Uzyskaliśmy wszystko, co w obecnej sytuacji można było uzyskać – powtarzał, podpisując wielkim długopisem porozumienia z komisją rządową Mieczysława Jagielskiego elektryk Lech Wałęsa. Oddawał nastroje zdecydowanej większości Polaków.
Nigdy już w historii nie udało się nam tego powtórzyć: ani aprobowanych przez całe społeczeństwo Porozumień Gdańskich z 31 sierpnia 1980 r. osiągniętych bez rozlewu krwi pomimo braku oficjalnych instytucji demokratycznych ani zrodzonej z tej ugody dziesięciomilionowej pierwszej Solidarności, największego ruchu społecznego powojennej Europy.
Oczywiście po Polskim Sierpniu przyszedł 13 grudnia 1981 r, kiedy wprowadzenie stanu wojennego oznaczało kres przewidzianego przez punkt pierwszy Porozumień Gdańskich wmontowania w system komunistyczny wolnych, niezależnych i samorządnych związków zawodowych. Ale już nie samej Solidarności, która przetrwała w podziemiu. I odrodziła się już w nie tak masowej formie po strajkach z 1988 r, a po wyborach z 4 czerwca z 1989 r. przejęła władzę, zapoczątkowując demontaż żelaznej kurtyny.
Z trzech fundamentów wcześniejszej o dwieście lat rewolucji francuskiej, tylko wolność jednak udało się wprowadzić w życie. Zaniedbano zasadę równości, tak istotną dla strajkujących w Sierpniu 1980 robotników. Wielkie fabryki, dumne twierdze Związku pozamykano nie troszcząc się o ich załogi i oddano obcemu kapitałowi, uprzywilejowanemu i korzystającego z różnego rodzaju udogodnień. Jeszcze gorzej zdarzyło się z braterstwem: sygnatariusz gdańskiej umowy społecznej z Sierpnia i laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1983 r. Lech Wałęsa, przy którym o funkcję głównego kapciowego rywalizowali wieloletni kierowca przewodniczącego Mieczysław Wachowski i marny prawnik Jarosław Kaczyński – wypowiedział dotychczasowym kolegom “wojnę na górze”. Przyniosło mu to prezydenturę, całkiem zresztą nieudaną, ale za cenę wprowadzenia do drugiej tury walki o nią enigmatycznego reemigranta z Kanady Stanisława Tymińskiego, który – chociaż posądzany o rozmaite “niebezpieczne związki” – pokonał w powszechnym głosowaniu nieudolnego choć pierwszego po wojnie niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego.
Od tej chwili Polska, wcześniej podziwiana przez wolny świat za sprawą żywotności nauki społecznej Jana Pawła II, nieugiętości Wałęsy i wizjonerstwa innego, literackiego, noblisty Czesława Miłosza, filmów Andrzeja Wajdy z których ten o stoczniowcach (“Człowiek z żelaza”), chociaż akurat najmniej udany, nagrodzono Złotą Palmą Cannes oraz kunsztu piłkarzy, podczas stanu wojennego w kraju osiągających na Mundialu w Hiszpanii zwycięski remis ze Związkiem Radzieckim i trzecie miejsce w świecie – stała się już tylko krajem jak wszystkie inne.
I na tym polega paradoks, że tym samym spełniło się marzenie bohaterów 1980 roku: stoczniowców gdańskich i szczecińskich i wcześniej jeszcze zaczynających strajki robotników Ursusa, kolejarzy węzła lubelskiego, warszawskich pracowników komunikacji miejskiej i zakładów oczyszczania miasta, którzy właśnie normalności pragnęli, żeby i do Polski zawitała. Stąd wśród nieśmiertelnych 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z Trójmiasta żądanie podawania prawdziwych danych o sytuacji gospodarczej oraz powoływania na stanowisko kierownicze wedle kwalifikacji a nie przynależności partyjnych. Czy zrównania świadczeń socjalnych z zasiłkami przysługującymi rodzinom milicjantów. W tym również zawierał się wspólnotowy i egalitarny sens Sierpnia – obywatelskiej rewolucji w odróżnieniu od tej francuskiej sprzed 200 lat całkowicie bezkrwawej i nikogo nie wykluczającej. Podobny co do masowości i zamierzeń społecznych protestów okazał się Październik 1956 roku ale jego zdobycze w sferze instytucji nie przetrwały długo, chociaż za jego sprawą wyeliminowano powszechny wcześniej strach. Z kolei najbliższy nam Październik 2023 r. i cud najwyższej od 1919 roku frekwencji wyborczej, przekładającej się także na jakość głosowania – okazał się jednak aktem jednorazowym. Za to uczestnicy pokojowego zrywu z lata 1980 r. mogli sobie powiedzieć, że po nim Polska nigdy już nie była taka jak przedtem.
Zamiast wykonywać plan, zmienili Polskę i Europę
Robotnicy Wybrzeża obalili stereotyp robola. Robol nie pracuje. Wykonuje plan – oddawał istotę przełomu Ryszard Kapuściński [1].
14 sierpnia 1980 r. stoczniowiec Jerzy Borowczak, 23-latek “po wojsku” jak w swoim slangu mówili robotnicy, zaczął strajk na wydziale K-5. Lech Wałęsa się spóźnił, ponieważ – jeśli wierzyć pisarzowi Januszowi Głowackiemu (“Przyszłem”) i reżyserowi Andrzejowi Wajdzie (“Człowiek z nadziei”) musiał najpierw załatwić wózek dla jednego ze swoich licznych dzieci. Przeskoczył jednak później mur stoczni i stanął na czele protestu.
Dzień później motornicza Henryka Krzywonos postawiła swój tramwaj na rozjazdach przed Operą Bałtycką, rozpoczynając tym samym strajk generalny w Trójmieście.
Propaganda komunistyczna zwróciła się przeciwko jej partyjnym dysponentom, bo polscy robotnicy faktycznie uwierzyli, że są klasą przodującą, od której zależy los kraju.
Żądanie uwolnienia więźniów politycznych podpowiedziane zostało robotnikom przez wspierających strajki działaczy KOR, KPN i Ruchu Młodej Polski, ale domaganie się zbudowania pomnika ofiar krwawych wydarzeń grudniowych z 1970 roku nawiązywało do ich własnej, drogo okupionej tradycji. “Ale robotnik, nie tak jak student, pałki się wcale nie boi” – głosiły słowa strajkowej piosenki ułożonej na Wybrzeżu w trakcie tamtych dramatycznych wydarzeń , chociaż nie doprowadziły one do zmian instytucjonalnych lecz wyłącznie zastąpienia zmurszałej i skupionej na represjach ekipy Władysława Gomułki przez nową, otwartą na świat i technokratyczną partyjną armadę Edwarda Gierka [2]. jednak to wydarzenia Grudnia na Wybrzeżu zrodziły robotniczą dumę, potwierdzoną przez skuteczny – pomimo kolejnych represji – protest załóg z Radomia, Ursusa i Płocka przeciw drastycznym podwyżkom cen podstawowych artykułów i towarzyszącej im ogłupiającej propagandzie.
Kamień i lawina
Nie tylko Sierpień ale cały rok 1980 – bo strajk ursuski zaczął się już 1 lipca, a obiecujący dla Polski jak żaden inny od dekad rok kończył się w grudniu groźbą inwazji radzieckiej, udaremnionej za sprawą telefonicznej interwencji Jana Pawła II u Zbigniewa Brzezińskiego, który z kolei alarm przekazał swojemu szefowi prezydentowi Jimmy’emu Carterowi, a ten uczynił użytek z gorącej linii Białego Domu z Kremlem, gdzie wciąż rządził Leonid Breżniew, tym razem inaczej niż wobec Czechosłowacji w 1968 r. zmuszony się wycofać za sprawą utraty czynnika zaskoczenia – wszystkie te wydarzenia stanowiły zaczyn powrotu wolności i demokracji do Polski, stopniowego poszerzania zakresu jej suwerenności aż po faktyczną niepodległość odzyskaną już po 4 czerwca 1989 r. z zastosowaniem metod wyłącznie pokojowych i bez użycia przemocy. Potwierdzają zarazem prawdziwość słów Czesława Miłosza, o którym literaturoznawcy powiadali, że okazał się pierwszym pisarzem, co Nobla zawdzięcza robotnikom: lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach.
[1] por. Ryszard Kapuściński. Notatki z Wybrzeża. “Kultura” Warszawa z 14 września 1980
[2] por. Piosenki i wiersze Wybrzeża, Niezależna Oficyna Wydawnicza. Warszawa 1980