Zawetowanie przez Andrzeja Dudę trzech miliardów złotych dotacji z kieszeni podatników dla TVP i innych mediów, za rządów PiS nazwanych “narodowymi” – a ściślej zapowiedź, że prezydent zatrzyma ustawę okołobudżetową, której jeszcze nie dostał do podpisu – to ruch zręczny i kłopotliwy dla rządzącej koalicji. Budżetu prezydent zawetować zgodnie z prawem nie może, ustawę tak. Zaś “koalicji 15 października” brakuje w Sejmie głosów, żeby jego sprzeciw uchylić.
Najważniejszym celem prezydenta pozostaje jednak nie tyle utrudnianie życia rządzącym, chociaż oczywiście takie będą reperkusje weta, gdy nastąpi – lecz wzmocnienie pozycji we własnym obozie. Poniekąd kosztem Jarosława Kaczyńskiego, chociaż służalczość wobec niego wielu komentatorów Dudzie zarzuca. Prezydent chce zanim odejdzie wskazać swojego następcę. I jeśli nadal będzie grać tak jak teraz, być może prezesa Prawa i Sprawiedliwości nawet o zdanie nie zapyta. A jeśli popularność Dudy wzrośnie, co zapewne nastąpi, skoro budżetowe dotacje dla TVP powszechnie krytykowano a obecnie rządzący zmienili zdanie w tej sprawie – Kaczyńskiemu pozostaje uznać wskazanie Marcina Mastalerka, już teraz nieformalnego wiceprezydenta, na kandydata PiS w wyborach za półtora roku, w których Duda już nie może wystartować, bo Konstytucja ogranicza sprawowanie urzędu do dwóch kadencji.
Stwarzając nową sytuację, jaką buduje zapowiedź weta, Duda wykorzystał słabość obu głównych obozów, co oczywiście nie oznacza, że znajdzie się pomiędzy nimi. Pozostanie we własnym ale zamierza przejąć w nim przywództwo. Namaszczenie następcy to część planu tylko. Wzmożone zainteresowanie sportem (wizyta w Szwajcarii, projekt olimpiady w Warszawie) dowodzi zresztą, że urzędujący prezydent przygotowany jest na wiele wariantów, chociaż pamięta, że Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, jedynemu, który przed nim pozostawał głową państwa przez dwie kadencje, nie udało się zostać szefem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Ale przecież doprawdy nie z tego powodu, że przedtem zawetował ambitną reformę podatkową rządowi Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności. Nie jakością “koabitacji” kierują się bowiem w Lozannie i Duda też o tym wie. Przeszkodę stanowić może bardziej zasada rotacji kontynentalnej (teraz bowiem na czele MKOl stoi Niemiec Thomas Bach). To zresztą tylko “plan B” Andrzeja Dudy. Na razie bowiem ścieżkę jego dalszej kariery wyznaczają meandry krajowej polityki. I wiele wskazuje na plan maksimum.
Konfuzja rządzących i bezradność swoich
Od wyborów, w których PiS uzyskał najlepszy wynik, ale nie był w stanie zachować rządów wobec braku zdolności koalicyjnej – prezes Jarosław Kaczyński popełnia same błędy. Świadczy o tym brak reprezentacji w prezydium nowego Sejmu (chociaż PiS ma najliczniejszy klub poselski), nerwicowe nazwanie nowego premiera Donalda Tuska niemieckim agentem bez podania choćby pozoru dowodu, a także operetkowe nachodzenie gmachów TVP oraz Polskiej Agencji Prasowej przez posłów po odpaleniu przez ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza operacji przejmowania mediów państwowych z rąk pisowskich nominatów. Co charakterystyczne, Kaczyński nie ma też pomysłu na przyszłość, o czym świadczy zapowiedź demonstracji ulicznej 11 stycznia przed Sejmem: w środku zimy i w sytuacji, gdy dotychczasowe się nie udały, jak pod TVP.
Z kolei z perspektywy “koalicji 15 października” podobnie jak działania Sienkiewicza wydają się wyborcom podejmowane na krawędzi prawa, tak zapowiedź przekazania 3 miliardów złotych z budżetu jako dotacji dla TVP i innych mediów państwowych pozostaje w jaskrawej sprzeczności z krytyką tej samej praktyki za rządów PiS. Koalicja Obywatelska i inne formacje wtedy opozycyjne a dziś tworzące rząd domagały się wówczas, by pieniądze te poszły na leczenie chorych na raka zamiast na propagandę.
Andrzej Duda wykorzystuje więc bezradność Kaczyńskiego i innych liderów partii, z której się wywodzi. A zarazem konfuzję, w jaką wprawili się sami uczestnicy rządzącej “koalicji 15 października”. Nie dysponujący przy tym możliwością obalenia jego weta w Sejmie. Siła głosów nowej ekipy jeszcze stopniała, bo po tym, jak za karę za wybryk Grzegorza Brauna, który rozpędził uroczystość chanukową, demokraci wnioskują o odwołanie jego szefa Krzysztofa Bosaka z funkcji wicemarszałka Sejmu – nie mają już co liczyć na wsparcie Konfederacji. Chociaż przy wyborze Szymona Hołowni na marszałka okazało się ono faktem. I być może dlatego Braun grasował po Sejmie z gaśnicą pianową, żeby dalszą współpracę ponad podziałami tak Bosakowi jak Tuskowi, którzy się wtedy dogadali (bo Hołownia przyszedł już na gotowe) – skutecznie udaremnić. Przecież kiedy u władzy pozostawało Prawo i Sprawiedliwość, a Braun był przez całe cztery lata posłem, nikogo z gaśnicą nie ganiał, chociaż świece chanukowe zapalano w budynku Sejmu regularnie.
Tylko szach a nie mat
Ruch Dudy a ściślej sama jego zapowiedź szachuje rządzących. To jednak tylko szach a nie mat. Za to własny obóz prezydent próbuje postawić przed faktem dokonanym. Niedawno przezywany notariuszem Kaczyńskiego czy nawet jego długopisem, Andrzej Duda wzbudza w rządzących niepokój, podczas gdy wszechwładny do niedawna prezes – co najwyżej śmiech pusty za sprawą andron publicznie opowiadanych i nieskutecznych działań.
Na tle wyłaniających się jeszcze nieoficjalnie pisowskich kandydatur prezydenckich takich jak Tobiasza Bocheńskiego – byłego wojewody mazowieckiego, wariant z Mastalerkiem wydaje się całkiem poważny i nieźle rokujący. Warto też nadmienić, że gdy przed dziewięciu laty pojawiła się kandydatura Dudy do funkcji głowy państwa, mało kto spodziewał się, że skończy się dwiema prezydenckimi kadencjami. Nie od rzeczy teraz przypomnieć, że w wyborach w 2020 r. Andrzej Duda zdobył poparcie 10,5 miliona Polaków, podczas gdy partia, z której się wywodzi w październiku kończącego się roku uzyskała 7,6 mln głosów.
Prezydent, jak się wydaje, postanowił uczynić użytek z tej różnicy.
Po utracie TVP obóz, którego symbolem od ponad dwóch dekad pozostaje Jarosław Kaczyński zachował wśród swoich aktywów – poza kluczową teraz prezydenturą kraju – już tylko operetkowy i wewnętrznie skłócony Trybunał Konstytucyjny. Dla wyborców PiS, którzy nie bardzo mają dokąd pójść (Konfederacja nie tylko z winy Brauna ma dużo większe kłopoty) a trudnego słowa “kohabitacja” nie rozumieją – Pałac Prezydencki może się więc okazać rodzajem latarni morskiej. A Duda odkuje się wówczas za lata upokorzeń i pozostawania w cieniu. Wiedząc doskonale, że nawet nie znoszący go serdecznie aparatczycy z Nowogrodzkiej wolą go jednak z pewnością od Donalda Tuska.