Europa: wspólnota i reduta

0
81

Jeśli europejska wspólnota ma zbudować skuteczną zaporę dla powstrzymania wschodnich dyktatur, sama musi się przymusu – nawet w jego miękkiej, tzn. eurokratycznej formie – wyrzec. 

W polskiej kampanii przed wyborami do europarlamentu politycy spierają się o Europę, jakiej już nie ma. Kres położyła jej pierwsza od 1956 r. gorąca wojna na kontynencie (walki w b. Jugosławii w latach 90. miały jednak charakter wewnętrzny a Unia okazała się tam wraz z NATO co najwyżej niezgrabnym, bo nie rozumiejącym miejscowych realiów interwentem). Gdy radzieckie czołgi w październiku i listopadzie przed 68 laty najeżdżały Węgry, Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej jeszcze nie było. Odkąd 24 lutego 2022 r. tanki Władimira Putina ruszyły na Ukrainę, obecna Unia Europejska staje przed wyzwaniem udowodnienia swojej przydatności. Dla obrony pokoju i dobrobytu na kontynencie, czyli jakości, w imię których ją zawiązywano. Po raz pierwszy też w dziejach okazało się, że za wspólną Europę gotowi są oddawać życie nawet ci, którzy dopiero do niej aspirują.

Nie chodzi nawet o zobowiązanie moralne wobec Ukraińców, dla nas – jak wykazała to szeroko udzielona przez społeczeństwo pomoc ich uchodźcom – raczej oczywiste, ale dla sytych państw Zachodu zaliczane raczej do kategorii wartości werbalnie wprawdzie wyznawanych ale na co dzień nie poświadczanych w żaden sposób. Od pierwszych strzałów Berkutu na Euromajdanie podczas gorącego przełomu lat 2013/14 okazało się, że linie geopolitycznych podziałów, jak nigdy od wspomnianego 1956 r, wyznaczać będzie przelana krew. Zaś szturm wyposażonych w smartfony przez najlepszego sojusznika Władimira Putina, białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę, nielegalnych imigrantów na naszą wschodnią granicę oznacza początek nowego pochodu barbarzyńców na Europę. Rozumie to premier Donald Tusk a nawet lider opozycji Jarosław Kaczyński, pojmuje to doskonale większość społeczeństwa polskiego, chociaż już nie reżyser Agnieszka Holland ani celebrytka i eurodeputowana Janina Ochojska. Do zadowolonych narodów bogatego Zachodu przemówić może jednak wyłącznie argument, że ani Putin nie zatrzyma się na Dnieprze ani Łukaszenka w Dubiczach Cerkiewnych. Pójdą dalej, podobnie jak uczynił to Adolf Hitler po “anszlusie” Austrii i rozbiciu Czechosłowacji na Protektorat Czech i Moraw oraz operetkowe państewko księdza Józefa Tisy. Tymi, którzy powinni społeczeństwom zachodnim uświadamiać o co toczy się gra, stać się mogą eurodeputowani z Polski, wybrani 9 czerwca. Jeśli oczywiście okażą się godni swojej misji.

W przeszłości takich właśnie godnych przedstawicieli już nam się wyłonić udawało, dobrym przykładem pozostają regularne spotkania dotyczące spraw istotnych dla Polski a procedowanych w europarlamencie, zapoczątkowane przez Dariusza Grabowskiego w pierwszej kadencji tego gremium z polskim udziałem (2004-9),  skupiające deputowanych wybranych z różnych list, których w praktyce łączyło to, że Polskę reprezentowali i pomimo krajowych swarów, świadomości tego nie zatracili. Już w kolejnych rozdaniach ten zwyczaj wzajemnego konsultowania się w polskiej rodzinie w Strasburgu i Brukseli zanikł. 

Gołym okiem widać, czym jest wojna hybrydowa

Jeżeli w trakcie finału Ligi Mistrzów po boisku, niby starannie chronionym przez wszelkie służby, bezkarnie biegają najemnicy, którym nagrodę za to obiecał i to w rublach prokremlowski ośrodek (chodzi o patostreamera Andrieja Burima, który, co oczywiste, nie działa sam) – to opinia całego świata dowiaduje się, czym się okazuje współczesna wojna hybrydowa. O tym, że już się toczy, świadczą zarówno zagadkowe pożary w Europie jak fikcyjne i podburzające depesze agencji narodowych wmontowane do serwisów przez pracujących na rzecz Kremla hakerów.

Przyszłość NATO, do którego weszliśmy pięć lat wcześniej niż do Zjednoczonej Europy, przez ćwierć wieku traktowanego jako bastion – staje pod znakiem zapytania za sprawą niepewności, dotyczącej wyniku jesiennych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Joe Biden potwierdzał dwa razy w Polsce aktualność Artykułu Piątego Traktatu Waszyngtońskiego, obligującego państwa członkowskie do wzajemnej obrony w razie ataku na którekolwiek z nich. Za to zwycięstwo Donalda Trumpa  oznaczać może dla Europy budowę własnego systemu bezpieczeństwa zbiorowego, skoro ten atlantycki zawodzi.  Jeśli Unia Europejska pozostać ma wspólnotą dobrobytu i demokracji – niezależnie od kłopotów, jakie z tą ostatnią mają, prorosyjskie, co nie bez znaczenia Węgry i Słowacja – musi budować własną redutę.

O co szło ojcom założycielom

Koncepcji Zjednoczonej Europy, wbrew temu co sugerują najgorliwsi jej hejterzy, nie stworzyli wcale Niemcy, lecz powstała ona w opozycji do nich, gdy podbili większą część kontynentu.

Podczas II wojny światowej, która pozostawała również najbardziej krwawą spośród wszystkich, rozgrywających się w naszym europejskim domu, działający na emigracji na rzecz okupowanego przez Niemców kraju francuski demokrata Jean Monnet w Algierze 5 sierpnia 1943 r. podczas posiedzenia Francuskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego czyli w praktyce rządu Charlesa de Gaulle’a na uchodźstwie przestrzegł, że bez przyszłej wspólnoty “nie będzie nigdy pokoju w Europie”. Zauważył, że “kraje Europy są za małe, by zagwarantować swojej ludności niezbędny dobrobyt i postęp społeczny. Kraje europejskie muszą się ukonstytuować w postaci federacji” [1]. Koncepcja ta ziściła się już w kilkanaście lat po zakończeniu wojny, za sprawą powołanej od nowego roku 1958 r. Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, do której początkowo weszło sześć państw. Wśród jej ojców założycieli znaleźli się inny francuski wizjoner Robert Schuman oraz właśnie Jean Monnet. 

Z biegiem lat, pomimo kolejnych rozszerzeń, sprawiających, że nawet po odejściu Wielkiej Brytanii Unię Europejską tworzy dziś 27 państw, założycielska koncepcja wspólnoty na rzecz pokoju i dobrobytu obudowana została zbędnymi pomysłami biurokratów, wyznaczających krzywiznę banana i na papierze zaliczających marchew do owoców. Wbrew intencjom wspomnianych wizjonerów pojawiła się również koncepcja super-państwa. Od dwóch i pół roku widać, że okazuje się anachronizmem, bo taki twór stałby się niemożliwy do obrony, nawet, gdyby kraje członkowskie na jego utworzenie przystały. Marsz współczesnych barbarzyńców powstrzymać może wyłącznie Europa Ojczyzn, oparta na państwach narodowych. I respektowaniu ich odrębności, przy skupieniu na nadrzędnych celach, łączących się z bezpieczeństwem i przetrwaniem.

Eurokraci zaś, zamiast łamać opór czy nawet sceptycyzm poszczególnych państw członkowskich wobec narzucanych im rozwiązań szczegółowych, zmuszeni będą wcześniej czy później sobie uświadomić, że wraz z dotychczasowymi oponentami mają wspólnego wroga. Nadciąga on ze Wschodu i grozi destrukcją wspólnych instytucji. 

Wybory do europarlamentu, w odróżnieniu od parlamentarnych, prezydenckich czy samorządowych nie wyłaniają żadnej władzy. Ale od ich wyniku zależy, jak mocny i czy słyszalny okaże się nasz głos w Europie.  Nie jest to może pogląd odkrywczy, ale przynajmniej taki, pod którym zgodnie są w stanie się podpisać dotychczasowi eurosceptycy i entuzjaści.   Spór od lat toczony okazał się jałowy. Chodzi nie o ideologię, lecz o życie i wspólną przyszłość.   

[1] Jean Monnet: jednocząca siła, dzięki której powstała Unia Europejska. european-union.europa.eu

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here