Urzędnicy podlegli Wołodymyrowi Zełenskiemu wbrew oficjalnym deklaracjom o przyjaźni na użytek wewnętrzny podgrzewają na użytek polityki wewnętrznej wrogie Polsce nastroje, związane z próbami powstrzymania przez nas przemytu ukraińskiego zboża, które miało iść przez nasz kraj tranzytem a nie kosztem polskiego rolnika destabilizować rynek wewnętrzny. Czynią tak pomimo wielkiej pomocy, jakiej Polska – bez wątpienia słusznie – udziela Ukrainie przede wszystkim w skali międzyludzkiej a nie tylko rządowej. Na pochyłe drzewo nawet koza skoczy…  

Otwarty bezwstyd ukraińskich polityków włącznie z wzywaniem polskiego ambasadora w Kijowie, żeby wytłumaczył się z całkowicie zgodnej z prawdą wypowiedzi urzędnika kancelarii prezydenckiej, że Ukraińcy powinni być nam wdzięczni za pomoc a nie zalewać nasz rynek przemytniczym zbożem – spotyka się z bezradnością pisowskiej ekipy. Realizującej w polityce zagranicznej to, co zarzucała uprzednio oponentom: pedagogikę wstydu. Kto liczył, że sternicy dyplomacji postawią ostro kwestie upamiętnienia męczenników rzezi wołyńskiej i poległych Orląt Lwowskich – widzi, jak stawiani jesteśmy do kąta przez polityków pukających dopiero do drzwi Europy, których w dodatku wspieramy w tych wysiłkach.    

Pozbawiona godności narodowej reakcja na arogancję ukraińską stanowi element szerszej przywary, cechującej pisowską dyplomację. Przecież to za rządów PiS w Warszawie, w Waszyngtonie amerykański parlament uchwalił niesławną ustawę 447 – dopingującą organizacje powstałe już po II wojnie światowej i stosujące przestępcze metody do rewindykowania mienia, jakie miało pozostać w Polsce po ofiarach Holocaustu – dodajmy, obywatelach polskich, ratowanych przez Polaków (wystarczy przypomnieć aktywność Rady Pomocy Żydom “Żegota” i dostawy broni od Armii Krajowej dla bohaterskiego powstania w getcie warszawskim kierowanego przez Mordechaja Anielewicza w Wielkim Tygodniu 1943 r. a przede wszystkim największy las drzew w Instytucie Yad Vashem upamiętniających Polaków, indywidualnie ocalających Żydów) za to porzuconych przez własnych pobratymców zza Oceanu, co się o nich nie upominali, chociaż jak wiadomo, nazistowscy notable skłonni byli wymieniać przyszłe ofiary Całopalenia na ciężarówki wojskowe. Póki ambasadorem Polski w Waszyngtonie pozostawał Ryszard Schnepf (zresztą wiceminister spraw zagranicznych za pierwszych rządów PiS) – kwestię wspomnianych odszkodowań, a ściślej ich wyłudzania od Polski, trzymano z dala nawet od korytarzy Kongresu. Gadali o tym co najwyżej w okolicznych barach pijani lobbyści. Gdy placówkę polską w USA objął po Schnepfie Piotr Wilczek, profesor i znawca kultury arian z czasów XVI i XVII wieku – ustawa 447 postawiła nas, dawnego sojusznika Ameryki w II wojnie, zresztą zdradzonego w Jałcie – na równi z kolaborantami Hitlera i współsprawcami Zagłady takimi jak Słowacja czy Chorwacja. Coś obrzydliwego. Nieważne, że Wilczka na ambasadorskiej posadzie zastąpił już Marek Magierowski, były rzecznik prezydenta Andrzeja Dudy. Mleko się rozlało.

Nie lepiej dziać się będzie na kierunku wschodnim, podobno dla dyplomacji pisowskiej priorytetowym, skoro posadę ambasadora w Kijowie obejmie zaraz Jarosław Guzy, wcześniej szef Klubu Atlantyckiego (nie czarnomorskiego bynajmniej). Główną jego kwalifikacją na to stanowisko pozostaje fakt, że jest zięciem wieloletniego senatora PiS, nieżyjącego już niestety, Zbigniewa Romaszewskiego. Żona Guzego, Agnieszka kieruje zaś telewizją Biełsat. W dodatku jak pokazują obecne kontakty z Białorusią, której śmigłowce naruszają polską przestrzeń powietrzną, zaś opozycja demokratyczna jest w państwie Aleksandra Łukaszenki spacyfikowana a polska mniejszość spacyfikowana (świadczą o tym wyroki na Andżelikę Borys i Andrzeja Poczobuta) – strategia Biełsatu w polityce wschodniej okazała się kompletnie nieskuteczna. Chciałoby się wierzyć, że kijowska misja Guzego okaże się bardziej szczęśliwa, ale brak ku temu podstaw.   

Czym jest dzisiaj Ministerstwo Spraw Zagranicznych? Biurem podróży dla polityków PiS – wskazywał podczas niedawnej promocji książki Roberta Kuraszkiewicza “Świat w cieniu wojny” poświęconej geopolityce i globalnym zagrożeniom poseł Polski 2050 Paweł Zalewski, zresztą były wiceprezes wymienionej w drugim zdaniu partii.

Obecny premier Ukrainy Denys Szmychal pozostaje wyłącznie figurantem Wołodymyra Zełenskiego i nie pełni samodzielnej roli politycznej. Właśnie on określił polski zakaz wwozu zboża z Ukrainy jako krok nieprzyjazny i populistyczny. Tymczasem zgodnie z ustaleniami zboże przeznaczone dla państw Trzeciego Świata miało wyłącznie przejeżdżać tranzytem przez Polskę, w sytuacji kiedy Rosja zamknęła możliwość ekspediowania go przez Morze Czarne. Zamiast tego – było w Polsce sprzedawane masowo, chociaż nie spełnia unijnych ani naszych norm. Rujnowało to polskiego rolnika.

Prezydencki minister Andrzeja Dudy – Marcin Przydacz podobnie jak ukraiński premier Szmychal nie jest wybijającą się postacią. Przy zaognieniu sporu, sam nie powiedział nic szokującego. Tyle tylko, że Ukraińcy powinni nam być wdzięczni za pomoc, jakiej im udzielamy. I zrozumieć, że  chronimy własny rynek zbożowy. 

Jednak właśnie ta wypowiedź stała się pretekstem do wezwania polskiego ambasadora w Kijowie, wciąż urzędującego Bartosza Cichockiego, którego wkrótce zastąpi Guzy, do tamtejszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Do MSZ na dywanik, zgodnie ze zwyczajami dyplomatycznymi, wzywa się przedstawicieli państw nieprzyjaznych. I w tym miejscu, jeśli miliony uchodźców ukraińskich, które znalazły w Polsce pomoc i więcej niż tylko tymczasowe domy, to jeszcze za mało – przypomnieć można, że Polska jako pierwszy kraj na świecie, uznała 2 grudnia 1991 r, w dzień po tamtejszym referendum niepodległościowym, uznała suwerenne państwo ukraińskie. 

Tak jak ostatnio na Szucha do siedziby resortu w Warszawie wezwano białoruską chargees d’affaire po niedawnych prowokacjach granicznych ze strony sąsiada.

W tym kontekście wezwanie – z kolei – ukraińskiego ambasadora Wasyla Zwarycza na Szucha w odpowiedzi na podobny krok ze strony Kijowa trudno uznać za odpowiedź adekwatną. Raczej humorystyczną. Przypomnieć w tym wypadku wypada znane porzekadło: ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Zapewne najlepszą zabawę z tej całej dyplomacji mieć będą komentatorzy moskiewskiego – liberalnego, choć należącego do proputinowskiego oligarchy Aliszera Usmanowa – dziennika “Kommiersant”. Nietrudno o koncept, który całe to zawirowanie podsumuje. Ukraiński bezwstyd ale i nasz polski despekt.   

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here