To największa wędrówka ludów nowoczesnej Europy. Do Polski już trafiło ponad 2,1 mln chroniących się przed rosyjską inwazją Ukraińców. Ponad 400 tys przyjęła Rumunia, ponad 300 tys. Mołdawia, od 200 do 300 tys Czechy i Węgry. Najmniej zaś – najbogatsze kraje Zachodu. Zanim zaczęła się wojna, podsycały proeuropejskie i atlantyckie aspiracje Ukraińców, dziś im pokazują, że nadzieje okazały się złudne.
Podobny exodus zakończył się przed 75 laty, tuż po II wojnie światowej, objął masowo Polaków przesiedlanych z terenów zabranych przez ZSRR: Wileńszczyzny i Lwowa, głównie na odzyskane od Niemiec ziemie zachodnie i północne.
Nawet po krwawo stłumionym przez wojska radzieckie powstaniu antykomunistycznym na Węgrzech w październiku i listopadzie 1956 r. – na emigrację udało się 200 tys osób. Dla liczących 10 mln mieszkanców Węgier stanowiło to ogromną stratę, ale zachowajmy proporcje – tylu, ilu wtedy uchodźców w sumie wyjechało, teraz przez dwa dni przekracza polską granicę od ukraińskiej strony.
Wojna połączona z czystkami etnicznymi, towarzyszącymi rozpadowi Jugosławii w latach 90. wygnała z domów 1,8 – 3,5 mln ludzi, ale z reguły uchodźcy trafiali do nowych, powstałych w wyniku tej katastrofy państw: Chorwaci do Serbii i odwrotnie, a zamożny Zachód przyjął niewielu. Według nieoficjalnych danych, a innych nie ma, bo ich gromadzenie uznaje się tam za przejaw ksenofobii, tylko w Niemczech znalazło się w latach 1992-95 uchodzących przed najbrutalniejszymi starciami z Bośni-Hercegowiny 350 tys z których pozostało tam 240 tys. W Szwecji dużo mniej liczni muzułmańscy przybysze z tego samego kraju stali się rozsadnikiem nie tylko kłopotów natury intergracyjnej ale też terroryzmu politycznego.
Dlatego gdy do Europy po niefortunnych wypowiedziach ówczesnej kanclerz Angeli Merkel interpretowanych jako zaproszenie ruszyła fala imigrantów z Bliskiego Wschodu – Unia Europejska przekazała 3 miliardy euro Turcji rządzonej przez źle widzianego tam Recepa Erdogana, byle tylko przybyszy trzymać jak najdalej. Na ten precedens powołuje się obecnie wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty, domagając się 500 euro dziennie na utrzymanie jednego uchodźcy (nie do ręki oczywiście, jak proponowała Janina Ochojska – lecz dla tych, co ponoszą koszty jego pobytu). Nie ma natomiast uzasadnienia zarzucanie rządzącym, jak czyni to lider lewicy, że sprzeciwili się wtedy przyjęciu w ramach unijnej relokacji 6-7 tys. imigrantów bliskowschodnich i erytrejskich, ponieważ byli to uchodźcy farbowani: niemal wyłącznie młodzi mężczyźni, którzy zamiast walczyć z dyktaturami we własnych krajach – w czym powinni uzyskać pomoc wolnego świata – ruszyli po europejskie świadczenia socjalne.
Nie ma porównania z nimi a także z fałszywymi uchodźcami podsyłanymi nam od pół roku przez białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę na Podlasie, wyposażanymi przy tym w smatrfony nowoczesnych generacji i markowe kurtki – skoro obecną falę ukraińskiej emigracji tworzą głównie kobiety z dziećmi. Uciekają przed rzeczywistym a nie wyimaginowanym zagrożeniem. Adresowane do nich niby to luzackie hasło “witajcie dziewczyny” kampanii fundacji Kulczyka okazuje się więc bardziej świadectwem zupełnego oderwania od rzeczywistości, jakie cechuje zawodowe organizacje pomocowe. Innym jego świadectwem pozostają wypowiedzi eurodeputowanej Janiny Ochojskiej, liderki Polskiej Akcji Humanitarnej, które przyjmujący Ukraińców do własnych domów zinterpretować mogą jako zagrożenie: zawodowa działaczka charytatywna z mandatem PO i jej koalicjantów utrzymuje bowiem, że pieniądze (obecnie ledwie 40 zł dziennie z polskiego budżetu, wszystkiego 1200 zł na miesiąc) dostać powinni sami uchodźcy a nie ich gospodarze. To absurd podwójny: po pierwsze, jeśli rząd pisowski w swej niekompetencji posłucha zawistnej pani Janiny, przybysze za te 1,2 tysia w Warszawie, Wrocławiu ani Krakowie nawet jednej izby nie wynajmą. Ale raczej nie będą się długo starać o jej szukanie, bo gdy tylko – jak Ochojska sie domaga – pieniądze do ręki dostaną, zaraz im je zabiorą grasujący wśród przybyszów bezkarnie reketerzy, w ich ojczyźnie przecież zorganizowane grupy przestępcze pozostają silniejsze od partii politycznych, zaś w uchodźczym tłumie nie przestały działać. Jako psy wojny czynią to ze zdwojoną energią. Nie muszą jednak ich jeszcze wspomagać zawodowi działacze charytatywni.
Główny problem wydaje się jednak polegać nie na tym, kto winien – lecz na smutnym i budzącym uzasadniony niepokój stwierdzeniu, że na zagospodarowanie gości z Ukrainy nie dostaliśmy jeszcze nawet jednego euro. Chociaż oczywiście nie tylko pieniądze stanowią problem, ale choćby to, jakiej historii uczyć się będą ukraińskie dzieci masowo trafiające do naszych szkół: konkretniej zaś czego nastoletni licealiści dowiedzą się tutaj o Orlętach Lwowskich czy rzezi wołyńskiej, jaka narracja – oparta na faktach historycznych czy nacjonalistycznym zacietrzewieniu znanym z pomarańczowych i euromajdanowych czasów ma tu obowiazywać. Jednak przy braku środków – katastrofa nadejdzie nieuchronnie. Właśnie w wymiarze ludzkim, którym tak się szczycimy, słusznie zresztą, bo nikt w najnowszej historii Europy tak szeroko nie otworzył własnych domów dla innych, jak czynią to teraz Polacy.
Wciąż trzeba pamiętać, że ponad 2,1 mln ukraińskich uchodźców, którzy trafili do nas począwszy od świtu 24 lutego, kiedy to Rosja zaatakowała ich ojczyznę – to nie całość problemu humanitarnego, chociaż oczywiście ich potrzeby okazują się największe. Wszyscy ci, którzy przed tą datą przyjechali do nas “za chlebem” pozostają. Przecież między bajki włożyć trzeba budujące opowieści o dzielnych kierowcach Ubera masowo zaciągających się na ochotnika do oddziałów powietrzno desantowych. Istnieje oczywiście na przejściach ruch w drugą stronę: w skali jeden do dziesięciu. Tworzą go jednak nie bohaterscy junacy i mołodycie, spieszący by ojczyzny bronić, lecz całkiem rezolutni i pragmatyczni dotychczasowi gastarbeiterzy, co kraj swoich chlebodawców opuszczą ledwo na chwilę: po to tylko, by tym samym przejściem granicznym powrócić, już po kwadransie ustawiając się w kolejce w drugą stronę, po to tylko, by zyskać stempel przekroczenia tej rubieży już po 24 lutego 2022 r. a tym samym status uchodźcy wojennego. Nie ma co ich za to potępiać, że robią co mogą, by swój los poprawić. Tyle, że myśmy tej wojny nie wywoływali. Ukraińcy zresztą również nie.
Napotkali tu polskie serca na dłoni, wyciągnięte przyjaźnie ręce, wielu Polaków otworzyło przed nimi drzwi własnych domów. Powszechna społeczna ofiarność nie zastąpi jednak europejskiej i atlantyckiej pomocy. Wsparcia dla polskiej solidarności rodzin i grup sąsiedzkich czy rówieśniczych a także samorządów i organizacji dobroczynnych, żwawszych niż ta Kulczykowa i sławetny PAH Ochojskiej. Niech Unia i NATO zaczną płacić swoje rachunki. Winne są coś zarówno Ukraińcom, których nadzieje proeuropejskie i atlantyckie złudnie podsycały, jak tym, co uratowali godność i honor wolnego świata, bezinteresownie oferując im gościnę we własnych domach. Nie po to przecież, by na tym zarobić. Ale mają prawo uniknąć humanitarnej katastrofy. Granicę liczby gości, jakich przyjąć może Polska eksperci wyznaczają na 3 – 3,5 mln przy maksymalnym wykorzystaniu mieszkań udostępnianych z porywu serca ale też izb w parafiach czy nawet pomieszczeń w remizach strażackich a nie tylko ośrodkach wypoczynkowych i centrach konferencyjnych.
Na 3,5 mln tę krytyczną liczbę szacuje prof. Przemysław Śleszyński, geograf z Polskiej Akademii Nauk, zaś były minister spraw wewętrznych Marek Biernacki sytuuje ją pomiędzy 3 mln a 4 mln przybyszów.
Wiele pytań powraca. Wiążą się z rażącą nieudolnością państwa i niezdolnością do wymuszenia na sojusznikach wypełnienia ich zobowiązań. Za sprawą siedmiu chudych lat rządów PiS reputacja Warszawy w zachodnich stolicach okazuje się tak fatalna, że nikt się nie spieszy z respektowaniem wobec nas choćby wymogów przyzwoitości. Znów, jak w 1981 r. cierpieć mamy za spokojną i sytą Europę. Jednak Karol Marks, wciąż bliski niejedemu z postępowych przywódców natowskich i unijnych – powiadał, że jeśli historia się powtarza, to wyłącznie jako farsa.
Nie pozwólmy więc eurokratom ani amerykańskim geostrategicznym specom od walki z Rosją do ostatniego Ukraińca albo i Polaka (w 1981 r. za kadencji Ronalda Reagana nie powiadomili nawet sojuszników z NSZZ “Solidarność” o zamiarze wprowadzenia przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego stanu wojennego, choć wiedzieli o tym od swego agenta Ryszarda Kuklińskiego) – zamieniać tragedii w farsę właśnie. Społeczeństwo robi dla pokrzywdzonych sąsiadów więcej, niż ktokolwiek mógłby od nas wymagać, nie zwracając uwagi nawet na urazy wspólnej historii. Reszta należy już do rzadzących.
Gdy w piątek przyjedzie do Polski demokratyczny prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden, gospodarze mogą zacząć z nich rozmowę o udostępnieniu MIG-ów lub misji na Ukrainę. I wtedy jak w trakcie niesławnej wycieczki kijowskiej (wciąż nie wiemy nawet, po co Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński w ogóle w towarzystwie premierów Czech i Słowenii do Wołodymyra Zełenskiego pojechali) wyjdą na błaznów nie postrzegających powagi sytuacji. Mogą też od razu spytać o pieniądze na uchodźców – i to takie, które w sytuacji najbardziej masowej migracji nowoczesnej Europy zapobiegną groźbie również największej katastrofy humanitarnej. I wtedy, ale już w zależności od tego, co wywalczą, przynajmniej na miano polityków zasłużą. Następnej szansy nie będzie. Joe Biden na pewno nie ma zamiaru co tydzień przyjeżdżać do Warszawy.