Bartłomiej Wróblewski na pewno byłby świetnym Rzecznikiem Praw Obywatelskich, gdyby Polską jak wróżą sondaże rządziły ruch Szymona Hołowni i Koalicji Obywatelska. Problem w tym, że u władzy pozostaje PiS, partia, która go zgłasza. A powołanie jej posła na Rzecznika Praw Obywatelskich zaprzecza logice i istocie tego urzędu. Jarosław Kaczyński wie co robi, bo zamierza ośmieszyć nie Wróblewskiego, którego lubi, lecz funkcję, o którą on się ubiega.
Paradoks polega na tym, że Wróblewski, prawnik kompetentny i rzeczowy a przy tym uprzejmy, co w PiS należy do rzadkości, ma jeszcze mniejsze szanse na wybór niż poprzedni pretendent partii władzy do tego stanowiska, wiceminister spraw zagranicznych i również poseł Piotr Wawrzyk. Wróblewski bowiem to pomimo młodego jak na pisowską czołówkę wieku polityk wyrazisty. Bezbarwnego Wawrzyka nie udało się przepchnąć w Senacie. Zaś szanse Wróblewskiego z góry wydaje się grzebać jego podpis pod wnioskiem o zbadanie przez Trybunał Konstytucyjny magister Julii Przyłębskiej konstytucyjności pamiętnego przepisu ustawy antyaborcyjnej: skoro poseł przyczynił się tym samym do rozpętania zimnej wojny domowej, to tym bardziej rzecznikiem nie zostanie.
Z drugiej strony konserwatywne przekonania, jakie otwarcie głosi, mogą mu zyskać sympatię podobnie myślących senatorów demokratycznej większości. Jednak na głosy raczej się ona nie przełoży, bo dzień później musieliby oni… przystąpić do PiS, czego raczej nie planują.
Perypetie tej kandydatury jak w soczewce skupiają ograniczenia obecnej parlamentarnej polityki – nie dotyczą one, na szczęście, całości polskiego życia publicznego, bo są przecież jeszcze: Szymon Hołownia ze swoim Ruchem Polska 2050, niezależni radni, burmistrzowie i prezydenci miast, wreszcie odradzający się Powszechny Samorząd Gospodarczy z nadzieją, że gdy zaistnieje zacznie bronić przedsiębiorców, którym nikt nie rzecznikuje – nie czyni tego także wciąż pełniący urząd RPO przy przedłużonej kadencji prof. Adam Bodnar, bardziej zatroskany o tęczowe równouprawnienie niż o los praktyków gospodarki, zmuszonych w dobie kryzysu do walki na dwa fronty – ze skutkami pandemii i bezdusznością biurokracji państwowej.
Jednak dwubiegunowe myślenie w parlamencie zaowocowało paradoksem, że wygadany i sprawny Wróblewski szanse objęcia urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich ma mniejsze niż bezbarwny i sprawiajacy wrażenie zaimpregnowanego na wszystko Wawrzyk.
Chociaż nie tak dawno poseł Bartłomiej Wróblewski kierował się nie ściągawkami klubowymi lecz interesem własnych wyborców, głosując – o zgrozo z pisowskiej perspektywy – przeciw “piątce Kaczyńskiego”, czyli nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, ochrzczonej wprawdzie nazwiskiem lidera, ale dla polskiego rolnika – hodowcy oznaczającą “diabelską alternatywę” dotychczasowego jego gospodarowania w postaci ruiny ekonomicznej (zakaz hodowli futerkowej oraz uboju rytualnego) oraz możliwość wdzierania się do gospodarstw i domostw pod pretekstem inspekcji a na podstawie donosu sąsiedzkiego bojówek radykałów ekologicznych występujących pod marką organizacji pozarządowych. Wróblewski poniósł konsekwencje swojej niezależności. Przewodniczący Ryszard Terlecki zawiesił go w prawach członka klubu. Jednak ustawę wobec protestów społecznych (hodowcy ustawili przed Sejmem rząd głów kapusty z nazwiskami parlamentarzystów, co “piątkę” poparli) i tak przyszło zarzucić, chociaż przepchnięto ją już przez Senat, jak na ironię wszędzie głosami opozycji, a przynajmniej tej jej części, która troszczy się bardziej o norki niż o wiejskie rodziny.
Podczas swojej prezentacji Wróblewski zapowiedział, że jako Rzecznik Praw Obywatelskich zamierza bronić praw rolników (ciekawe, czy jakikolwiek inny kandydat wspomni o nich, chyba, że PSL zgłosi swojego). Wskazał, że obywatela trzeba wspierać również w obliczu zagrożeń, jakie niosą za sobą działania wielkich korporacji i firm medialnych. A także niebezpieczeństw pojawiających się w sieci.
Zgrabnie wszystko wypadło, co obserwator nieuprzedzony stwierdzi bez cienia ironii. Efekt kompetencji i zatroskania o prawa obywatelskie psuła tylko stojąca obok kandydata rzeczniczka PiS Anita Czerwińska, wywodząca się z klubów “Gazety Polskiej” raczej z walką o prawa człowieka i obywatela nie kojarzonych.
Zepsułem go do reszty osobiście, zadając na oczach kolegów dziennikarzy ale też telewidzów (prezentację na żywo podawała TVN24, Info zapewne również) pytanie oczywiste z punktu widzenia funkcji, o którą kandydat się ubiega: co zamierza uczynić w sprawie Józefa Piniora?
Legendarny bohater dolnośląskiej Solidarności, który przed stanem wojennym uratował jej 80 mln zł przed konfiskatą, wypłacając te środki w ostatniej chwili z konta bankowego pomimo przeciwdziałania służb bezpieczeństwa, a potem spożytkował je na działalność podziemną – skazany został prawomocnym wyrokiem na 1,5 roku więzienia za domniemaną korupcję. Przy czym sąd dał wiarę wersji, że pieniądze z łapówki wynoszącej w sumie 46 tys zł listonosz przyniósł Piniorowi do domu, a część przelano mu na konto. Chciałem się dowiedzieć, czy wobec tak oczywistych wątpliwości jakie wyrok budzi, Wróblewski wystąpi o ułaskawienie bohatera przez prezydenta Andrzeja Dudę, a jeśli tak to czy dopiero gdy zostanie rzecznikiem czy jeszcze w trakcie ubiegania się o urząd, co mogłoby przekonać do niego przynajmniej pojedynczych senatorów opozycji.
Wróblewski odpowiedział mi… pewnie tak, jak uczyniłby to Wawrzyk. Wskazał, że Pinior ma miejsce w historii (czego nikt nie podważa), że wszyscy są równi wobec prawa (co raczej oczywiste) i że szczegółów sprawy nie zna, ale gdy wątpliwości się potwierdzą, to się nią zajmie. Jednak ubiegania się o stanowisko nie zamierza zaczynać od wypowiadania się w kwestiach perypetii osób o głośnych nazwiskach (był też przez innych pytany o sędziego Igora Tuleyę).
Gdyby innych dowodów, że Wróblewski nie powinien zostać Rzecznikiem Praw Obywatelskich brakowało – ten jeden zapewne by wystarczył. Skoro tak czai się w emblematycznej całkiem sprawie, ubiegając się o wybór, żeby słowa konkretnego nie powiedzieć – to jak uwierzyć, że już po wyborze obroni kogokolwiek mniej znanego, ale pokrzywdzonego przez opresyjność państwa PiS…
Mimo dobrych manier i jeszcze lepszego przygotowania również Wróblewski potwierdza więc zasadę, że Rzecznik Praw Obywatelskich nie powinien wywodzić się z partii rządzącej. Przecież nawet w PRL partia rządząca nie obsadzała funkcji prymasa. To powinno stać się żelazną zasadą co do funkcji nie łączących się z codziennym uprawianiem polityki przynajmniej tej wulgarnie pojmowanej.
Jednak PiS sięga po całą pulę, tym zachłanniej, im bardziej sondaże dokumentują, że przez półtora roku jakie minęły od głosowania do parlamentu (kiedy to wygrał do Sejmu, przegrał do Senatu) stracił co trzeciego wyborcę.
Kaczyński nie chce jednak wcale doprowadzić do wyboru Wróblewskiego, chociaż jakiejś dozy niespodzianki zwykle nie da się wykluczyć. Prezesowi na rękę będzie kontynuacja nie kończącej się opowieści… o zupełnej niemożności wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich. Narracja ta ośmieszy i osłabi ten urząd, pomoże przekonać obywateli, ze jest on niepotrzebny lub mało znaczący aż wreszcie jak w kwestii aborcji (do czego też sam kandydat na RPO Wróblewski się przyczynił) wyrok wyda Trybunał Konstytucyjny, bo uległe gremium Julii Przyłębskiej zamanifestuje znów lojalność i pomoże zdjąć z Sejmu i pisowskiej w nim reprezentacji odium kolejnej niepopularnej decyzji: przyjęcia zasady, że kadencji Bodnara nie można już przedłużać a równocześnie, że pełniącego obowiązki RPO wyznaczy sam Sejm wobec niemożności uzgodnienia z Senatem.
Prowizorki bywają trwałe, wybrany zostanie ktoś z PiS, nieważne, że nie tytułowany pełnym Rzecznikiem zyska faktycznie wszystkie kompetencje tego urzędu. Zapewne nie będzie nim już wcale Wróblewski. Ale sam sobie winien, że zdecydował się odegrać smutną rolę żywej torpedy, rozbijającej mur obronny, wniesiony przez polskie instytucje demokratyczne wokół instytucji ombudsmana.
Nawet generał Wojciech Jaruzelski, tworząc ją na użytek zachodnich polityków i kredytodawców, nie desygnował na to stanowisko Zofii Grzyb, która wcześniej została pierwszą kobietą w składzie Biura Politycznego KC PZPR – lecz prof. Ewę Łętowską.
O niezależności od polityków Rzecznika Praw Obywatelskich prof. Tadeusza Zielińskiego z połowy lat 90 świadczy najlepiej (lub najgorzej, jak kto woli) fakt, że rzucił im wyzwanie startując, bez efektu zresztą, w wyborach prezydenckich, w których wszystkie znaczące partie wystawiły własnych kandydatów zaś jemu wystarczyło poparcie schodzącej już powoli ze sceny Unii Pracy, raczej iluzoryczne i bez zobowiązań.
Nawet za pierwszych rządów PiS na RPO przeforosowano Janusza Kochanowskiego: całości jego działań nie da się ocenić, bo w trakcie kadencji nie wrócił z delegacji do Smoleńska. Trudno jednak uznać go za typowego kandydata PiS, szersze manifestował horyzonty.
Teraz zaś, gdyby jakiś senator wciąż istniejącej w izbie refleksji demokratycznej większości wahał się, jak zagłosować, można mu podpowiedzieć jedno rozwiązanie: wstrzymać się, żeby podkreślić różnicę między kandydatem Wróblewskim a jego poprzednikiem w tej roli Wawrzykiem, co i tak na jedno wychodzi, bo przy zatwierdzaniu przez Senat wybrańca Sejmu na RPO, którym kandydat PiS na pewno zostanie, skoro klub wciąż ma tam większość – liczą się głosy oddane za pretendentem.
Z wyborem Wróblewskiego nie żal poczekać, aż jego formacja przejdzie do opozycji. Wtedy zapewne okaże się kompetentnym i ofiarnym Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Ale przed porażką PiS lepiej z tym nie ryzykować.