Nowy premier Francji Michel Barnier już zapowiedział, że będzie rządził niezależnie od prezydenta. Zaś Emmanuelowi Macronowi pozostaje się z tym pogodzić, skoro wyłącznie osoba niedawnego negocjatora warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej – a taką rolą zapisał się w historii Barnier – gwarantuje, że do władzy nie zostaną dopuszczone: radykalnie lewicowy Nowy Front Ludowy, który niedawno wygrał wybory parlamentarne ani jeszcze bardziej skrajne na prawicy Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, niedawny zwycięzca w głosowaniu do Europarlamentu.
Michel Barnier, rocznik 1951, to polityk roztropny i doświadczony, a przy tym charyzmatyczny, zaś tego ostatniego atutu nie objawia ostatnio sam prezydent Macron, uwikłany w wielopiętrowe polityczne gry. Zresztą kadencja tego drugiego kończy się wiosną 2027 r. w kolejnych wyborach wystartować już nie może, bo uchodząca za najlepszą w świecie konstytucja francuska tego zabrania. Ta sama ustawa zasadnicza nakazuje poczekać rok z przeprowadzeniem kolejnych wyborów do Zgromadzenia Narodowego (a dopiero co się odbyły), co daje nowemu szefowi rządu francuskiego szersze pole manewru.
Przy czym formatem osobowości konserwatysta Michel Barnier, który pierwszy mandat parlamentarzysty zdobył w wieku 27 lat a później był m.in. komisarzem Unii Europejskiej (kolejno ds. polityki regionalnej oraz rynku wewnętrznego) – niewątpliwie przewyższa wymienianych również jako pretendenci Xaviera Bertranda czy Bernarda Cazeneuve’a. To inna liga, po prostu.
Pierwsze jego zapowiedzi znamionują sporą dozę niezależności. Michel Barnier deklaruje szacunek również wobec jedenastu milionów wyborców partii Marine Le Pen. Zapowiada uszczelnienie granic i przeciwdziałanie nielegalnej imigracji. Nie zamierza też porzucać, pomimo protestów lewicy, rozpoczętej reformy emerytalnej a ten eufemizm obejmuje dotkliwe dla przyzwyczajonych do rozbudowanego “socjalu” Francuzów podniesienie wieku emerytalnego z 62 do 64 lat..
Jeśli Nowy Front Ludowy zarzuca Macronowi i Barnierowi “kradzież” władzy w kontekście niedawnego wyniku wyborczego – w znacznej mierze sam jest sobie winien, skoro na premiera forsował 37-letnią Lucie Castets, urzędniczkę zajmującą się w paryskim ratuszu kwestiami lokalnego budżetu. Zresztą co z niej za lewicowa kandydatka, skoro wcześniej pracowała w jak najbardziej “globalistycznym” i liberalnym Banku Światowym…
Atrakcyjny partner w sferze bezpieczeństwa
Pomimo niepokojących wyników kolejnych głosowań powszechnych, znamionujących nastanie pogody dla radykałów ze wszelkich obozów (zwłaszcza w wypadku Marine Le Pen, której ojciec Jean-Marie obwiniany był o torturowanie jeńców w trakcie wojny algierskiej, zaś jej partia kolejne kampanie prowadziła za kredyty z rosyjskich banków – słowo “obóz” wydaje się na miejscu, ale też zwycięska w wyborach do Zgromadzenia Narodowego koalicja lewicowa skupia m.in. trockistów, takie korzenie ma rówieśnik Barniera i lider Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon, przeciwnik Sojuszu Atlantyckiego nieskory do potępiania Władimira Putina) – Francja może dziś liczyć na korzystną dla siebie koniunkturę międzynarodową.
Właśnie odniosła wielki sukces marketingowy, za sprawą olimpiady w Paryżu przedstawiając się w świecie jako potęga a zarazem globalne miejsce spotkania. Kontrastuje to z losem Wielkiej Brytanii, do niedawna z nią porównywalnej, teraz – dokładnie w dniach paryskich igrzysk – zmagającej się z krwawymi konfliktami etnicznymi w toku conocnych starć w “złych” dzielnicach.
W dodatku ekipa obecnie sprawująca władzę we Francji ma szansę rządzić dalej, podczas gdy w Niemczech administracja kanclerza Olafa Scholza zapewne odda ster już po najbliższych wyborach. Wniosek prosty: z Paryżem w sprawach bezpieczeństwa Europy warto rozmawiać już teraz, z negocjacjami na ten sam temat z Berlinem… lepiej poczekać, żeby nie obrazili się o nie później następcy obecnych partnerów.
Ewentualność wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych czyni Francję szczególnie atrakcyjnym partnerem w kwestii bezpieczeństwa międzynarodowego. W sytuacji gdy Niemcy, pomimo gospodarczej siły, w praktyce aż do przyłączenia NRD pozostawały w sferze strategicznej dominium amerykańskim, zaś na każdym brytyjskim okręcie wyposażonym w broń atomową również teraz znajduje się oficer US Army, bez którego zgody nie wolno tej broni odpalić – Francja za sprawą jednego ze zwycięzców II wojny światowej gen. Charlesa de Gaulle’a, który w latach 60. wyprowadził ją ze struktur militarnych NATO, pozostawiając jednak w gremiach politycznych tegoż Sojuszu Atlantyckiego – zachowała, pomimo późniejszego tam powrotu, samodzielne siły strategiczne.
Zdolne do działania niezależnie od kunktatorstwa czy prokremlowskich uwikłań każdego polityka, który zostanie wybrany prezydentem Stanów Zjednoczonych. Zaś kto choć trochę interesuje się geopolityką i globalnie pojmowanym bezpieczeństwem wie, ile warte są poligony atomowe w Gujanie Francuskiej. I siły strategiczne na Polinezji, skąd da się zaszachować również Władywostok.
Francja to dziś dla każdego kraju, zwłaszcza zagrożonego przez mocniejszego sąsiada, sojusznik wprost wymarzony. I nie trzeba koniecznie lecieć aż do Cayenne we wspomnianej Gujanie, żeby się o tym przekonać.
Nowa szansa dla wspólnej Europy
Jak się wydaje tylko Barnier – bo możliwości Macrona to przekracza – ze względu na swoje doświadczenia i kompetencje jest w stanie wypracować koncepcję wspólnej Europy nie zdominowanej mechanicznie przez Niemcy, co ma podobne znaczenie dla Francuzów, jak dla Polaków. Skupiony na marketingu i zręcznych nawet, bo skutecznych grach Macron tej zbieżności interesów dostrzec nie potrafił, Barnier z racji dotyczasowej działalności pojmuje ją na pewno, a jeśli chce odnosić sukcesy w polityce międzynarodowej, wyciągnie z tego wnioski.
W tym sensie powołanie tak wyrazistego premiera Francji, po latach okupowania tego stanowiska przez figurantów, stanowi również dla Polski dobry znak i prognozę. Dobrze, żeby wiedzieli o tym także skupieni tradycyjnie na kierunku germańskim i anglosaskim sternicy polskiej dyplomacji. Nominacja Barniera stanowi dobrą wiadomość dla zwolenników Europy Ojczyzn i suwerennych narodów, fatalną zaś zarówno dla entuzjastów Polexitu jak jednolicie biurokratycznego europejskiego superpaństwa redukującego uprawnienia władz krajów członkowskich do kompetencji landów za Odrą.
Francja po raz kolejny, jak w czasach gen. Charlesa de Gaulle’a odrzucającego jankeski dyktat oparty na parasolu atomowym a nie rozeznaniu w kontynentalnych sprawach, stać się może inspiracją dla reszty Europy.
W słynnym filmie “Pulp fiction” Quentina Tarantino pojawia się epizodyczna niby ale kluczowa dla zrozumienia całości tego kultowego obrazu postać specjalisty od rozwiązywania spraw trudnych, powracająca w kolejnych epizodach. W dodatku mu się to udaje. Michel Barnier, który Brexitem zajął się dopiero, gdy przesądzili o nim Brytyjczycy w referendum, by skutecznie zminimalizować jego złe następstwa dla reszty zjednoczonej Europy – pretenduje do odegrania podobnej jak bohater “Pulp fiction” roli nie tylko we francuskiej polityce.
Jeśli mu się teraz uda, jego kolejnym zadaniem stać się może uratowanie kraju przed zwycięstwem Marine Le Pen w wyborach prezydenckich za nieco ponad półtora roku. Sam będzie miał wtedy 76 lat, Joe’mu Bidenowi bardziej zaawansowany wiek nie przeszkodził w pokonaniu Donalda Trumpa przed czterema laty… Bardzo prawdopodobne, że po bieżących doświadczeniach, Francuzi będą chcieli mieć prezydenta poważniejszego niż Macron. I – co nie bez znaczenia – raczej na jedną kadencję… I wezmą pod uwagę, że w przeciwnym wypadku ojczyznę europejskiej demokracji czekać może… Pulp Fiction właśnie.