Francuzi, nic się nie stało

0
248

Korzystna dla Zjednoczenia Narodowego pierwsza tura wyborów parlamentarnych nie oznacza katastrofy dla Europy ani najstarszej w niej i zwykle najlepiej funkcjonującej demokracji francuskiej. Chociaż wobec rozpoczęcia prezydencji w Unii Europejskiej przez Węgry Viktora Orbana oraz bardzo już prawdopodobnego zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach w USA stwarza kolejne potężne wyzwanie. Dla nas również, skoro od Nowego Roku 2025 r. to Polacy obejmą po Węgrach przewodnictwo w UE.

Spokojnie, to tylko pierwsze podejście

Najpierw jednak we Francji po drugiej turze wyborów przyjdzie następna. Obowiązuje tam zresztą system prezydencki, a w praktykę parlamentaryzmu wbudowano cały system bezpieczników. Prezydent Emmanuel Macron nie był szaleńcem, gdy po porażce swojego 7 w głosowaniu europejskim kolejne wybory rozpisywał.

Francuska ordynacja wyborcza wręcz zachęca do porozumiewania się w drugiej turze kandydatów sił demokratycznych: przeszli do niej ci, którzy w pierwszej pozyskali poparcie co najmniej 12,5 procent głosujących. Współpraca tych, którzy nie chcą, żeby Francją rządziła nie tyle Marine Le Pen, córka założyciela Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pena, weterana wojny algierskiej (oskarżano go o torturowanie jeńców), co wskazany przez liderkę Jordan Bardella, niespełna 29-letni kandydat na premiera – wydaje się więc rzeczą oczywistą, Jej deklaracje już się składa. Syn przybyszów z Włoch Bardella maturę zdał w katolickim liceum Św. Jana Chrzciciela a studiów z geografii na Sorbonie nie ukończył, bo bardziej niż opisywanie granic państw interesuje go jeśli nie ich wytyczanie to przynajmniej obrona. Domaga się, żeby nie tylko imigrantów nie wpuszczać, ale ich dzieciom nawet we Francji urodzonym nie przyznawać obywatelstwa. Ujmujący i uśmiechnięty zwykle mówi rozmówcom to, co chcą usłyszeć. Raczej nie zostanie najmłodszym premierem w historii Francji, bo Zjednoczenie Narodowe nie uzyska bezwzględnej większości, a wiele związanych z władzą atutów trzyma wciąż w ręku Emmanuel Macron, któremu pozostały jeszcze trzy lata kadencji. Niewykluczone za to, że prezydent pozwoli Bardelli utworzyć rząd, żeby skutecznie go później zatopić.  

Wynik pierwszej tury we Francji stanowi wyraz wzmożonej frustracji. Zrozumiałej, w sytuacji, w której tradycyjna polityka nie była w stanie sprostać takim wyzwaniom jak kolejno kryzys pandemii i gorąca wojna na Ukrainie w następstwie kremlowskiej agresji. A także zalewowi nielegalnych imigrantów, których szlaki wytyczają dyktatorzy z Rosji – Władimir Putin oraz Białorusi – Aleksander  Łukaszenka. Współcześni barbarzyńcy dźgający bandyckimi nożami pograniczników do niedawna stanowili problem najbogatszych krajów, zaś od niedawna dopiero – wszystkich. Również tych,  którzy obywatele przyzwyczaili się, że bezpieczeństwo ich granic gwarantują sojusznicy. 

Jednak wynik głosowania we Francji nie stanowi niespodzianki. Dynastia Le Penów oraz ich kolejne formacje, Front Narodowy a teraz Zjednoczenie Narodowe od niemal półwiecza mieszają w tamtejszej polityce. Kiedy w 1984 r. jako dziewiętnastoletni stypendysta w wakacje miałem okazję przebywać w Paryżu, stacje metra zdobiły w równej mniej więcej proporcji okazałe “graffiti” o biegunowo odmiennej treści: “Vive Le Pen” bądź “Le Pen-is”. Narodowcy mieli wtedy 12 procent poparcia, w niedawnych wyborach pozyskali 33 procent głosów, podczas gdy Nowy Front Ludowy z radykalną lewicą włącznie 28 proc zaś formacja prezydenta Emmanuela Macrona (“Renaissance” czyli Odrodzenie, idące pod hasłem “Razem dla Republiki”) 21 proc. Nie od rzeczy przypomnieć, że w czasach żelaznej kurtyny rozpostartej nad Europą komuniści francuscy podobnie jak ich włoscy towarzysze zdobywali nawet do 30 proc poparcia a nikt tam końca demokracji nie ogłaszał. Wprost przeciwnie, socjalistyczny prezydent Francji Francois Mitterand, chociaż przez pewien czas u siebie tolerował komunistycznych ministrów, udzielał konsekwentnego i szczerego poparcia ruchowi Solidarności w Polsce.        

Co znaczące, z regionalnych map poparcia i analiz socjologów, wynika, że narodowców wspierają dziś niemal te same środowiska, które niegdyś głosowały na komunistów u szczytu ich potęgi (jeszcze za życia Stalina, FPK zdobyła w demokratycznych wyborach w 1951 r. poparcie 27 proc głosujących).  

Kolejne wybory we Francji da się zorganizować dopiero za rok. Na prezydenckie poczekamy aż do 2027 r, przy czym Macron po raz kolejny nie może w nich startować. Na razie jednak to na nim spoczywa odpowiedzialność za funkcjonowanie francuskiej demokracji. Z wykorzystaniem bezpieczników, jakie stwarza konstytucja V Republiki, uchodząca za najlepszą w świecie.

Czy warto się martwić o demokrację nad Sekwaną  

Nie ma więc sensu obłudne zatroskanie o  los francuskiej demokracji. Górnolotna proklamacja Adama Michnika i Jarosława Kurskiego zapewne rozbawiła setnie demokratów francuskich, zwłaszcza, że doskonale pamiętają oni, jakie problemy mieliśmy my sami aż do października ubiegłego roku [1]. Przynajmniej część zagrożeń udało się odgonić z użyciem broni tak niezawodnej, jaką w demokracji stanowi karta wyborcza. Nasi francuscy przyjaciele wkrótce ponownie wezmą ją do rąk, I zapewne uczynią z niej użytek, być może lepszy niż w ostatnią niedzielę czerwca. Nam zaś przyjdzie uszanować ich wybór. A przede wszystkim zastanowić się, co dla nas z niego wynika, nie tylko w kontekście polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. którą od Nowego Roku zaczynamy. Aż prosi się w tym kontekście o powtórzenie żart: – A wtedy jeszcze będzie jakaś Unia? Odpowiedź na to i to całkiem poważna, wydaje się wciąż brzmieć: Europa będzie taka, jaką wspólnie stworzymy.       

Koniec francuskiej demokracji raz już pochopnie odtrąbiono,   kiedy to wyborach prezydenckich w 2002 r. Jean-Marie Le Pen pokonał urzędującego wtedy premiera socjalistę  Lionela Jospina i wszedł do drugiej tury wraz Jacquesem Chirakiem. Sprawę rozstrzygnęli jednak sami obywatele, bo ich ponowny werdykt okazał się już jednoznaczny: Chirac uzyskał wtedy 82 proc ich poparcia, zaś lider Frontu Narodowego raptem 18 proc, a więc mniej niż dwanaście lat wcześniej w Polsce Stanisław Tymiński jako kontrkandydat Lecha Wałęsy. To  kolejny  powód, że lepiej Francuzów nie pouczać. Ich demokracja przetrwała bowiem sprawę Alfreda Dreyfusa, zabójstwo Jeana Jauresa, potworności kolaboranckiego reżimu Vichy oraz bunt studentów i związkowców przeciwko gen. Charlesowi de Gaulle’owi w pamiętnym maju 1968 r. Warto za to podpatrywać, jak Francuzi rozwiązują swoje problemy, nie tylko dlatego, że wkrótce znów mogą stać się naszymi, ale z tego powodu, że żyjemy we wspólnej Europie, której Paryż pozostaje założycielem i filarem. 

To, co zdarzyło się we Francji, stanowi dla jej przyjaciół sygnał alarmowy ale zarazem winę wcale nie obywateli, że tak zagłosowali, lecz polityków demokratycznych niezdolnych do przedstawienia atrakcyjnej i sensownej oferty. Wnioski z tego wyciągnąć wypada zarówno nad Sekwaną jak nad Wisłą.      

[1] por. Jarosław Kurski, Adam Michnik. Na przykładzie Polski widać, przed jak koszmarnymi zagrożeniami stoi teraz Francja. “Gazeta Wyborcza” oraz “Le Monde” z 28 czerwca 2024 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here