Gawryluk odkrywa Amerykę

0
134

czyli Kamala Harris dla ubogich 

Joe Biden za wszystko, co zrobił dla Polski – a jest najżyczliwszym nam od czasów Billa Clintona prezydentem USA – zasługuje przynajmniej na to, żeby go nie obrażać, jak czyni to celebrytka Dorota Gawryluk.

Amerykańscy prezydenci czasem oszukiwali Polaków: Franklin Delano Roosevelt oddał sojuszników do radzieckiej strefy wpływów, Ronald Reagan nie ostrzegł przyjaciół z Solidarności o planach wprowadzenia stanu wojennego, chociaż znał je za sprawą pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Chlubnymi wyjątkami pozostają: Woodrow Wilson, co niepodległość Polski uznał za warunek ustanowienia po I wojnie światowej trwałego pokoju w Europie, Jimmy Carter podnoszący obronę praw człowieka w bloku wschodnim do rangi dyplomatycznej zasady (pozwoliło to KOR i ROPCiO na działalność wprawdzie wciąż nielegalną ale nie okupioną wysokimi wyrokami), wreszcie Bill Clinton, wpuszczający nas do NATO.

I ostatnio Joe Biden, który pomimo presji proputinowskiego lobby w USA, po inwazji Kremla na Ukrainę potwierdził aktualność sojuszniczych zobowiązań Ameryki. Co więcej, powiedział to na polskiej ziemi i to aż dwukrotnie, co znamionuje, że Traktat Waszyngtoński wraz z artykułem piątym, obligującym kraje Sojuszu Atlantyckiego do solidarnej obrony wzajemnej w razie ataku na którykolwiek z nich uznaje on nie za świstek papieru, lecz zasadę polityki międzynarodowej.

Skoro kandydatura była groteskowa, to może zobowiązania wobec Polski też?

W świetle faktów tak powszechnie znanych, nazywanie prezydenckiej kandydatury Bidena “groteskową przecież od początku” – jak czyni to Dorota Gawryluk [1] – zwłaszcza po tym, jak właśnie kandydatem być przestał, wydaje się, jeśli najłagodniej rzecz ująć, po pierwsze nieeleganckie, po drugie wyraziście nieroztropne. Na szczęście na Kapitolu ani w Białym Domu relacji Gawryluk nie czytają. Bo mogliby pomyśleć, że wszyscy Polacy są podobnie niewdzięczni. I gotowi żoliborski plac Wilsona powtórnie przemianować na plac Komuny, jak już się kiedyś nazywał.         

Celebrytka Dorota Gawryluk, przedstawiana przez portal Interia (należący do jej głównego pracodawcy, właściciela Polsatu)  z ewangeliczną skromnością jako “dumna Polka i kochająca mama dwójki dzieci” relacjonuje z Los Angeles amerykańską kampanię wyborczą. Wprawdzie główne decyzje dotyczące tej ostatniej zapadają raczej w Waszyngtonie, ale perspektywa stolicy amerykańskiego przemysłu filmowego również okazuje się użyteczna, bo pozwala się powołać na George’a Clooneya jako główny autorytet w sprawach polityki. Ciekawe kto pozostaje dla autorki arbitrem elegancji, skoro tak bezlitosna okazuje się dla starości i jej przejawów, co w wolnym i demokratycznym świecie nosi miano “ejdżyzmu” (ageism) i piętnowane jest na równi z rasizmem, seksizmem i ksenofobią.   

Od siebie pisze zaś Gawryluk obcesowo: “Krytykowana i niezbyt ceniona nawet przez demokratów Kamala Harris na tle Bidena z ostatnich tygodni to okaz zdrowia i intelektu. I znów nie bez znaczenia jest tak zwane polityczne momentum” – popisuje się erudycją [2]. Ktoś nie uprzedzony za to urzeczony nie pozostawiającą miejsca na żadną wątpliwość argumentacją autorki dojść może nawet do wniosku, że uprzednie udzielenie przez prezydenta i wtedy jeszcze kandydata w kolejnych wyborach Bidena gwarancji dla granic i niepodległości Polski to objaw jego słabnącego intelektu. A tu wykraczamy już poza sferę groteski – choć to ulubione słowo Gawryluk – i wchodzimy na pole minowe.   

W dodatku, żeby swoją pozycję komentatorki odpowiednio wzmocnić, Dorota Gawryluk sugeruje, że od dawna pozostawała przekonana, że Biden zrezygnuje z kandydowania. Skoro tak – aż się prosi zapytać – to dlaczego nie powiedziała o tym w programie “Lepsza Polska”, który cyklicznie przecież prowadzi. Gdyby to zrobiła, odbiorcy skłonni byliby uwierzyć w jej przenikliwość.

Oddajmy znowu głos jej samej, skoro krytykujemy: “(..) Bo to znów kwestia tego, co politycy nazywają Bogiem, czyli pieniędzy. Jeśli po Bidenie demokraci wskażą jako swoją kandydatkę Harris, nie będzie problemu z dotychczasowymi wpływami darczyńców. Pieniądze były bowiem przekazywane na duet Biden – Harris. W innym razie pojawią się kłopoty. Ten argument wydaje się przesądzający. Przynajmniej na razie” [3]. Nas jednak przekonuje wyłącznie o jednym: Dorota Gawryluk postrzega politykę w niezmiernie prosty sposób.

O tym, że “pieniądz wprawia w ruch ten świat” wiemy przynajmniej od czasu musicalu Boba Fosse’a “Kabaret”, w którym piosenkę o tym właśnie tytule zaśpiewała Liza Minnelli. Zdarzyło się to ponad pół wieku temu. Co to więc za odkrywanie Ameryki…

Zaś Dorota Gawryluk, co wynika z tytułu innego jej felietonu, napisanego przed rezygnacją Bidena z kandydowania za to już po zamachu na Donalda Trumpa (“Atmosfera w USA zgęstniała nie do zniesienia”), być może mimowolnie obrzydza nam Amerykę na skalę podobną jak Jerzy Urban w czasach, gdy w stanie wojennym zapowiadał wysyłanie koców dla bezdomnych w Nowym Jorku, trzeba zresztą przyznać – niezmiernie licznych za rządów Ronalda Reagana w tym kraju. “Nie ma szansy, by tu, gdzie jestem, w Kalifornii, o polityce nie rozmawiać, by jej nie komentować, by od niej uciec” [4].

“I tak, zamiast o innowacjach, sztucznej inteligencji, czy wojnie na Ukrainie, każda moja rozmowa kończy się na zamachu i konsekwencjach. Tak właśnie mam tutaj, w Dolinie Krzemowej” – ubolewa Gawryluk, dyskretnie przy okazji zaznaczając, że byle gdzie się nie znajduje [5].      

Trudno dziwić się Amerykanom, że zamach na byłego prezydenta i kandydata na kolejną kadencję w Białym Domu tak mocno ich zbulwersował. Zwłaszcza, że akt przemocy zdarzył się w najstarszej działającej nieprzerwanie demokracji świata. Zdumiewa raczej, że Gawryluk się temu nadziwić nie może. 

Wolność słowa i wolność od refleksji

– Maryś!
– A co?
– Widzisz?
– Widzę
– A dziwujesz się?
– Dziwuję się.

Ten dialog bohaterów “Za chlebem” noblisty Henryka Sienkiewicza odżywa niespodziewanie za sprawą komentarzy Doroty Gawryluk do toczącej się w USA kampanii prezydenckiej. W słynnej noweli pokazuje mistrz prozy bezradność Wawrzyńca Toporka i jego córki wobec nieznanej im amerykańskiej rzeczywistości. Chłop z Lipiniec, gdy ich statek zawija do portu, zobaczywszy piękny Central Park dzieli się z córką spostrzeżeniem, że gdyby dostał tam nadział ziemi i wykarczował, miałby na targ do miasta blisko. Smutne, gdy stan wiedzy tych, co dziś wpływają na opinię innych okazuje się całkiem do tamtej świadomości podobny…    

Dylemat, czy dziennikarz powinien reagować, kiedy koleżanka po fachu wypisuje androny, rozstrzygam jednoznacznie: tak, jeśli zarazem prezentowana jest przez klakierów jako potencjalna kandydatka na prezydenta, oczywiście nie Stanów Zjednoczonych lecz Polski, nawet jeśli sama tego nie potwierdza, a zatrudniająca ją stacja kategorycznie zaprzecza podobnym planom swojej gwiazdy.

Jak wiadomo, prezydent RP uprawnienia ma niewielkie, ale dotyczą one akurat polityki zagranicznej oraz obronnej.

Nadający już kiedyś z Ameryki jako korespondent TVP same komunały Tomasz Lis też próbował przed laty stać się następnym Stanisławem Tymińskim, dobrym wujkiem zza Oceanu, pretendującym do najwyższego urzędu w państwie, ale marketing klakierów ustąpił miejsca twardym realiom. Celebryta nawet w wyborach nie wystartował a jego spektakularny upadek powinien stanowić ostrzeżenie dla Doroty Gawryluk. 

Gdybyśmy bowiem prezydenta szukali w pop-kulturze czy w gronie domorosłych gwiazdeczek, większe od obojga żurnalistów szanse na ten urząd miałby zapewne Michał Wiśniewski ewentualnie mistrz disco polo Sławomir Martyniuk, ten drugi pomimo kompromitującej znajomości biznesowej z Jackiem Kurskim.

Obaj śpiewają lepiej niż Lis czy Gawryluk tworzą dziennikarskie materiały, także pewnej charyzmy  nie można im odmówić, nawet jeśli ma środowiskowy tylko wymiar. Bo jeden woli ich piosenki, inny raczej te w wykonaniu Sanah (Zuzanny Grabowskiej), która – jak zauważył znany krytyk muzyczny – chętnie rymuje “bułka tarta” ze “słuchać Mozarta” więc nie tylko wydaje się, ale i naprawdę okazuje wykonawczynią z wyższej półki. Chociaż pamiętać też wypada o guście inżyniera Mamonia, któremu – jak pamiętamy z “Rejsu” Marka Piwowskiego – podobały się wyłącznie te piosenki, które już słyszał. 

Zamiast powtarzać obiegowe sądy o Joem Bidenie i całej Ameryce w stylu wynurzeń sfrustrowanego długim oczekiwaniem na postoju taksówkarza, który nie powtórzy ich już wtedy, gdy w sobotę pojedzie na ryby, obejrzy mecz w telewizji i odpocznie – warto przyjrzeć się temu, jak sami Amerykanie radzą sobie ze stresem, jaki polityka wywołuje, dostrzeganym “w Dolinie Krzemowej” przez Dorotę Gawryluk. I jak funkcjonują bezpieczniki ich demokracji, jak widać skuteczne, skoro przetrwała już ćwierć tysiąclecia. I grzebać jej nie wypada, skoro wciąż przewodzi wolnemu światu. 

Doskonałym świadkiem okazuje się w tej mierze sam Joe Biden. 

Ponad pół wieku temu obecny prezydent rywalizował – a nie walczył, co podkreślić wypada – w rodzinnym stanie Delaware o mandat senatora z republikaninem Jamesem Calebem Boggsem. Jak opisuje sam Biden w autobiografii “Spełniając obietnice”: “Byłem w apartamencie ze swoją rodziną i rodzicami Neilli, kiedy zadzwonił senator Boggs, żeby przyznać się do porażki:

– Dobra kampania, Joe – pogratulował (..)

Miałem w głowie obraz nas dwóch w Dniu Wyników. To stary zwyczaj, który wciąż praktykujemy w Delaware. W czwartek po wyborach obie partie zbierają się na głównym placu w Georgetown, a miejski herold odczytuje wyniki wyborów z balkonu gmachu sądu, zakopuje topór wojenny – jak najbardziej dosłownie – a potem zwycięzcy i przegrani poszczególnych wyborów są obwożeni wokół rynku w konnym powozie. (..)

– Joe, jechałem tym powozem wiele razy jako zwycięzca – powiedział [Boggs]. – Będę dumny, jadąc nim z tobą.

Kiedy odłożyłem słuchawkę, nikt z zebranych nie odezwał się ani słowem. Chyba wszyscy byliśmy zszokowani. Cała sytuacja wydawała się nierzeczywista. Wreszcie zabrał głos ojciec Neilli. 

– No, Joe, skoro moja córka musi być żoną demokraty, to chociaż dobrze, że takiego, który jest senatorem Stanów Zjednoczonych” [6]. 

Nie podejrzewam oczywiście, żeby Gawryluk autobiografię Bidena przeczytała.           

Gdy innym, nawet możnym tego świata, zarzuca się niedostatki intelektu, warto uprzednio w sposób nieodparty wykazać się swoim własnym. Taki morał wydaje się płynąć z opery mydlanej o tematyce amerykańskiej autorstwa celebrytki z Polsatu i domniemanej kandydatki na prezydenta naszego państwa. 

[1] Dorota Gawryluk: To siła pieniądza przekonała Joe Bidena. Interia wydarzenia.interia.pl z 22 lipca 2024

[2] ibidem

[3] ibidem

[4] Dorota Gawryluk: Atmosfera w USA zgęstniała nie do zniesienia. Interia wydarzenia.interia.pl z 15 lipca 2024

[5] ibidem

[6] Joe Biden. Spełniając obietnice. Znak, Kraków 2021, tł. Agnieszka Sobolewska i Marcin Sieduszewski, s. 121-122

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.6 / 5. ilość głosów 9

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here