Holenderski selekcjoner Leo Beenhahher zarabiał jako trener polskiej drużyny narodowej 75 tys euro miesięcznie na rękę. Portugalczyk Paulo Sousa na tej samej posadzie – 70 tys euro. Prowadzący obecnie reprezentację Czesław Michniewicz pobiera co miesiąc z kasy wprawdzie 200 tys, ale złotych. Wciąż wykpiwana przez komentatorów “polska myśl szkoleniowa” okazuje się więc nie tylko skuteczniejsza, ale i tańsza.
Wprawdzie stylem gry reprezentacji zachwycać się nie da, ale wynik idzie w świat. Po raz pierwszy od 1986 r. pod wodzą Michniewicza właśnie udało się Polakom wyjść z mundialowej grupy i znaleźć się wśród szesnastu najlepszych drużyn narodowych na kuli ziemskiej.
Gratyfikacjami zawodników Polski Związek Piłki Nożnej martwić się nie musi, bo zarabiają w klubach. Najwięcej z nich Robert Lewandowski, któremu kontrakt w Barcelonie daje milion euro miesięcznie. Grający ostatnio lepiej od niego w pucharach Piotr Zieliński, którego Napoli wciąż walczy w Lidze Mistrzów, chociaż obecny klub Lewandowskiego już z niej odpadł, zarabia mniej, ale krzywdy nie ma.
Tylko pojedynczy zawodnicy – wśród pojawiających się na boisku Artur Jędrzejczyk z warszawskiej Legii – grają w polskich klubach. Większość w raczej przeciętnych zespołach zachodnich lig. Nie zawsze tak się działo. Chociaż w PRL zawodnicy nie mogli się skarżyć, bo nie musieli jak ich rówieśnicy czekać 30 lat na własne mieszkanie.
Przekonał się o tym Grzegorz Lato, gdy jako 22-letni zawodnik Stali brał ślub z poznaną jeszcze w szkole średniej Zdzisławą: “Młoda para dostała od fabryki dwupokojowe mieszkanie – taka była procedura w mieleckim klubie. Kiedy na świat przyszedł syn Latów, Paweł, działacze wręczyli im klucze do czteropokojowego lokalu. I zorganizowali przeprowadzkę. Przysłali samochód ciężarowy i sześciu pracowników. Uwinęli się w kilka godzin. Lato był już wtedy jedną z najważniejszych osobistości w mieście, a może nawet w województwie” – relacjonuje biograf Marek Bobakowski [1]. Po mistrzostwach w RFN, gdzie został królem strzelców, Lato jak inni reprezentanci dostał 3 tys dolarów, za które zaczął budowę domu.
Inni zawodnicy wrócili z turnieju w Niemczech własnymi BMW, na które otrzymali ogromne zniżki, dzięki zgodzie na wykorzystaniu wizerunków graczy ówczesnej rewelacji turnieju w prospektach reklamowych producenta. Nie posłużyła “beemka” tylko obrońcy kadry Adamowi Musiałowi. Wkrótce ją rozbił, potłukł się też mocno, a gdy jeszcze okazało się, że prowadził w stanie nietrzeźwym – jego reprezentacyjna kariera okazała się zakończona.
Skromniej wydawał na samochody nawet po kolejnym turnieju w Argentynie uznany za jego objawienie Adam Nawałka. Jak pisze bowiem Adam Olkowicz: “Jeździ zastawą. Po powrocie z mistrzostw świata zmienił auto na białą ładę. W środku miała białe obicia, koledzy nie potrafią jedynie doprecyzować, czy były z kozy czy z owcy. Szpan nieprawdopodobny. Kiedy wjeżdżał na teren Wisły, już z daleka było słychać, że się zbliża. Na ostatnim odcinku przed szatniami gwałtownie przyspieszał, wiraż pokonywał bokiem, żeby wszyscy w klubie wiedzieli, że przyjechał Nawałka” [2]. Formalnie pozostawał na etacie funkcjonariusza, bo Wisła była klubem milicyjnym czy jak wówczas eufemistycznie rzecz określano “gwardyjskim”. Na nieprzyjaznych stadionach witano go więc przyśpiewką: “Niebieski mundur / U boku pałka / Sierżant milicji / Adam Nawałka”. Inni zawodnicy klubów resortowych dosłużyli się już wyższych stopni, awanse przyznawano im oczywiście “za sport” jak się wtedy mówiło. Skorzystali z tej drogi po olimpiadzie w Monachium (1972 r.) z której Polska przywiozła złotym medal piłkarze wojskowej Legii Warszawa: król strzelców tamtego turnieju Kazimierz Deyna oraz Robert Gadocha.
Marzeniem zawodników pozostawał jednak wyjazd za granicę. Deyna zgodę uzyskał późno, wyjechał załamany nie strzelonym karnym w meczu z Argentyną na tamtejszym mundialu (1978 r.) i w angielskim Manchesterze City jako 31-latek grzał ławę. Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach grali, ale w skromnych zespołach. W pełni poszczęściło się dopiero na Zachodzie piłkarzom trzeciej w świecie drużyny Antoniego Piechniczka (1982 r.): Zbigniew Boniek wygrał później Puchar Europy czyli ówczesną Ligę Mistrzów z Juventusem Turyn (1985 r.) podobnie jak bramkarz Józef Młynarczyk z FC Porto (1987 r.).
Po przełomie ustrojowym w polskim futbolu pojawiły się większe pieniądze, co przełożyło się jednak głównie na wysokie honoraria nie dla rodzimych talentów, które warto kultywować, lecz ściąganych zewsząd leciwych zwykle piłkarzy zagranicznych o przeciętnych umiejętnościach. Na długo zatrzymało to rozwój polskiego futbolu i przyczyniło się do naszej długotrwałej nieobecności na mundialach, gdzie po latach sukcesów brakowało nas od 1986 r. aż do 2002 r. oraz powrotów w niesławie już po trzech meczach i porażkach ze słabymi rywalami, kiedy wreszcie udawało się nam tam dostać.
Teraz, dla zawodników grających za granicą, udany występ w reprezentacji na mundialu nie oznacza astronomicznej bezpośredniej gratyfikacji, ale udany efekt marketingowy, przekładający się na zapisy kolejnych kontraktów. I pod tym względem każdy chciałby zostać drugim Lewandowskim. Z wyłączeniem oczywiście epizodu z nieudanym rzutem karnym w meczu z Meksykiem.
[1] Marek Bobakowski. Grzegorz Lato. Wyd. Aha, Łódź 2015, s. 29
[2] Łukasz Olkowicz. Nawałka. Droga do perfekcji. Ringier Axel Springer Polska, Warszawa 2016, s. 56