Dlaczego na nas nie pluli

0
6

Tytuł  wydaje  się  drastyczny,  ale  taka  też  jest  sytuacja  polskich  mediów,  odkąd  stały  się  zabawką  polityków 

Oplucie dziennikarza TVP Adriana Boreckiego przez uczestników wiecu przedwyborczego przewodniczącego Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska w Legionowie zasługuje na potępienie jak każda przemoc. Odpowiedzialni za to, poza samymi sprawcami ataku, pozostają również ci, którzy w niespełna kilka lat zamienili dawną telewizję publiczną, w rankingach zaufania do instytucji niewiele ustępującą liderującemu wówczas w nich wojsku – w “środek  musowego  przykazu” jak nazywano w czasach PRL rządowe media.

Uderza w tej kwestii brak jakiejkolwiek wspólnej reakcji środowisk dziennikarskich. Ale też politycznych. Z chwilą przekroczenia kolejnej granicy – fizycznego ataku – powinna ona mieć miejsce. Zdawkowa choćby, ale niezbędna. A jednak jej zabrakło. Nie spieszyłem się z tym tekstem świadomie, jakoś na nią czekając. Nie nastąpiła.

Dzień pracy reportera TVP

Za to w Sejmie pojawił się w środę ten sam dziennikarz propisowskiej TVP Adrian Borecki, który wcześniej w telewizyjnym studiu pokazywał oplute okulary. Nie czyścił ich – jak wtedy podkreślał – bo będą stanowić dowód w sprawie. Teraz w  pinglach  już umytych pojawił się na konferencji prasowej posłów Koalicji Obywatelskiej (to faktycznie nowa marka PO) poświęconej wykorzystywaniu programu taniego wynajmu mieszkań przez urzędników wysokiego szczebla z jednego z resortów. Ponieważ w trakcie briefingu posłowie Michał Szczerba i Dariusz Joński nie chcieli odpowiadać na pytania Boreckiego – chociaż na moje tak – odprowadził ich wraz z operatorem do siedziby klubu parlamentarnego. Wolno mu. Dopytywał się o wiceministra z czasów rządów PO-PSL, który w jednym czasie miał korzystać z aż dwóch mieszkań służbowych. To także jego dziennikarskie prawo. Tyle, że gdy któryś z indagowanych posłów spytał z kolei o nazwisko b. wiceministra, o którym mowa – nie potrafił go wymienić. Taki to poziom żurnalistyki TVP. Nie usprawiedliwia jednak żadną miarą fizycznego ataku. I tak wracamy do punktu wyjścia. 

Ignorancja ani zaciekłość dziennikarza nawet nadużywającego swojego statusu – bo zarówno na wiecu z Tuskiem w Legionowie jak w trakcie marszu opozycji 4 czerwca zwyczajnie prowokował – nie dają bowiem alibi do zachowań przemocowych. Publicznego potwierdzenia tej oczywistej prawdy ze strony opozycji demokratycznej, autorytetów społecznych czy korporacji medialnych zdecydowanie zabrakło. Chociaż można było jej oczekiwać. 

Nie dlatego, że cenimy TVP – ale z tego powodu, że przemoc rodzi przemoc. I za chwilę to samo albo coś gorszego spotka ekipy TVN czy Polsatu. Oby tak się nie stało, można tylko dodać.

Na nas jednak nie pluto, gdy swoje role dziennikarskie, również w TVP, wykonywaliśmy. Używając liczby mnogiej mam na myśli dziennikarzy, których nie da się przypisać do jednej tylko opcji politycznej, pracujących dla pozyskania i podania informacji a nie realizacji propagandowego zlecenia.

Niedoszły desant i miska parówek czyli co kiedyś powstrzymało polityków przed skokiem na kasę, przepraszam, mowa o TVP

Nie w czasach zamierzchłych, ale nie tak dawno obrady Sejmu w sposób profesjonalny i bezstronny relacjonowały dla TVP Iwona Sulik i Danuta Ryszkowska. Dla Wiadomości wnikliwie przepytywała polityków Justyna Dobrosz-Oracz, nie ujawniając przy tym własnych sympatii. Ideologia nie zdominowała wtedy jeszcze medialnego przekazu. Każdej z wymienionych dziennikarek i jej ekipie ustępowało się raczej miejsca i torowało drogę w tłumie, żeby im pracę ułatwić. Okazywała się użyteczna i dla demokracji bezcenna. 

Powtarzało się wtedy, nie na wyrost, że media stanowią czwartą władzę. Mówił to przed niespełna ćwierćwieczem Marian Krzaklewski, podówczas przewodniczący największego klubu parlamentarnego rządzącej Akcji Wyborczej Solidarność. Nakłaniany przez współpracowników do przejęcia TVP, wzdragał się przed taką operacją, obawiając się – zapewne słusznie – negatywnej reakcji opinii publicznej. Zaś miły grubas i wiceprzewodniczący sejmowej komisji kultury i środków przekazu wcześniej wieloletni korespondent Radia Watykańskiego Tomasz Wełnicki z tejże AWS – na pytanie o “plan desantu na TVP” odpowiedział żartem, że tak, oczywiście, komandosi będą jego, Wełnickiego przez komin na Woronicza po linie spuszczać. A słuchający dziennikarze rechotali, bo popularny “Wełna” ważył wówczas 140 kilo i nawet w drodze na medialne forum w Mikołajkach zamawiał dla siebie tylko w przydrożnym barze… miskę parówek.

Wszystkie barwy Wiadomości

Niewiele wcześniej, wkrótce po zbudowaniu w Polsce po przełomie ustrojowym systemu mediów na wzór francuski (tamtejsza ustawa o radiofonii i telewizji uchodzi za najdoskonalszą w świecie) w jednych i tych samych Wiadomościach TVP relacjonowaniem działań Unii Wolności i Sojuszu Lewicy Demokratycznej zajmowała się Katarzyna Kolenda-Zaleska, a Akcji Wyborczej Solidarność – piszący te słowa. I ekran telewizora od tego pluralizmu nie pękł. Wydawcami programu pozostawali zarówno Grzegorz Miecugow jak senatorówna Agnieszka Romaszewska-Guzy. Pojawiali się wciąż nowi dyrektorzy od informacji, łączący autentyczną charyzmę z profesjonalizmem i niezależnością jak Karol Małcużyński, Jacek Bochenek czy Piotr Sławiński, Zwykle brali na siebie odbieranie niemiłych telefonów od polityków, żeby tylko reporterzy w swojej pracy mieli spokój.  

Ludzie widzieli, że nasza praca jest pożyteczna. Pozytywne reakcje widzów, napotkanych na reporterskim szlaku, czasem nas samych zaskakiwały.

Kiedy w stołecznej Galerii Porczyńskich przy okazji jakiegoś prawicowego mityngu nagrywałem Jana Marię Jackowskiego – starsza pani, zapewne słuchaczka Radia Maryja, żegnała mnie i moją ekipę znakiem Krzyża Świętego, wykrzykując przy tym: – Niech was Bóg błogosławi…

Za najpewniejszy dowód sensu tego co robię, uznałem reakcję bezdomnego z Centralnego, który w dworcowej hali uciszał kolegę, gdy w telewizorze szedł właśnie mój materiał: – Dajżesz Wiadomości obejrzeć, bo przeszkadzasz. I skarcił go jeszcze stosownie do miejsca i statusu grubym słowem.    

Na nas nie pluto. A ataki furii polityków – z donosami na mnie wydzwaniali również ci prawicowi – pokazywały, że się nie mylimy, podobnie jak reakcje widzów. 

Nie wszystko było idyllą oczywiście. Czasem przychodziło przełamywać opory. Ale udawało się. Gdy pojechałem z ekipą Wiadomości relacjonować głodówkę mieszkańców pobliskich wsi, protestujących przeciw odbudowie masztu radiowego w Konstantynowie pod Gąbinem – twierdzili, że fale radiowe szkodzą ich zdrowiu – pokrzykiwali na mnie, że telewizja nie pokazuje ich racji. Jednak kiedy w parę tygodni po emisji materiału spotkałem tych samych ludzi w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, który rozpatrywał ich skargę na ponowne wzniesienie masztu, przewróconego przez wiatr – jeden z przywódców protestu pierwszy podszedł do mnie.

– Pamiętam, pan był u nas w Topólnie – powiedział (w tamtejszej szkole odbywał się ich strajk głodowy). I mocno mi rękę uścisnął.

Kiedy z kolei na jedenastą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego pracowałem nad materiałem dla Wiadomości o tym, jak po latach żyją jego autorzy – w miejscu nagrania umówionego z Jerzym Urbanem spotkałem Marka Barańskiego, znanego z telewizji po 13 grudnia 1981 r. między innymi z przepytywania przed kamerą pojmanych przez bezpiekę opozycjonistów. Dawny gwiazdor reżimowego Dziennika TV przywitał mnie słowami:

– Do nas do redakcji “Nie” pierwszy raz telewizja publiczna przyjechała. Od razu widać: dobra szkoła “Obserwatora”.

Pochlebiło mnie nie tyle trafne powiązanie mojej osoby z poprzednim telewizyjnym miejscem pracy (był to zresztą pierwszy i jedyny jak dotychczas w historii TVP program informacyjny bez komunistów), co uznanie przeciwnika politycznego, komunisty dla byłego KPN-owca. W kręgu kultury zachodniej czy śródziemnomorskiej, jeśli rzecz ująć nieco pretensjonalnie, zawsze cenione szczególnie. Media się liczyły. Czuliśmy się silni za sprawą naszych widzów.

Pogrzebał to wszystko PiS, który z chwilą przejęcia TVP kopnął w stół, jeśli o telewizję chodzi, zamiast tylko – jak czyniły to poprzednie ekipy rządzące – swoich ludzi przy nim porozsadzać.

Symbolem degrengolady stał się Jacek Kurski, masowo zwalniający pracowników, żeby zrobić miejsce dla swoich. Albo wzmocnić takich, co jak prezenterka Danuta Holecka, gwiazda głównego wydania Wiadomości jeszcze w czasach rządów postkomunistów – gotowi są służyć każdemu. Paski TVP stały się symbolem prymitywnej propagandy. Ale sytuacja nie zmieniła się na lepsze, gdy nieudanego dziennikarza (Kurski pozostaje autorem książeczki “Lewy czerwcowy”, zalegającej podobnie jak produkcje jego przyjaciela Piotra Semki w przecenach i dyskontach)  zastąpił za prezesowskim biurkiem przy Woronicza filozof Mateusz Matyszkowicz. Od co najmniej ośmiu lat, nie tylko z winy PiS, bo dla wielu innych zachowania rządzących stanowią doskonałe alibi do łamania zawodowych reguł – w mediach w Polsce działa znane z ekonomii prawo Kopernika-Greshama: moneta gorsza wypiera lepszą. 

Standardy obniżyły się również drastycznie w mediach prywatnych. Symbolem ich regresu stały się nieprawości Tomasza Lisa, wyzywającego podwładnych najgorszymi słowami, obwinianego o molestowanie czy mobbing i Piotra Kraśki nie płacącego podatków jak należy i prowadzącego samochód bez prawa jazdy.

Bezpardonowy atak TVN na pamięć Jana Pawła II, oparty na papierach pozostałych po dawnej komunistycznej służbie bezpieczeństwa, nie wziął się z niczego. Równie pouczający okazuje się fakt, że pomimo wściekłej zapiekłości – w najmniejszy sposób nie wpłynął na sposób postrzegania przez Polaków naszego głównego autorytetu moralnego. Czego to dowodzi? Wraz z przyzwoitością media tracą również swój wpływ na opinię publiczną.    

Warto być bezinteresownym

Wciąż mamy z Beatą na drzwiach mieszkania naklejkę TVN z czasów, gdy pisowskie władze próbowały tę prywatną stację pozbawić prawa nadawania. Zgodnie z zasadą, że wolność słowa przysługuje także tym, z którymi się nie zgadzamy. Chociaż wcześniej, kiedy policja Mariusza Kamińskiego bez żadnych racji dobijała mi się kilkakrotnie do tych samych drzwi, na których wspomnianą naklejkę później umieściliśmy – żurnaliści TVN okazali się jedynymi, którzy się tym nachodzeniem nie zajęli, bo dziennikarze “Gazety Wyborczej” czy Wiadomości TVP interesowali się przynajmniej prywatnie tymże nękaniem, nawet jeśli materiałów o nim nie porobili. Ale TVN założył przecież Mariusz Walter, w 1983 r. a więc w czasie zawieszenia stanu wojennego rekomendowany przez Urbana do zespołu propagandowego samemu Czesławowi Kiszczakowi, wicepremierowi i ministrowi spraw wewnętrznych, którego podwładni specjalizowali się w naruszaniu miru domowego. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

W sprawach podstawowej wagi obowiązuje jednak zasada przyzwoitości a nie wzajemności. Tym środowisko medialne czy polityczne odróżnić się powinno od kręgów przestępczości zorganizowanej. Tym gorzej słucha się kolegów z zawodu, utrzymujących, że Borecki w Legionowie dostał na co zasłużył. Zwłaszcza, że TVP nie składa się nawet w ciężkim dla niej czasie dominacji PiS z samych Boreckich albo też redaktorów wielokrotnego użytku jak komentator prawicowy i dawny sekretarz KC PZPR w jednej osobie Marek Król albo Magdalena Ogórek niegdyś kandydatka Leszka Millera na prezydenta, teraz objaśniająca oglądaczom Info pisowską wizję świata. Ale również dziennikarzy pełnego formatu, jak Miłosz Kłeczek czy Adrian Klarenbach, którym zdolności przykuwania uwagi i dramatyzmu narracji pozazdrościć mogą żurnaliści TVN. 

Nie przypadkiem zresztą to stacje prywatne sięgają po wysłużonych gwiazdorów z TVP (format “Faktów” TVN zbudował Grzegorz Miecugow, zaś Tomasz Lis po odejściu z publicznej zaliczył wszystkie pozostałe ogólnopolskie stacje) – a nie odwrotnie. 

Profesjonalizm ekip TVP, zwłaszcza operatorów takich jak Władysław Malarowski czy Jerzy Ernst, których nazwanie artystami sztuki telewizyjnej nie zawiera w sobie żadnej  przesady – stanowi niedościgniony wzorzec dla innych. W telewizjach prywatnych do jakości kadru nie przykłada się większej wagi. Chociaż sam wielki reżyser Andrzej Wajda – występując w roli członka komitetu poparcia PO – nazwał TVN “naszą telewizją’. Jednak właśnie tam przy okazji paskudnego materiału o domniemanej tolerancji Karola Wojtyły wobec pedofili wśród księży jego archidiecezji – ujawnił się syndrom znanego z “Człowieka z żelaza” redaktora Winkla. Pamiętacie państwo jak dostaje zlecenie na strajkowego przywódcę.    

Tyle, że dla bezpieczeństwa dziennikarzy i poszanowania ich godności wszystko to ma niewielkie znaczenie. Pogotowie ratunkowe nie zastanawia się, czy bohaterem nagłego wezwania jest wyborca Koalicji Obywatelskiej czy PiS.   

Czas na bezinteresowność, również naszych reakcji? Spróbujmy przekonać do niej polityków, nasuwa się ironiczna uwaga. Ale jak niby mamy to zrobić, skoro nas samych na bardziej masowe potępienie oczywistej patologii nie stać. Oby nie spełniło się moje przewidywanie, że to samo, co spotkało Boreckiego na mityngu PO-KO w Legionowie niebawem dotknie na kolejnym pisowskim wiecu któregoś z gwiazdorów TVN. Czego ani jemu ani demokracji i mediom w Polsce nie życzę, co chyba też oczywiste. 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 0 / 5. ilość głosów 0

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here