Środa 16 lutego, kiedy Rosja wedle sprawdzonych jakoby wskazań (podawano nawet godzinę: drugą w nocy) zaatakować miała Ukrainę okazała się niemal takim samym dniem jak wiele innych. Politycy zajmowali się Wschodem, lecz również TSUE i Trybunałem Konstytucyjnym. Zaś w Kijowie zamiast rosyjskich komandosów pojawiła się delegacja posłów z Polski, ponad podziałami, bo wprawdzie pod batutą marszałka Ryszarda Terleckiego, ale z udziałem Michała Szczerby (PO-KO), jedynego obcego parlamentarzysty, który uczestniczył swego czasu w pokojowych protestach demokratycznej opozycji na Białorusi.
Premier Mateusz Morawiecki, występując w środę w telewizji na tle sześciometrowej bariery świeżo wzniesionej na granicy z Białorusią, zapewnił, że zwierzęta będą się mogły przez nią przedostać. Dla tych mniejszych porobiono gęsto przejścia, ale działają też i większe – dla żubrów. Jak widać szef rządu ani na chwilę nie zapomina, komu posadę zawdzięcza. Troska prezesa partii PiS Jarosława Kaczyńskiego o dobrostan zwierząt pozostaje bowiem tak daleko posunięta, że dopiero jawny rokosz posłów i senatorów z własnego klubu udaremnił uchwalenie słynnej “piątki”, nowelizacji ustawy, godzącej pod tym właśnie pretekstem w polskich rolników i hodowców ale już nie w ich zagraniczną konkurencję.
Wcześniej wojewodowie dali samorządowcom dwa dni, żeby poznajdowali miejsca zakwaterowania dla ewentualnych uchodźców z Ukrainy w razie eskalacji tamtejszego konfliktu. Niezależnie od sensowności tak krótkiego terminu, zapytać można o sens wznoszenia barier na białoruskiej granicy za spore pieniądze wyciągnięte w dobie drożyzny z kieszeni podatnika i równoczesnego zapraszania imigrantów z innego sąsiedniego kraju, bo przecież tak troska rządowej administracji o kwatery dla gości zostanie tam zinterpretowana. Tym bardziej, że również wiceminister obrony Skurkiewicz zapowiedział, że przygotowuje się dla uchodźców obiekty pozostające w dyspozycji Agencji Mienia Wojskowego. Nasuwa się pytanie, czy nie lepiej byłoby je przeznaczyć na mieszkania dla weteranów wojen interwencyjnych, którzy narażając życie się ich nie dorobili.
Wojciech Skurkiewicz spodziewany napływ uchodźców szacuje na co najmniej 150 tys. Jak usłyszą, co mówi polski wiceminister obrony, przyjedzie ich więcej.
Współczesny konflikt hybrydowy w oczywisty sposób bowiem opiera się na informacyjnym choasie, wyolbrzymianych pogłoskach i świadomie deformowanych wypowiedziach oficjalnych, więc tym bardziej ważyć słowa warto.
W książce “Bomba informacyjna” zauważał wybitny myśliciel francuski Paul Virilio, że “jesteśmy obecnie świadkami pierwszego wielkiego manewru na polu bitwy w wojnie informacyjnej, zastosowania nowego rodzaju logistyki cybernetycznej kontroli wiedzy polityczno-ekonomicznej, gdzie jeden wspólny rynek pozwala przewidzieć zasięg wojskowy i strategiczny w dziedzinie “przekazu informacji” (..). “Wojna informacyjna” będzie zatem już wkrótce opierać się na globalnej interaktywności, tak samo jak (..) wojna atomowa opierała się na lokalnej radioaktywności i to do tego stopnia, że całkowicie niemożliwe stanie się odróżnienie działania dobrowolnego od reakcji mimowolnej, a także od awarii, zwykłego technicznego błędu (..)” [1].
Bez złośliwości, trudno nie zauważyć, że na razie po stronie rządowej przeważają reakcje mimowolne i awarie. PiS traci frycowe w polityce zagranicznej a dziś nie ma już ekipy podobnie profesjonalnej jak za czasów swoich pierwszych rządów, kiedy to w gabinecie Kazimierza Marcinkiewicza szefem MSZ pozostawał wybitny historyk prof. Stefan Meller mówiący po francusku (to wciąż język uprawiania dyplomacji, angielszczyzna go nie zastąpiła) a jego zastępcą Ryszard Schnepf, który później już jako ambasador w Waszyngtonie zasłużył się tym, że nie dopuścił do wpuszczenia pod obrady Kongresu sławetnej ustawy o restytucji mienia bezspadkowego, która później – gdy następca z PiS był już mniej skuteczny – otrzymała numer 447 i stała się prawem tyleż dla Polski groźnym co upokarzającym, bo zrównującym nas, pomimo rekordowej liczby drzewek w Yad Vashem upamiętniających Polaków ratujących Żydów podczas wojny, z ówczesnymi pomagierami Hitlera jak Węgrzy czy Słowacy.
Lepiej od polityków dających twarz pisowskiej ekipie radzą sobie jednak, co z satysfakcją wypada odnotować, obecni zwierzchnicy dyplomacji w tym niedoceniany Zbigniew Rau. Jak trafnie przewidział jego poprzednik prof. Jacek Czaputowicz, moskiewska wizyta ministra okazała się szansą do wykorzystania. Rau wystąpił tam w rozmowach z rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem nie w roli szefa polskiej dyplomacji, lecz jako rotacyjny przewodniczący OBWE – organizacji międzynarodowej do której przynależą zarówno Polska jak Rosja i Ukraina. Pozwoliło to stworzyć dogodną płaszczyznę porozumienia. Stamtąd właśnie wyszedł sygnał o deeskalacji napięcia i rachubach wszystkich stron na rozwiązanie sporu drogą dyplomatyczną. Trudno się tym martwić, że akurat polski minister – chociaż dopomógł w tym przypadek – wystąpił w roli herolda dobrych wiadomości. Podobne zresztą przekazano po spotkaniu kanclerza Niemiec Ottona Scholza z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem, chociaż gwarancji trwałej poprawy sytuacji wciąż brakuje. Najpewniej jednak innego konfliktu niż obecny hybrydowy nie będzie, a wystąpienie Dumy rosyjskiej do Putina o uznanie suwerenności republik donieckiej i ługańskiej utworzonych przez Rosjan na przejętych od Ukrainy terytoriach wydaje się potwierdzać, że wiele zakładanych celów Kreml jest w stanie bez przeszkód urzeczywistnić bez użycia przemocy.
[1] Paul Virilio. Bomba informacyjna. Wyd. Sic! Warszawa 2006, s. 125 i nast, przeł. Sławomir Królak