Zamiast wstawać z kolan, co obiecywała pisowska dyplomacja, nadstawiamy drugi policzek. Nie z chrześcijańskich przekonań jednak to wynika, lecz z nieudolności.
W pierwszy oberwaliśmy jako najlepszy do niedawna sojusznik Ukrainy, gdy jej prezydent Wołodymyr Zełenski zasugerował w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych, że Polska chroniąc swój rynek przed zalewem taniego bo niespełniającego żadnych norm ukraińskiego zboża – działa w interesie Rosji. Niebawem zainkasowaliśmy kolejny cios: też na arenie międzynarodowej bo w parlamencie kanadyjskim, który w obecności tegoż Zełenskiego zgotował gorszącą owację zbrodniarzowi z SS Gailzien Jarosławowi Hunce.
Gdyby chodziło o honorowanie UPA, można by tłumaczyć naszych zachodnich przyjaciół ignorancją. Kanadyjczycy doskonale jednak wiedzą czym było SS: kanadyjscy żołnierze również ponieśli ofiarę krwi w walce z nazizmem. Z Montrealu czy Toronto pochodziło wielu bohaterskich spadochroniarzy z Normandii czy tych, co powstrzymali przed Świętami 1944 r. ostatnią niemiecką kontrofensywę w Ardenach. Dlaczego oddawanie hołdu mordercy z SS Galizien ma nas prawo szczególnie dotykać, uzasadnić nietrudno. To koledzy “kombatanta” czy “weterana” jak media nie wiadomo dlaczego tytułują ukraińskiego rakarza – kolaboranta wymordowały mieszkańców polskiej wsi Huta Pieniacka pod Lwowem 28 lutego 1944 r. Wedle najbardziej powściągliwych danych historyków Ukraińcy w służbie Hitlera zabili tam 860 osób cywilnych. Rzeź to była i masakra a nie żadna bitwa. Kolaboranckich formacji ukraińskich niemieccy generałowie zwykle nie kierowały na front, bo z powodu wysokiej demoralizacji i tchórzostwa do walki się nie nadawały.
Pogląd, że honorować warto wszystkich, co walczyli przeciw Sowietom – nieobcy niektórym polskim też umysłom, jak Józefowi Mackiewiczowi, rehabilitującemu w powieści “Kontra” wszelką kolaborancką swołocz towarzyszącą niemieckim generałom w ich marszu na Wschód po planie Barbarossa zapoczątkowanym 22 czerwca 1941 r. okazuje się absurdalny, skoro prowadzić musi nieuchronnie do rehabilitacji hitleryzmu. Uczestnicy seminariów historycznych dowiadują się zwykle od profesorów, że gdybanie w ich nauce nie ma sensu. Z jednym zapewne wyjątkiem: gdyby wynik krwawej bitwy stalingradzkiej okazał się w lutym 1943 r. okazał się odwrotny niż kapitulacja feldmarszałka Friedricha von Paulusa przed wojskami radzieckimi – nie byłoby teraz komu snuć rozważań na ten temat. I w ogóle nikt nie używałby polskiego języka w internecie. Na terenach Generalnego Gubernatorstwa oraz Kraju Warty pisałoby się gotykiem w tym samym języku, w którym żołnierze armii najeźdźców śpiewali swoją Lili Marleen. Z komunistami można się było dogadać, jak uczynił to czczony dziś w Polsce gen. Władysław Sikorski podpisując układ w Moskwie, który dał wypuszczonym z łagrów Polakom szansę zaciągnięcia się do armii gen. Władysława Andersa, później pod Monte Cassino zwycięskiej i potężnej. I jak uczynili to jego następcy niemal w pół wieku później w ośrodku ministerstwa spraw wewnętrznych w Magdalence i przy Okrągłym Stole uzgadniając wątpliwy może moralnie ale skuteczny jednak i bezkrwawy wariant transakcji: władza w zamian za bezkarność i zachowanie majątku.
Z pewnością zaś nie będą nas uczyć historii Ukraińcy, którzy już za rządów Wołodymyra Zełenskiego i w trakcie trwającej wojny zmarnowali doskonałą sposobność przeproszenia nas za rzeź wołyńską. Zełenski się na to nie zdobył, bo kokietuje nacjonalistyczny elektorat – chociaż sam ukraińskiego nauczył się dopiero na potrzeby poprzedniej kampanii prezydenckiej. Za rok jednak jego rywalem będzie bardziej demokratyczny i propolski Witalij Kliczko, oby zwycięskim, chciałoby się dodać. A Zełenski zabiega o wyborców – późnych wnuków UPA.
Ocena moralna postępowania prezydenta Ukrainy nie zwalnia od odpowiedzialności pisowskiej ekipy rządzącej. Dyplomacja sprzedawała wizy w Azji i Afryce zamiast skupić się na sensownej narracji historycznej i wspieraniu polskich interesów gospodarczych – bo przecież jeśli Zełenski rehabilituje hordy ukraińskich morderców z SS to czyni to z zemsty za embargo, chroniące polski rynek przed zalewającym go i toksycznym zbożem z Ukrainy. Mieliśmy prawo je wprowadzić. Niewdzięczność Zełenskiego za pomoc jemu samemu i jego rodakom udzielaną przez ostatnie półtora roku to osobna kwestia. Polska zatrzymując zatrute zboże na granicy postępuje może wbrew stanowisku władz Unii Europejskiej ale zgodnie z normami międzynarodowymi. Oba policzki już nadstawiliśmy. Więcej wymagać od nas nie można.
Nie dajmy się zarazem ponieść drugiej skrajności. I nie wypominajmy Ukraińcom pomocy im udzielanej. A tym bardziej nie próbujmy utrzymywać, że oceniamy ją jako błędną za sprawą wiarołomności prezydenta Ukrainy.
Robiliśmy to przecież także dla samych siebie, żeby poczuć się lepsi. I żeby stać się wspólnotą. Po raz pierwszy na taką skalę… od czasów pierwszej Solidarności, pokojowo zwycięskiej.
Pomagaliśmy ukraińskim uchodźcom wojennym i warto, abyśmy postępowali tak nadal, nie dla bufonady Zełenskiego – lecz po to, by zobaczyć zadowolenie na buziach ukraińskich dzieci i spokój zamiast przestrachu na twarzach ich matek i babć.
Wiele też się od nich nauczyliśmy przecież. Kiedy wraz z Moją Przyjaciółką wspieraliśmy ukraińskie rodziny z sąsiedztwa i z żabki na dole – dziwiło mnie, że nasi goście reagowali dziwnym grymasem, jakby zjedli coś kwaśnego, ilekroć wymieniło się nazwisko ich prezydenta. Teraz wiem, o co im chodziło.
Mieli rację nasi nowi słowiańscy przyjaciele, Nie wiem, jak to brzmi po ukraińsku, więc po polsku im tę rację przyznaję. To prawda, człowiek uczy się przez całe życie.