Dymisja zamiast premii

0
48

Już drugi raz przydarza się nam ta sama historia. Selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski traci pracę po tym, jak osiągnął wraz z drużyną dobry wynik. Czesław Michniewicz przestaje być trenerem, chociaż na katarskim mundialu znaleźliśmy się wśród szesnastki potentatów z rezultatem najlepszym od czterdziestu lat. Poprzednio zwolniono z tej samej posady Jerzego Brzęczka, gdy awansował na Euro.

Kontraktu z Michniewiczem nie przedłużył nowy prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Cezary Kulesza. Brzęczka po sukcesie wyrzucił jeszcze Zbigniew Boniek. Pokazuje to, że sternicy rodzimego futbolu zamiast korzystać z doświadczeń poprzedników… powtarzają ich błędy.

Pamiętamy, czym skończyła się wymiana Brzęczka na portugalskiego szkoleniowca Paulo Sousę. Bonus sprowadzał się do krótkotrwałego efektu marketingowego. Nowy trener, pomimo gaży 70 tys euro miesięcznie, sromotnie przegrał finały Euro, na które Polskę wprowadził jego poprzednik. W dodatku rychło porzucił pracę, gdy tylko pojawiła się jeszcze bardziej intratna oferta – klubowa – z Brazylii.

Naprawiał po nim Michniewicz. Niczym mądry wół-minister z bajki Ignacego Krasickiego. Ze Szwecją, z którą Sousa przegrał na Euro, drużyna pana Czesława w pięknym stylu wygrała baraż o udział w finałach piłkarskich mistrzostw świata 2:0 po bramkach Roberta Lewandowskiego i Piotra Zielińskiego. Zwłaszcza tę drugą śmiało można odtwarzać w trakcie prelekcji na temat piękna futbolu.     

Kiedy zaś pojechaliśmy już do Kataru, po dwóch meczach (0:0 z Meksykiem i 2:0 Arabią Saudyjską) pozostawaliśmy nawet liderami grupy. Porażka w trzecim, z Argentyną okazała się zwycięską w tym sensie, że nas z turnieju nie eliminowała, a rywale potem zdobyli mistrzostwo świata. Co więcej 0:2 przed laty z tym samym przeciwnikiem przegrała w 1978 r. ekipa Jacka Gmocha, wówczas piąta drużyna globu. W Katarze tak wysoki szczebel nie okazał się możliwy do osiągnięcia, ale pożegnanie z mundialem wypadło godnie: za burtę wyrzucili nas Francuzi, później wicemistrzowie, zaś nasz udział w turnieju zakończył się golem Roberta Lewandowskiego z powtarzanego rzutu karnego. Zamykał też całą psychodramę z udziałem polskiego asa, wcześniej zapoczątkowaną inną jedenastką, którą obronił Meksykanin Guillermo Ochoa.

Oczywista więc zasada: nie ulepszaj dobrego nie rządzi decyzjami personalnymi prezesa Cezarego Kuleszy. Chociaż na korzyść selekcjonera przemawia porównanie awansu Polaków z klęską wielu renomowanych ekip – po pierwszej rundzie wrócili z Kataru m.in. Niemcy, Urugwajczycy i Belgowie. 

Silniejsza okazała się presja mediów, wykpiwających od lat “polską myśl szkoleniową” (to określenie, którego poprzednik Bońka w fotelu prezesa PZPN Grzegorz Lato, kiedyś król strzelców piłkarskich mistrzostw świata 1974 r, używał w pozytywnym kontekście, ale sportowi żurnaliści uczynili z tego przekleństwo). Zaszkodziła atmosferze wokół selekcjonera sprawa premii – nie dla trenera, lecz całego zespołu – ale aferę z tym związaną sprowokował niewczesnym reklamiarstwem premier Mateusz Morawiecki, a nie trener Michniewicz. Zaś natrząsanie się ze stylu okazuje się nikłym argumentem, bo to nie skoki narciarskie ani łyżwiarstwo figurowe: w futbolu liczy się rezultat. Najlepszy od 1982 r. I główny argument na rzecz Michniewicza. Niewątpliwie skrzywdzonego.

Od rzetelnej oceny mocniejszy okazał się mit selekcjonera z zagranicy. Tajemniczego celebryty – cudotwórcy, co od ręki uzdrowi polski futbol, jeszcze zanim go porządnie pozna, co trochę czasu zajmie. Nie wiemy tylko, na czym opiera się naiwna wiara, że nie ucieknie on znienacka jak Sousa ani nie skrewi jak wiele lat temu pełniący tę funkcję Holender Leo Beenhakker. Dziwi to, bo twórca potęgi białostockiej Jagiellonii Cezary Kulesza teraz zawiadujący całym polskim futbolem nie sprawia wrażenia łatwowiernego. Liczy być może, że sam ogrzeje się nieco w blasku jupiterów, zapalonych do filmowania następnego celebryty z zagranicy. Tyle, że o Bońku, niezależnie od tego, jaki interes miał w fatalnej nominacji Sousy, po odejściu jego z kolei z funkcji dało się chociaż powiedzieć, że piłkarzem był wybitnym, chociaż prezesem słabym. A jak podsumują kibice przyszły koniec kadencji Kuleszy?

Doświadczenie też przestrzega przed pochopnymi decyzjami. Kazimierza Górskiego skreślono za srebrny – zamiast złotego – medal montrealskiej olimpiady (1976 r.) i reprezentacja Polski nigdy już nie zagrała tak pięknie jak na mistrzostwach świata w RFN (1974 r.), chociaż ówczesny wynik, trzecie miejsce, powtórzył jeszcze w Hiszpanii (1982 r.) Antoni Piechniczek. Jego z kolei też nie zatrzymywano, gdy w 1986 r. w Meksyku podobnie jak teraz Michniewicz w Katarze zagrał z drużyną cztery mecze i awansował do najlepszej szesnastki. A później na kolejny mundial przyszło Polakom czekać aż szesnaście lat…         

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here