Rząd zorganizował konsultacje z opozycją w sprawie Białorusi, co do której strony nie różnią się w opiniach a nie sposobów walki z pandemią, za które władza jest ostro krytykowana. Z całym szacunkiem dla demokratycznych aspiracji Białorusinów przyznać trzeba, że nie sytuacja w ich kraju skupia na sobie uwagę polskiej opinii publicznej, lecz niezmiennie zagrożenie COVID-19.
PiS dysponuje samodzielną większością w Sejmie w tym możliwością powtórnego przegłosowania każdej ustawy odrzuconej przez Senat, nie ma więc przeszkód, by z niej korzystał, nie tylko w polityce zagranicznej.
Jednak partia rządząca, do niedawna krytykowana za autorytarne tendencje i łamanie procedur (choćby po przyjęciu w grudniu 2016 budżetu w bocznej Sali Kolumnowej bez porządnego policzenia głosów a nawet dopuszczenia opozycji do udziału w procedowaniu) – coraz częściej wyzbywa się przewagi, jaką daje jej parlamentarna arytmetyka.
Kiedyś mistrzem spotkań konsultacyjnych z których niewiele wynikało pozostawał Aleksander Kwaśniewski, który zanim zawetował AWS pierwszą reformę samorządową z 15 województwami i wymusił dopisanie dodatkowego świętokrzyskiego ze stolicą w Kielcach – przyjmował w Pałacu Prezydenckim niezliczonych polityków, ekspertów i samorządowców. Gdy na drogach stanęły blokady – zaprosił samego Andrzeja Leppera, wtedy jeszcze polityka pozaparlamentarnego o opinii watażki. Opłacało się: liderował w rankingach popularności i zaufania. W kwestii organizacji zbędnych spotkań obecny premier z PiS Mateusz Morawiecki okazuje się wiernym uczniem postkomunistycznego prezydenta.
Na spotkaniu w sprawie Białorusi premier i liderzy formacji parlamentarnych mieli zgodzić się, że kraj ten powinien pozostać wolny, suwerenny i niepodległy. Tyle, że nie w tym tkwi problem: Rumunia za rządów Nicolae Ceausescu zachowywała przecież większy margines niezależności od ZSRR Leonida Breżniewa i następców niż np. Węgry Janosa Kadara, bo uczestniczyła m.in. w olimpiadzie w Los Angeles, zachowała poprawne kontakty z Izraelem i nie wzięła udziału w inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację, co nie zmienia faktu, że pozostawała jednym z najbardziej opresyjnych krajów świata. Gładkie słowa skrywają brak pomysłu na Mińsk.
Morawiecki podzielił się z opozycją nie tyle odpowiedzialnością co śmiesznością, gdy publicznie po spotkaniu oznajmił, że przewodniczący propisowskiego NSZZ “Solidarność” Piotr Duda zamierza nawiązywać kontakty z protestującymi białoruskimi pracownikami. Przypomina się wiersz Piotra Sommera z przełomu lat 70 i 80: przedsiębiorstwo w Otwocku pozdrawia bratnie narody państw socjalistycznych, ale one nic o tym nie wiedzą…
Przypominające burleskę klimaty nie powinny jednak zaciemniać wyraźnej zmiany tonacji w obozie rządzącym. Nie jest tak, że nic się nie dzieje. Okazuje się, że pozbawione intelektualistów w kierownictwie PiS znów szybciej reaguje na powyborczą rzeczywistość niż skupiona na sobie samej opozycja.PiS dysponuje wystarczającą przewagą w Sejmie, żeby przegłosować, co tylko chce i też wiele razy partia rządząca z tego korzystała. Ale formacja Jarosława Kaczyńskiego, impertynenta a nie człowieka dialogu, wbrew osobowości podstawowej prezesa zmienia swój modus operandi.
Parę wniosków z czarnego piątku czyli koalicja jak korupcja
Woli wciągać opozycję we własne przedsięwzięcia, zwłaszcza etycznie wątpliwe, jak miało to miejsce przy kwestii podwyżki uposażeń posłów, senatorów i ministrów oraz subwencji dla partii politycznych. Operacja “koryto plus” okazała się klęską opozycji, bo od władzy po pięciu latach nikt respektowania standardów nie oczekuje.
W tym wypadku politycy, z opozycją włącznie, wystąpili jako kasta – a to jedno z ulubionych słów propagandy pisowskiej (także nazwa programu w TVP, traktującego o sędziach).
PiS wcale nie dzieli się więc władzą, za to odpowiedzialnością – bardzo chętnie. Niech decyzje, które dałoby się samemu przegłosować zaszkodzą wszystkim, a nie tylko nam – taka pozostaje logika tych poczynań. Okazuje się zresztą skuteczna. Chociaż podwyżki własne parlamentarzystów zastopował Senat, udało się wzniecić burzę w Platformie Obywatelskiej, która wciąż szamocze się ze skutkami fatalnego bo wspólnego z PiS i otwarcie niemoralnego głosowania sejmowego.
W roli krytyków wystąpili wyczuwający swoją szansę politycy spoza parlamentu, w tym Donald Tusk, Szymon Hołownia i Rafał Trzaskowski. Przyzwoicie zagłosowała również dziewiątka posłów Platformy, wśród nich Michał Szczerba oraz Cezary Grabarczyk a nawet internetowa kapłanka Klaudia Jachira. Jednocyfrowa garstka sprawiedliwych to lepiej niż w Sodomie, ale jednak bardzo mało, jeśli zważyć na liczebność klubu Koalicji Obywatelskiej – sto kilkadziesiąt osób. Dopiero, gdy mleko już się rozlało, atak na podwójnego przewodniczącego (klubu i partii) przypuścił nagle hiperaktywny jego poprzednik Grzegorz Schetyna, zachowujący pomimo podwójnej porażki wyborczej z ub. r. opinię wytrawnego i twardego gracza. W sejmowym łączniku, gdzie gnieżdżą się krytyczni wobec Budki wiceprzewodniczący klubu aż zaroiło się od gości, pomimo niby wakacyjnej pory. Aspiracje do zastąpienia szefa na początek w roli przełożonego posłów (co logiczne, bo zawalił sprawę, kusząc podwładnych do złego) zgłosili już: Sławomir Nitras, któremu gotów jest ustąpić miejsca Budka, co nie zachwyca posłów; Izabela Leszczyna, której z kolei chcą posłowie, a Budka wcale; i wreszcie Tomasz Siemoniak, który… sam bardzo chce. Kierownictwo partii Budka wstępnie by zachował. W międzyczasie jeszcze Koalicja Obywatelska czyli wirtualna emanacja PO strzeliła sobie kolejną samobójczą bramkę, zwołując wyjazdowe posiedzenie klubu parlamentarnego – jak na ironię o tematyce odnowicielskiej po wycofaniu się z pomysłu zwiększenia apanaży – w czterogwiazdkowym hotelu w Lidzbarku. Dla wrażliwszego moralnie elektoratu komunikat, jaki stąd płynie, okazuje się jasny: typy spod ciemnej gwiazdy schodzą się pod czterema gwiazdkami. Oczywiście PiS również zwykł debatować w luksusowych warunkach, ale jego partyjne i klubowe spędy chroni szpaler funkcjonariuszy SOP (dawny BOR), więc mniej rażą. Zresztą dziś hasło, że wszyscy politycy są tacy sami okazuje się zabójcze dla PO-KO, zaś neutralne dla PiS. Radzi z 500plus i dowartościowani światopoglądowo bo ukontentowani poskromieniem liberałów i odmieńców z LGBT zwolennicy partii rządzącej skłonni są zezwolić swoim mandatariuszom na więcej, niż wychowani na “Potędze smaku” Zbigniewa Herberta wybredni i wykształceni wyborcy głównej siły opozycji.
Skoro wszyscy politycy są tacy sami – czego w sejmowy “czarny piątek” niestety głosowaniem w sprawie wynagrodzeń własnych dowiedli – rosną szanse formacji lansujących “niepolityczną politykę” i stylizowanych na oddolne ruchy społeczne jak całkowicie pozaparlamentarny Ruch Polska 2050 Szymona Hołowni oraz Nowa Solidarność Rafała Trzaskowskiego, której filarem staną się samorządowcy różnych szczebli, cieszący się w demoskopijnych notowaniach zaufaniem dwa razy większym niż ich parlamentarni koledzy, bo nie są identyfikowani z pazernością. A poza tym w polskich miastach i osadach widać dobre efekty ich działań, nawet jeśli ich własna rola ograniczyła się do tego, by nie zmarnować pozyskanych z Unii Europejskiej środków. Posłowie i senatorowie nawet tym nie są się w stanie pochwalić.
Niemoralna propozycja o zabójczej skuteczności
Charakterystyczne, że gdy tylko w Senacie, w myśl zasady, że lepiej późno niż wcale, Platforma wreszcie naprawiła własny błąd i fatalne podwyżki odrzuciła – PiS stracił zainteresowanie dla dalszego forsowania niepopularnych regulacji, chociaż podwyżkę poselskich apanaży i partyjnych pieniędzy mógłby bez trudu uchwalić własnymi tylko głosami w Sejmie. Jednak wicemarszałek tej Izby oraz szef klubu PiS Ryszard Terlecki dał do zrozumienia, że tak się nie stanie. Otwarcie też podkreślał, że opozycja złamała uzgodnienia. Inni politycy PiS wykazywali, ze to z jej strony paść miała niemoralna propozycja podwyżki własnych apanaży. Rządzący chętnie sypali i pogrążali opozycyjnych wspólników tego fatalnego przedłożenia.
Z Białorusią jest nieco inaczej, tutaj trudno od razu coś stracić, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby rząd – który dopiero co wymienił ministra spraw zagranicznych: Jacka Czaputowicza na Zbigniewa Raua – prowadził politykę wschodnią na własną odpowiedzialność. Zapragnął się nią jednak podzielić z opozycją. To temat niedawnego z nią spotkania w siedzibie Mateusza Morawieckiego, tym razem odbywanego oficjalnie, a nie pokątnie jak rozmowy o podwyżkach wynagrodzeń własnych.
W istocie jednak polityka wobec Białorusi – daleka od wymaganej aktywności i zaniedbująca interes tamtejszych Polaków oraz inwestujących na Wschodzie przedsiębiorców z kraju – nie wzbudza wielkich kontrowersji. Godne uznania wysiłki podjęli co najwyżej pojedynczy politycy opozycji: Michał Szczerba, który jako jedyny parlamentarzysta spoza Białorusi był tam na wyborach i pierwszych po nich protestach oraz marszałek Senatu Tomasz Grodzki, przyjmujący u siebie w gabinecie uciekinierkę i liderkę białoruskiej opozycji Weronikę Capkałę.
Intencja władz wydaje się czytelna: ponieważ w kwestii Białorusi Polska realnie niewiele może osiągnąć, najlepiej podzielić się tym fiaskiem z opozycją, przy okazji manifestując własną koncyliacyjność i gotowość do uzgadniania strategicznych szczegółów.
Solidarni z własnymi portfelami
Zresztą, co stanowi miarę upadku polskiej polityki nie tylko w wymiarze rządowym – nawet w kwestii Białorusi nie osiągnięto od razu podobnej zgody co na początek w sprawie własnych podwyżek, deklarację Senatu w kwestii wschodniego sąsiada długo i mozolnie cyzelowano. Jednak nie jest to dziś temat zasadniczej kontrowersji. Żadne z ugrupowań nie przedstawiło aktywniejszej wizji polityki wschodniej, uwzględniającej skuteczną obronę praw polskiej mniejszości, realną osłonę działań naszych przedsiębiorców na tamtejszym kierunku czy wreszcie realizację postulatów środowisk kresowych również w kwestii polityki historycznej i upamiętnień.
Żywe za to kontrowersje i bez porównania większe zainteresowanie opinii publicznej towarzyszą rządowemu przeciwdziałaniu pandemii.
W tym wypadku nie ma zgody ani na poziomie deklarowanych celów ani praktyki. Władza pozostawiła dyrektorom szkół spory margines swobody w kwestii decydowania o bezpieczeństwie uczniów i nauczycieli ale nie przekazała im niezbędnych narzędzi działania, brakuje też konkretnych środków medyczno-zapobiegawczych.
Utrzymuje się również – pomimo wymiany ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego na Adama Niedzielskiego – nieufność wobec działań władzy spowodowana przekonaniem, że jej ludzie robili interesy na pandemii, z udziałem rodzin, znajomych i podejrzanych firm (z handlarzem bronią i byłymi funkcjonariuszami włącznie, instruktor narciarski to wersja soft tej opowieści).
Władza najpierw wprowadzała przesadne restrykcje (czasem absurdalne, jak zakaz wstępu do lasu, co wydrwiła rzadko angażująca się w politykę mistrzyni olimpijska Justyna Kowalczyk), oznaczające wygaszanie całych branż gospodarki, potem bagatelizowała zagrożenie, chcąc jak najszybciej przeprowadzić wybory prezydenckie w terminie korzystnym dla kandydata PiS Andrzeja Dudy, wreszcie – gdy Polacy już zagłosowali, chociaż nieco później niż chcieli Jarosław Kaczyński i Jacek Sasin – ekipa rządząca zaczęła przebąkiwać, że trzeba szykować się na drugą falę pandemii.
Ministrów dwóch, problemów więcej
W nowym ministrze zdrowia Adamie Niedzielskim trudno dostrzec mocnego człowieka, który obroni obywateli przed pandemią. Podobnie nowy szef dyplomacji Zbigniew Rau nie stanie się z dnia na dzień równorzędnym partnerem ministrów spraw zagranicznych najpotężniejszych państw choćby w sprawie Białorusi.
Jeśli konsultacje z przedstawicielami opozycji miałyby zyskać sens, to powinny dotyczyć nie sytuacji na Białorusi ale zagrożenia COVID-19 i perspektyw przeciwdziałania pandemii.
W tym jednak wypadku zaproszonych należałoby dopuścić do informacji, wśród których być może znajdują się podobne, jak już ujawnione przez opozycyjnych posłów czy dziennikarzy śledczych historie znikających respiratorów czy dostaw nie nadającego się do użytku choć przeznaczonego dla publicznej służby zdrowia sprzętu zabezpieczającego.
Skupiając się na Białorusi a nie na pandemii, całkiem odwrotnie niż wynika to z zainteresowań i lęków Polaków – władza sama więc sugeruje, że wciąż ma coś do ukrycia.
Najpewniej jednak przede wszystkim nie zamierza się dzielić z opozycją wiadomościami o ogromnych środkach pomocowych na walkę z pandemią i jej gospodarczymi następstwami, które to fundusze stopniowo trafiać będą do Polski. Ci, którzy jeszcze niedawno doszli do władzy na fali hasła o Polsce w ruinie zamierzają samodzielnie spożytkować owoce nowego planu Marshalla i dodatkowych biesiadników przy tym stole nie potrzebują.