnej z tych osób podsłuch nie został założony za zgodą Ministerstwa Sprawiedliwości. Nasi ludzie z biura prokuratora generalnego przysięgają, że nic o tym nie wiedzą.

– Więc o co chodzi? O bezpieczeństwo?

– Naprawdę nie wiem, panie Martin. (..) Założyłem, że chodzi o ujawnienie facetów, przez których przeciekają informacje. Zaprogramowałem więc komputer, żeby określił korelacje. Włożyłem doń następujące dane: nazwiska dziennikarzy, podpisujących artykuły z przecieków, ewentualne źródła rządowe – to znaczy nazwiska tych, co mają dostęp do tajemnic państwowych – i inne dane tego rodzaju, plus informacje z naszych dokumentów dotyczące osób, u których zainstalowano podsłuch. 

– Jaka była korelacja?

– Właściwie żadna. (..) Stale nie mogę zrozumieć, skąd się na liście podsłuchów wzięło 60 procent nazwisk. Wydaje się, że ci ludzie nie mają nic wspólnego z publikowanymi przeciekami (..). Podsłuchiwani są wszyscy szefowie biur prasowych w mieście – “Times”, “Los Angeles Times”, nowych magazynów, sieci telewizyjnych, wydawcy “Star” i “Post” oraz dwaj komentatorzy. (..) Dzięki tym taśmom zaczęli uzyskiwać bardzo interesujące materiały, mające zresztą niewiele wspólnego z przeciekami. Wyobraźcie sobie, jaki wspaniały brudek przepływa przez telefon wydawcy! Przecież on rozmawia o kongresmanach, politykach, o tym, kto został aresztowany po pijanemu i kto kogo pieprzy” [5].   

Ehrlichman wie, o czym pisze, skoro jako doradca Nixona w tym okresie sam odsiedział za udział w aferze Watergate cztery lata.

Dla kontekstu najbardziej współczesnego istotne okazuje się fałszywe uzasadnienie inwigilacji, gdy się już wyda, zapobieganiem nieprawidłowościom, chociaż to ona sama właśnie stanowi jedną z nich. Ludzie Nixona zamierzali jakoby tamować wycieki informacji nielegalnych. Działania służb podległych pisowskiemu rządowi tłumaczono z kolei przeciwdziałaniem korupcji, np. we Włocławku gdzie prezydentem miasta pozostaje ojciec objętego szczególnym zainteresowaniem CBA Krzysztofa Brejzy, tyle, że znane już okoliczności sprawy zupełnie alibi rządzących nie potwierdziły.    

Rządzący nami do końca lat 80. komuniści też mieli swoje Watergate. Zimą 1985 r. w Polsce pojawia się brytyjski spekulant i magnat prasowy Robert Maxwell. Urodzony na Rusi Zakarpackiej, z gen. Jaruzelskim na Okęciu wita się po rosyjsku. Jadą od razu do Urzędu Rady Ministrów. Finansista ma dla generała ofertę nadzwyczajną: system szpiegowski PROMIS. Dotychczasowe metody zwalczania antykomunistycznego podziemia bowiem zawodzą.

“Czyż można się dziwić Wojciechowi Jaruzelskiemu, że w tej sytuacji niczym tonący brzytwy chwycił się programu komputerowego, który miał mu pomóc w zdławieniu opozycji i zyskaniu uznania w oczach radzieckich mocodawców?” – zapytują retorycznie autorzy biografii Maxwella [6].

System PROMIS pozwala łącząc dane ujawnić na podstawie rachunków wzrastające szybko zużycie wody i prądu w mieszkaniu, co pozwala domniemywać, że ktoś się tam ukrywa albo w takim miejscu odbywają się spotkania opozycji względnie drukuje się jej pisma. Jak na tamte czasy – to rewolucja w technice pracy komunistycznej służby bezpieczeństwa. 

Jak relacjonują ci sami autorzy – gen. Jaruzelski “po krótkiej dyskusji zamówił kopię oprogramowania dla SB – za sumę dwudziestu milionów dolarów. Przekaz telegraficzny na taką kwotę wyszedł z polskiego banku do Narodowego Banku Bułgarii, gdzie Maxwell miał specjalne konto do obsługi transakcji, dotyczących PROMIS. Pieniądze zostały następnie przekazane do Credit Suisse w Szwajcarii. Konto Maxwella w tym banku zasiliły dwa miliony dolarów prowizji. Sześć milionów przesłano do izraelskiego Discount Bank w Tel Awiwie, pozostałe dwanaście milionów “zielonych” trafiło ostatecznie na konto rządu Izraela. Program miał być użyty przeciwko Solidarności i rzeczywiście, został użyty. Pieniądze dla polskiego podziemia – dzięki rozpoznaniu sposobu transferowania ich przez PROMIS – mogły zostać przejęte przez służby specjalne, które z niego korzystały: od polskich po sowieckie” [7]. Nie chodziło więc tylko o “crossowanie” rachunków za prąd i gaz, pozwalające na wykrycie drukarń, magazynów i miejsc spotkań opozycji…

Robert Maxwell nie uprzedził za to kontrahentów z PRL, że stały dostęp do pozyskanego za tak znaczne pieniądze systemu mają służby specjalne Izraela, choć o tym wiedział. Nie mógł natomiast ostrzec, że wszelkie dane PROMIS trafią również do CIA, ponieważ pojęcia o tym nie miał. Amerykańska Centralna Agencja Wywiadowcza wcześniej bowiem zdążyła system wykraść wraz z kodami dostępu jego twórcy i weteranowi wojny wietnamskiej Williamowi Hamiltonowi, założycielowi firmy Inslaw, dokładnie w momencie kiedy ten uzgadniał z Departamentem Sprawiedliwości USA, za ile mu go udostępni. Wkrótce przejął go także w imieniu izraelskiego Mossadu i wyspecjalizowanej agencji LAKAM (Biura Łącznikowego ds. Naukowych) legendarny Rafi Eitan, wcześniej dowodzący operacją uprowadzenia z Argentyny zbrodniarza hitlerowskiego Adolfa Eichmanna, odpowiedzialnego za logistykę Holocaustu. 

Najkrócej rzecz ujmując podsumować można, że wprawdzie zastępca Jaruzelskiego i minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak zwiększył swoje szanse na zatrzymanie ukrywającego się przywódcy podziemia Zbigniewa Bujaka – co w parę miesięcy poźniej rzeczywiście nastąpiło – ale za tę cenę CIA wiedziała wszystko, czego tenże Kiszczak zdążył się dowiedzieć o opozycji postsolidarnościowej. W oczywisty sposób wpłynęło to na dalszy bieg wydarzeń w Polsce. PROMIS odcisnął więc swoje piętno na decyzji rozpisania wyborów w 1989 r. podobnie jak młodszy o wiele generacji Pegasus na wyniku tych z 2019 r.       

Zagrożenia nowej generacji

Dziś skala zagrożeń staje się nieporównywalna. Potężnym narzędziem okazuje się lubiany tak przez celebrytów jak nastolatków Tik Tok, gdzie rosyjscy użytkownicy rozpowszechniają fałszywe filmy o zbrodniach ukraińskich pod Donieckiem i Ługańskiem, posługując się algorytmami rekomendacji. 

“Amerykańska psycholożka dr Jean Twenge opisała aplikację Tik Tok jako idealny produkt wykorzystujący modę na krótkie formy video do manipulacji i uzależnienia. W styczniu firma URL Genius ujawniła swoje badania pokazujące jak Tik Tok zbiera dane użytkowników i przekazuje je do Chin” – przestrzega znawca tematu Nowak [8]. Jeśli chodzi o totalne niebezpieczeństwo z tym kierunkiem geostrategicznym związane, to chociaż już Stanisław Ignacy Witkiewicz w “Nienasyceniu” ujawnił w tej mierze ogromną wyobraźnię (większą zresztą rolę przypisując farmakologii niż technologii, stąd pigułka zamieniająca wrogów w lojalnych poddanych), aż tak daleko ona nie sięgnęła.

Jak bowiem zauważa cytowany tu już wielokrotnie Jarosław Nowak na łamach “Opinii”: “Rozprzestrzenianie się dezinformacji w czasie wojny, konfliktu czy kryzysu (..) nie jest niczym nowym, ale wykorzystanie sztucznej inteligencji i modeli uczenia się maszynowego jako źródeł dezinformacji jest nowością (..). Sztuczna inteligencja szybko uczy się, jak wpływać na konkretne grupy docelowe (..). Przykład to fałszywe profile ludzi na Twitterze i Facebooku, wygenerowane przez sztuczną inteligencję, które twierdziły, że pochodzą z Ukrainy” [9].

Sztuczna inteligencja gorsza od najemników Wagnera

Sztuczna inteligencja potrafi więc okazać się dużo gorsza od najemników Wagnera (Dmitrija Utkina) w wojnie na wschodzie wspomagających regularną armię Władimira Putina.    

Co zaś najgorsze: “jeśli przyjrzymy się tym przykładom bardzo dokładnie, prawie niemożliwe jest stwierdzenie, że nie są prawdziwe. Według Proceedings ot the National Academy of Sciences twarze zsyntetyzowane przez sztuczną inteligencję są trudne do odróżnienia od prawdziwych twarzy a nawet wyglądają na bardziej godne zaufania” [10].

Tylko wiedza nas obroni 

Na szczęście zgodnie z Newtonowską jeszcze zasadą każda akcja rodzi reakcję. Działanie zaś – środki jego przeciwdziałania.

Pozostaje nadzieja, że sposoby nieuczciwego programowania masowych zachowań prowadzące również do wykorzystania mechanizmów demokracji przez jej wrogów natrafią na blokady jeszcze skuteczniejsze. I nie o technologię wyłącznie tu idzie, ale również o ludzką świadomość, w której sferze toczy się ta najdziwniejsza z wojen. 

[1] Henry Kissinger. Porządek światowy. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, s. 330-331, przeł. Maciej Antosiewicz

[2] Jarosław Nowak. Media społecznościowe jako narzędzie dezinformacji. “Opinia” nr 41 (139) wiosna 2023, s. 119            

[3] ibidem

[4] Jarosław Nowak. Media społecznościowe…, op. cit. s. 121

[5] John Ehrlichman. Waszyngton za zamkniętymi drzwiami. Książka i Wiedza, Warszawa 1987, tłum. Barbara Hollender, s. 183-185

[6] Przemysław Słowiński, Danuta Uhl-Harkoperec. Magnat. Robert Maxwell, Człowiek, który przechytrzył Jaruzelskiego. Videograf, Chorzów 2012, s. 24

[7] ibidem, s. 24-25

[8] Jarosław Nowak. Media społecznościowe…, op. cit. s. 123

[9] ibidem, s. 124

[10] ibidem, s. 125

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here