czyli aborcyjna porażka pod kontrolą
Donald Tusk nie dopuściłby do głosowania w Sejmie w sprawie dekryminalizacji aborcji, gdyby nie był świadomy tego, jak się poparcie w nim rozłoży. Tak wytrawny polityk na przegranej Koalicji 15 Października zyska wiele: za łby wezmą się rozeźleni sojusznicy, a jego Platforma Obywatelska nadrobi straty.
Jednocześnie Tusk – który, o czym była już mowa, liczyć potrafi znakomicie – unika wojny z “rzeczpospolitą proboszczów”. To nie to samo, co Kościół, który jak wiemy tworzą wszyscy wierni. I coś innego niż Episkopat, gdzie zasiadają tylko biskupi.
A mowa o sile nie raptem stu purpuratów, lecz wielu tysięcy parafii, tej wspólnocie, która swego czasu rozstrzygnęła o klęsce komunistów w głosowaniu 4 czerwca 1989 r, a ostatnio przyczyniła się do braku wygranej PiS w wyborach październikowych z ub. r. ponieważ pleban na równi z panem i wójtem zgorszony był instrumentalnym traktowaniem religii i Kościoła przez halabardników Jarosława Kaczyńskiego, przy czym najsmutniejszym przejawem tej praktyki okazała się profanacja papieskiej bazyliki w Łagiewnikach za sprawą “drugiego ślubu kościelnego”, jednym słowem pogańskiej ceremonii jaką odbył w tym ważnym dla Polaków miejscu ówczesny prezes reżimowej TVP Jacek Kurski. Tusk wie o neutralności proboszczów i słusznie nie chce ich do siebie zrażać.
Policzył więc starannie i jak na Cezara przystało wysłał swoje kohorty – w tym wypadku poselskie – do przegranej bitwy, wiedząc, że wygra w dalszej perspektywie.
Kto się musi tłumaczyć…
Tłumaczyć się musi teraz Nowa Lewica, ze swojego braku skuteczności. To ona w przedjesienny czas ubiegłego, przełomowego roku, niosła na sztandarach aborcję na życzenie. Nie załatwiła nawet jej depenalizacji. Po co więc na takich głosować, skoro i tak nic nie załatwią, rozmyśla teraz skonfundowany elektorat. A poparcie dla lewicy i tak kurczy się w tempie zastraszającym i zbliża do progu pięcioprocentowego, którego przekroczenie warunkuje obecność w przyszłym Sejmie.
Z kolei Trzecia Droga dzieli się w kwestii aborcji podobnie jak obóz Solidarności po zwycięstwie z 4 czerwca 1989 r, czasem zasadnie porównywanym do niedawnego październikowego. Chociaż sam Szymon Hołownia nie optuje za aborcją na życzenie, posłowie Polski 2050, w tym on sam, zagłosowali za jej dekryminalizacją. Podobnie jak zaledwie czwórka posłanek bratniego Polskiego Stronnictwa Ludowego. Pozostali ludowcy podnieśli ręce przeciw dekryminalizacji. Dotychczas zgodni koalicjanci z Trzeciej Drogi mają więc o czym między sobą rozmawiać.
A Nowa Lewica atakuje PSL, taktycznie zapominając, że nie poparł dekryminalizacji również ulubieniec samego Tuska i adwokat jego rodziny Roman Giertych oraz inny poseł Koalicji Obywatelskiej Waldemar Sługocki. Tusk po ojcowsku skarcił Giertycha, dawnego zastępcę Kaczyńskiego w rządzie PiS, Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony. I ze spokojem może śledzić sondażowe słupki, z których już niebawem wynikać będzie, że część wyborców z 15 października przerzuci poparcie z kłótliwej Trzeciej Drogi i Lewicy na stabilną jednak, niezależnie od matactw Giertycha i zawiłych tłumaczeń Sługockiego, Koalicję Obywatelską. Dokona się proces odwrotny niż przed rokiem, po fiasku lansowanej przez “Gazetę Wyborczej” jednej, wspólnej i jedynej słusznej listy demokratów do Sejmu.
Wtedy obywatele opowiedzieli się za wielobarwnością, teraz dostrzegą, że prowadzi ona do braku realizacji obietnic wyborczych. Jest na kogo zwalić, zwłaszcza, że wpływy w mediach ma KO a nie PSL Władysława Kosiniak-Kamysza.
….a kto pozostaje królem polowania
Niewielu zapewne będzie pamiętać, że większość elektoratu nie dlatego tak masowo poszła do urn 15 października ub. r, że spodziewała się rychłego przegłosowania aborcji na życzenie. Jeszcze mniej zauważy, że odrzucony w głosowaniu projekt sformułowany był w ten sposób, że zgodę na aborcję przemycono tam ukradkiem pod marką jej depenalizacji, co skutecznie zrazić musiało nie tyle nawet umiarkowanych, co po prostu uczciwych.
Efekt już znamy: z pozornej przegranej własnej formacji w sejmowym głosowaniu premier odniesie teraz same korzyści. Zaś jego osobiste podejście do kwestii aborcji nie ma tu najmniejszego znaczenia, pamiętamy jak mało wyrazista w tej kwestii okazała się pierwsza partia Tuska: Kongres Liberalno-Demokratyczny. Pamiętam, że moim podwładnym w sprzyjającym liberałom choć niezależnym dzienniku prasowym “Obserwator Codzienny” podobało się bardzo, że liderzy KLD Janusz Lewandowski, Jan Krzysztof Bielecki i sam Tusk nie zajmują się ginekologią, tylko rozwojem gospodarczym.
Tyle, że wspomniany pragmatyzm zemścił się rychło najpierw nagminnym dopisywaniem do hasła “Milion nowych miejsc pracy” na plakatach, słowa “afer”, po uprzednim skreśleniu dwóch ostatnich. A potem jesienią 1993 r. wyborcy skreślili i całą partię: tak jak Porozumienia Centrum Jarosława Kaczyńskiego nie wpuścili do kolejnego Sejmu, bo było zbyt zażarte ideologicznie, tak Kongresu z tego z kolei powodu, że okazał się za mało ideowy. Mało kto dziś jednak o tym pamięta. Po niedawnym głosowaniu ws. dekryminalizacji zwycięzca jest jeden. Nie jest nim wcale Kaczyński jako lider opozycji, lecz nienawistny mu od lat przeciwnik.
Donald Tusk uprawia dzisiaj realną politykę. Jego koalicjanci i oponenci toczą co najwyżej potępieńcze swary. Radość PiS po przegranym przez Koalicję 15 Października aborcyjnym głosowaniu okazuje się przedwczesna. To Tusk po raz kolejny pokazał, kto rządzi Polską. Inni co najwyżej w dramacie, którego reżyserem pozostaje premier, statystują.
Zaś polskie kobiety pozostaną zapewne z poczuciem, że ich problemy po raz kolejny zostały wykorzystane przez polityków do doraźnej gry. Pomimo faktu, że to ich głosy rozstrzygnęły w znacznej mierze o wyniku z 15 października.