Dwie twarze polityki wschodniej

0
37

Media ekscytują się, czy Ryszard Terlecki straci fotel wicemarszałka za sprawą ewentualnego głosowania posłów od Jarosława Gowina wraz z opozycją i z kryzysu wyłoni się nowe rozdanie. Tymczasem za kratami na Białorusi wciąż przebywają liderka Związku Polaków Andżelika Borys i Andrzej Poczobutt a prawa rodaków za kordonem nie są respektowane. 

Zaskakującą wypowiedź wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego odsyłającą liderkę demokratycznej emigracji białoruskiej do Moskwy Swiatłanę Cichanouską za to, że uczestniczyła we wspólnych obchodach z opozycyjnym prezydentem stolicy  Rafałem Trzaskowskim można rozpatrywać z perspektywy trwałości układu rządzącego ale też braku spójnej polityki wschodniej odkąd rządzi PiS. To nie pierwsza deklaracja tej władzy wbrew deklarowanym przez nią sympatiom dla demokratów. Nie widać też, żeby rządzący liczyli się z dobrem Polaków z Białorusi, chronili interesy inwestujących tam naszych przedsiębiorców czy słuchali głosu najlepiej znających tamtejsze problemy środowisk kresowych. Nie zareagowali nawet jak należy na zmuszenie polskiego samolotu do lądowania w Mińsku przez służby Aleksandra Łukaszenki.

Problem polega na tym, że wobec Białorusi rządząca ekipa wydaje się mieć dwie strategie nie układające się w spójną politykę wschodnią. Ta gdyby istniała powinna uznać za priorytet respektowanie praw Polaków z Grodna i innych białoruskich ośrodków, opinii Kresowian i ochrony polskich przedsiębiorców. Tymczasem oficjalna taktyka wydaje się przedłużeniem amarykańskiej polityki zagranicznej i niemieckiej. Poprzez media typu telewizji Biełsat uczymy Białorusinów demokracji co wobec jej deficytów w Polsce naraża nas na śmieszność. Lepiej nie będzie, bo stacja stanowi przechowalnię kadr zasłużonych dla PiS. Brak natomiast prób porozumienia z kręgami rządzącymi na Białorusi niezadowolonymi z konfrontacyjnej linii przyjętej od roku przez dyktatora, który już po pierwszej turze wyborów prezydenckich ogłosił zwycięstwo nad Swiatłaną Cichanouską, co przyczyniło się do wzniecenia gwałtownych demonstracji ulicznych. Znaczące też, że  wygnana kandydatka demokratów zmuszona do opuszczenia ojczyzny postanowiła wybrać Litwę a nie Polskę na swoją tymczasową siedzibę, u nas tylko bywa, ostatnio na wspólnych z politykami PO obchodami rocznicy 4 czerwca 1989 r. (demokraci białoruscy za wzór przyjmują dawną walkę Solidarności) co z kolei sprowokowało wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego do jego niefortunnych wypowiedzi. 

Dokumentują one drugi, podskórny i nieoficjalny nurt postrzegania białoruskiej dyktatury przez polityków PiS. Wyrażają oni podświadomy podziw dla skuteczności prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Dlatego były marszałek Senatu Stanisław Karczewski uznał Łukaszenkę publicznie za ciepłego człowieka zaś Mateusz Morawiecki jeździł na Białoruś jeszcze jako wicepremier z czego nie wynikły żadne dobre dla Polaków tam zamieszkałych – lub choćby inwestujących swoje pieniądze – skutki.

Polityka PiS wobec Białorusi rozciąga się więc pomiędzy blankietowym i nieskutecznym poparciem dla tamtejszej opozycji, które nam i jej realnie nie pomaga a dyskretnym podziwem dla dyktatury.    

Bezradność polskiej dyplomacji wynikająca z braku polityki wschodniej w najbardziej upokarzającej dla nas formie objawiła się przy okazji bezprecedensowej akcji zmuszenia przez białoruskie służby polskiego samolotu pasażerskiego i rejsowego a nie wojskowego do lądowania w Mińsku. Akt zakwalifikowany jako piractwo powietrzne i forma terroryzmu państwowego nie doczekał się zdecydowanej odpowiedzi. Liczono na stanowczą reakcję Unii Europejskiej. Tej jednak zabrakło. Trudno o bardziej wyraziste zaprzeczenie deklarowanego przez pisowską ekipę w dyplomacji wstawania z kolan. Tym razem na nich pozostaliśmy. Wiadomo, że Łukaszenka pozwolił sobie na tak nieprzyjazne działanie, wyciągając wnioski z dostarczanych mu na biurko raportów, uznających nas za słabe ogniwo Unii Europejskiej. Dalszy bieg zdarzeń potwierdził niestety słuszność tej oceny. Korzystający wcześniej z polskiej gościny chociaż nie z formalnego azylu białoruski opozycjonista Raman Pratasiewicz pozostaje w ręku służb dyktatury. 

– Dziś Łukaszenka porywa samoloty, jutro może zacznie je zestrzeliwać. Teraz dopuszcza się piractwa nad własnym terytorium, później może nad Kuźnicą Białostocką – przestrzega lider najsilniejszej formacji opozycji Polski 2050 Szymon Hołownia. 

Jeszcze niedawno to PiS zarzucał marszałkowi Senatu Tomaszowi Grodzkiemu prowadzenie osobnej polityki zagranicznej. Teraz okazało się, że to wicemarszałek Ryszard Terlecki w ocenie białoruskiej opozycji i emigracji kieruje się kategoriami polityki krajowej. Zwierzchnik parlamentarzystów PiS pozostaje przy tym wykonawcą polityki samego Jarosława Kaczyńskiego. Dziennikarzom w Sejmie, chociaż na niego utyskują, zwykł dostarczać wykładni sytuacji, budujących przekaz dnia, szczególnie cenny wobec faktycznej medialnej niedostępności prezesa, który na tematy bieżące wypowiada się rzadko niechętnie. Terlecki, historyk z profesorskim tytułem to pisowski intelektualista, szacunek samego Kaczyńskiego zyskał kiedy publicznie ocenił współpracę z komunistyczną służbą bezpieczeństwa własnego ojca, dziennikarza, autora poczytnych książek i kombatanta Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie Olgierda Terleckiego. 

Zapowiedziano już dwa wnioski o odwołanie Terleckiego z funkcji wicemarszałka Sejmu, jeśli Porozumienie Jarosława Gowina zagłosuje za nimi jak wstępnie zapowiadają jego politycy, powrócić może nawet możliwość zbudowania w obecnym Sejmie niepisowskiej większości.

– Zalety Ryszarda Terleckiego w roli wicemarszałka? Poproszę o następne pytanie – brylował w poniedziałek w Sejmie rzecznik Porozumienia Jan Strzeżek. Za to Marek Ast z PiS określił aferę wokół twitterowego komentarza szefa klubu mianem burzy w szklance wody. Da się jednak wyobrazić scenariusz, w którym PiS w tym Sejmie straci większość trwale a nie tylko w jednym głosowaniu.

Ważniejsza jednak od niej, bo istotna w perspektywie więcej niż jednej kadencji pozostaje kwestia wypracowania skutecznej polityki wschodniej a zwłaszcza obrony Polaków za wschodnią granicą. W pierwszym okresie niepodległości, w czasach udanego początkowo białoruskiego eksperymentu demokratycznego, za rządów Stanisława Szuszkiewicza w Mińsku ustanowiliśmy z Białorusią poprawne stosunki. Póżniej, gdy do władzy doszedł tam były wicedyrektor sowchozu Łukaszenka, Marian Krzaklewski jeszcze jako przewodniczący Solidarności jeździł do Mińska wspierać tamtejszych związkowców w walce o prawa pracownicze. Gdy Andżelika Borys wystąpiła w obronie kurczących się praw tamtejszych Polaków, na Białoruś pojechał z kolei Donald Tusk. Działaczki Związku Polaków klękały przed nim wtedy, co pokazywało zarówno ich determinację jak nadzieje, jakie wiążą z politykami z kraju. Dziś stajemy się już tylko przedłużeniem dyplomacji unijnej, traktującej Białoruś jak kraj peryferyjny i nie figurujący na liście priorytetów. 

Błędy popełniliśmy już wobec Ukrainy, kolejno wspierając po pomarańczowej rewolucji Wiktora Juszczenkę i po euromajdanie Petra Poroszenkę, polityków odrzuconych w końcu przez tamtejszych wyborców a przy tym tolerujących podsycanie nacjonalizmu i rewizjonizmu historycznego. W imię priorytetów dyplomacji wyznaczanych w Berlinie i Waszyngtonie sternicy polityki wschodniej poświęcali prawdę o rzezi wołyńskiej i kwestię upamiętnienia Orląt Lwowskich, zaniedbywali interesy polskiej mniejszości i ignorowali rady Kresowian. Obecny prezydent Wołodymyr Zełenski, dawny aktor serialowy i ukraiński odpowiednik charyzmatycznego przywódcy francuskiego Emmanuela Macrona pamięta, że Warszawa do końca sprzyjała jego konkurentowi, więc na sympatię Kijowa pisowska ekipa nie ma co liczyć. Ani nawet na przeciwdziałanie nieprzyjaznym decyzjom ukraińskich radnych z terenu. Stadion w Tarnopolu nazwano niedawno nie imieniem żadnego sportowca, choć tych w ojczyźnie Olega Błochina i Arkadija Szewczenki nie brakuje, lecz komendanta mordującej kiedyś Polaków Ukraińskiej Powstańczej Armii Romana Szuchewycza. Uchwalone na Ukrainie prawo penalizuje przypisywanie UPA zbrodni wojennych, chociaż stanowią one oczywisty fakt historyczny. Sami tego Frankensteina wyhodowaliśmy poprzez politykę wiecznych ustępstw i rzecznikowanie cudzym interesom. Na kierunku białoruskim – jeśli użyć slangu dyplomatów – obecna ekipa wydaje się pracować na porażkę jeszcze bardziej dotkliwą. 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here