Niewiele ponad 23 procent głosów uzyskanych w barwach partii rządzacej w kraju w wyborach na prezydenta rodzinnego miasta – to marna rekomendacja na szefa jednego z czołowych resortów gospodarczych. A dokładnie tyle uzyskał w Łodzi przed czterema laty Waldemar Buda, kandydujący przeciw Hannie Zdanowskiej. Teraz zostaje ministrem rozwoju i technologii. Niech uważa, bo to stołek wywrotny.

Duży to zresztą eufemizm. Posada ministra rozwoju kojarzyć się może ze słynnym fotelem w samochodzie superagenta Jamesa Bonda. Odznaczał się on zdolnością błyskawicznego katapultowania tych, co na nim zasiedli.

Kiedyś podobna rotacja cechowała funkcję ministra skarbu, aż wreszcie… resort zlikwidowano.

Jeśli o ministerstwo rozwoju chodzi, to prześledzenie zmian tylko z ostatnich dwóch lat – w czasie pandemii koronawirusa – wiele mówi o kruchości posady szefa resortu. Rządziła  tam, przejściowo w randzie wicepremiera Jadwiga Emilewicz. Nie miała szczęścia do pandemii: przyłapano ją na wyjeździe na narty, w czasie gdy zakazywano takich eskapad wszystkim poza wyczynowymi sportowcami. W ten sposób zresztą próbowała Emilewicz zalegalizować swój wypoczynek, pogrążając się już zupełnie.   
W resorcie zastąpił ją, też z tytułem wicepremiera, powracający triumfalnie do rządu Jarosław Gowin. Wcześniej bowiem opuścił skromniejszy fotel ministra szkolnictwa wyższego i nauki, gdy odmówił poparcia wyborów kopertowych, które zorganizować miała Poczta Polska. Okazało się, że miał rację i uzyskał funkcję bardziej konkretną. Nie na długo jednak. Z powodu krytyki niedogodności Polskiego Ładu dla przedsiębiorców został z rządu odwołany. Nie ulega wątpliwości, że była to decyzja Jarosława Kaczyńskiego. Kandydata na następcę nie przyszło wcale łatwo znaleźć, więc przez dłuższy czas sam Mateusz Morawiecki kierowanie resortem łączył z obowiązkami szefa rządu.

Aż pojawił się Piotr Nowak. Z curriculum vitae dużo lepszym niż Morawiecki, bo chociaż premiera w samym obozie PiS tytułuje się za plecami banksterem, to jego kariera w instytucjach finansowych ogranicza się do prezesury w BZ WBK i polskim Santanderze, podczas gdy Nowak doradzał dyrektorowi zarządzającemu Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To całkiem inna, bo globalna półka. Zwłaszcza, że jak w PiS są finansiści, to raczej ze SKOK-ów. Nawet prezes NBP Adam Glapiński uchodzi przecież w oczach swego zaplecza politycznego za cyborga, chociaż ekonomiści z niego kpią. Znów decyzję podjął sam Kaczyński, a dla Morawieckiego stanowiła ona duży despekt. Na ważne stanowisko wskazany został potencjalny rywal do premierostwa.

Rychło Morawiecki odetchnął z ulgą, gdy Nowaka odwołano. Nastąpiło to w zdumiewających okolicznościach. Zaraz po tym, jak ogłosił dobrą nowinę o odmrożeniu unijnych funduszy z Krajowego Planu Odbudowy, zastopowanych w reakcji na zmiany w sądownictwie przeforsowane za rządów PiS: wprowadzenie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego oraz upartyjnienie Krajowej Rady Sądownictwa. O utajnienie list poparcia dla kandydatów do niej wnioskował w Sejmie i to skutecznie… poseł Waldemar Buda, teraz nowy minister rozwoju. Wróćmy jednak na chwilę do jego poprzednika. Ponieważ partia władzy już się z najbardziej drastycznych elementów tego co nazwała reformą sądownictwa wycofuje, dobra wiadomość podana przez Nowaka spełnia standardy rzetelnej, zwłaszcza, że sam to negocjował. Kara zamiast nagrody spotkała go dlatego, że ukradł show innym, w tym Morawieckiemu, czego w opinii Kaczyńskiego nawet jako autorowi sukcesu nie wolno mu było robić. Wszyscy święci mieli to ogłosić w blasku jupiterów. Nowak więc przedobrzył. Załatwić miał tylko, nie od razu się chwalić. Być może sam uwierzył w to, że zostanie premierem po Morawieckim. Chociaż wróble na Żoliborzu wcale o tym nie ćwierkały. Za to ujawniły się nowe wektory sił: potulny przeważnie prezydent Andrzej Duda ociągał się z formalnym odwołaniem Nowaka ze stanowiska, chociaż wiedział, że – pal licho premiera Morawieckiego – ale samemu Kaczyńskiemu mocno zależy na zmianie nie tyle dobrej co szybkiej. Prezydent zna Budę z dawnych lat, kiedy to jako młody prawnik promował on “Dudapomoc” czyli bezpłatne porady prawne, które miały wpłynąć na postawę obywateli wobec wymiaru sprawiedliwości i przygotować grunt do zmian. Akcja pomocowa firmowana przez prezydenta okazała się jednak niewypałem. Zresztą Buda politycznie związany był również z Januszem Wojciechowskim, obecnym komisarzem UE ds. rolnictwa, o którym jednak chłopi i hodowcy wyrażają się podobnie jak… poszkodowani przez sądy o wspomnianej “Dudapomocy”.  

Najdziwniejszy w całej historii pozostaje fakt, że wcześniejsze, ślimaczące się bez efektu negocjacje w sprawie odblokowania unijnych funduszy prowadził… Waldemar Buda. Nie szły jak należy również dlatego, że do rozmów z anglojęzycznymi partnerami potrzebuje tłumacza. Nabrały tempa, gdy to Nowak się nimi zajął. Bez śmieszącego urzędników Komisji Europejskiej translatorskiego pośrednictwa.

Pomimo to właśnie Buda po własnej nieudanej misji zostaje następcą autora sukcesu. Wystarczy przesłanka, że Kaczyńskiemu kojarzy się z pieniędzmi z Unii, które ten chciałby jednak dostać… Odłóżmy jednak żarty na bok. Podobnie, jak domniemanie, że na nominację Budy wpłynęło to, że stał się inicjatorem pielgrzymek biegowych na Jasną Górę. Równie zacne pozostaje jego zaangażowanie w udzielanie bezpłatnych porad prawnych. Tyle, że funkcja, jaką teraz obejmuje kojarzy się nieubłaganie z pozyskiwaniem i dzieleniem pieniędzy, nie zaś działalnością dobroczynną. W Łodzi już skarżą się samorządowcy, że gdy wcześniej Buda był wiceministrem, rządowych funduszy dostawali mniej, niż Turek, gdzie się nowy szef resortu urodził i chadzał do szkół, zanim przyjęto go na wydział prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Taki odwet na mieszkańcach, co go w wyborach nie docenili, gdy Zdanowska wygrała w pierwszej turze, nie musi zapowiadać podobnych zachowań już po awansie, ale czyni je całkiem prawdopodobnymi.    

Jeden z fachowych ekonomicznych portali, trafnie kojarząc odwołanego Nowaka z patronatem Jacka Sasina (wicepremier nie wybronił go jak widać, a może już nie chciał) zalicza jego następcę do frakcji Morawieckiego. Wolne żarty, przecież Morawiecki nie ma frakcji, dlatego też tak długo swoje stanowisko zachowuje i zapewne paru Nowaków, co im się sukcesja roi, niezawodnie z rządu – wciąż własnego – wyprowadzi. 

O takich ludziach jak Waldemar Buda mawia się zwykle, że nawet ich oświadczenie majątkowe nie wzbudza emocji. Chociaż oczywiście nie każdy polski czterdziestolatek ma dom wartości 600 tys zł i jeszcze dodatkowo mieszkanie, a w zależności od nastroju jeździć może fordem mondeo lub peugeotem jak nowy minister rozwoju i technologii. W Sejmie da się go zapamiętać jako nienagannie ubranego i uprzejmie, choć mało rzeczowo odpowiadajacego na wszystkie pytania. Niczym się nie wyróżnia. I w tym wypadku pozostaje mieć nadzieję, że nie taka była główna jego rekomendacja na nowe stanowisko.

Wydaje się, że fotel wywrotny jak ten z filmu o Bondzie akurat pod nim raczej się nie ustablizuje. Chyba,  że Waldemar Buda po raz pierwszy czymś nas zaskoczy. Nauczony doświadczeniem poprzednika, raczej nie będzie się wychylać. Jeśli nawet sukces odniesie, to nam o tym nie powie.          

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here