Z “Gazety Wyborczej” odeszła Justyna Dobrosz-Oracz, najznakomitsza reporterka polityczna. Oznacza to, że w ciągu dwóch lat dziennik kierowany przez Adama Michnika stracił dwoje najlepszych dziennikarzy: wcześniej rozstał się bowiem z publicystą Konstantym Gebertem, w latach 80. legendarnym Dawidem Warszawskim z drugiego obiegu.
Odchodzą jednak przede wszystkim czytelnicy: w 2023 r. papierowe wydanie kupowane było codziennie przez 38,5 tys Polaków, przed ćwierćwieczem “Gazeta Wyborcza” miała pół miliona odbiorców.
Po micie sprawczości “Gazety Wyborczej” nadwątlonym zarówno zwycięstwami wyborczymi PiS w 2015 i 2019 roku, jak ubiegłorocznym fiaskiem lansowanej na jej łamach koncepcji jednej wspólnej listy, wali się w gruzy kolejny. Dotyczący biznesowej skuteczności wydającego ją koncernu Agora z siedzibą przy Czerskiej w Warszawie. Dzieje się to w sytuacji, gdy “Wyborcza” od lat nie ma konkurentów na rynku dzienników opinii: ostatnie z nich “Życie” upadło po odejściu Tomasza Wołka jeszcze w 2001, a więc wtedy, kiedy Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość po raz pierwszy weszły do Sejmu.
Dwa pokolenia dziękują za współpracę
Utrata kolejno przez “Wyborczą” Konstantego Geberta oraz Justyny Dobrosz-Oracz stanowi sygnał znaczący, bo to bezsprzecznie najbardziej wartościowi przedstawiciele dwóch kolejnych pokoleń dziennikarskich: wyrosłego z podziemnej prasy niezależnej oraz uformowanego już w nowej Polsce. Oczywiście odejście Dobrosz-Oracz stanowi wynik jej transferu do TVP a ściślej powrotu. Długo była filarem Wiadomości, zanim władzę na Woronicza objął Jacek Kurski, a teraz prowadzi poranną publicystykę w TVP Info. Ale w wypadku dziennikarki tego formatu, dałoby się zapewne wynegocjować jej równoczesną pracę w obu mediach, gdyby obie strony tego chciały. Tymczasem złożyła po prostu wymówienie. I odeszła przecież na niepewne, bo dalszych losów TVP w świetle wątpliwości prawnych, dotyczących wprowadzenia tam likwidatora, jak również programowej niechęci Koalicji Obywatelskiej wobec tej instytucji oraz sympatii władzy dla konkurencyjnej TVN – po prostu nie znamy. Z kolei odejście Geberta przed dwoma laty stanowiło reakcję na próbę ocenzurowania jego artykułu przez “Gazetę Wyborczą” [1]. Sprzeciw redaktorów wzbudziło zgodne zresztą z prawdą nazwanie ukraińskiego batalionu Azow neonazistowskim (wiadomo, że chociaż formacja ta walczy po słusznej stronie, używa banderowskiej symboliki). Biurokraci z Czerskiej woleli na łamach bezpłciowe sformułowanie “skrajnie prawicowy” [2].
Każde wybory przynoszą straty
Kiedyś “Wyborcza” ponosiła straty spowodowane przez wyborczą wygraną PiS: odcięta została bowiem od obwieszczeń rządowych i reklam spółek Skarbu Państwa. Teraz z kolei, gdy po 15 października władzę objęła koalicja demokratyczna – też je odnotowuje, tyle, że w wymiarze kadrowym. Czołowy jej analityk Paweł Wroński został rzecznikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Debiut w roli spikera polskiej dyplomacji zaczął zresztą od falstartu, skoro rozesłał przez pomyłkę do dziennikarzy zamiast do swoich podwładnych materiał pouczający, jak… wyłgiwać się od wnikliwych pytań stawianych przez tych pierwszych. Czyli, ujmijmy rzecz popularnie, jak ściemniać. To także symboliczne. Na łamach “Gazety” Wroński wyróżniał się nie tylko przenikliwością ale i niezależnością sądów: pozwalał sobie na przykład na “zdanie odrębne” w kwestii pożądanego sposobu traktowania prezydenta Andrzeja Dudy i ze względu na jego renomę publicysty analizy te drukowano. Przy Radku Sikorskim raczej skrzydeł nie rozwinie.
Chociaż wciąż pisze do “Gazety Wyborczej” najwybitniejszy ex aequo z Jarosławem Jakimczykiem (po którego tekście w “Życiu” ok. 2000 r. wydalono z Polski wielu rosyjskich agentów pracujących pod przykryciem dyplomatycznym) polski dziennikarz śledczy, Wojciech Czuchnowski zaś niezależną myślą imponuje w jej publicystyce Jacek Żakowski – regres tytułu z Czerskiej widoczny jest już gołym okiem. I potwierdzają go nieubłagane statystyki. Obrazujące drastyczny spadek liczby czytelników.
Kiedyś jak Gdańsk, teraz jak Marki czyli kiedy odchodzą czytelnicy
“Gazetę Wyborczą” kupowało w ub. r. co dzień średnio 38,5 tys Polaków – tylu, ilu ich mieszka w Knurowie na Śląsku, Kwidzyniu na Pomorzu albo jeśli ktoś woli miasto bliżej Warszawy – w mazowieckich Markach. Jeszcze przed ćwierćwieczem nabywało dziennik Adama Michnika każdego dnia pół miliona ludzi – co nieco przewyższa liczbę mieszkańców Gdańska czy zbliża się do statystyki ludności Poznania.
Przy czym nie da się spadku tak drastycznego wytłumaczyć odwrotem czytelników od prasy drukowanej. Brukowy springerowski dziennik “Fakt” sprzedawał bowiem w ub. r. co dzień przeciętnie 122 tys egzemplarzy zaś bulwarowy i też mający zagranicznego właściciela “Super Express” 69 tys [3]. Nie są to z pewnością produkty wyższej jakości od “Gazety Wyborczej”. Przy porównaniu tej ostatniej z dawnymi laty dodać wypada, że jeśli dziennik Michnika przygotował artykuł uznany za przyciągający dodatkowo odbiorców – robił dodruki. I tak numer z sylwetką Mieczysława Wachowskiego, dawnego kierowcy a później szarej eminencji prezydenta Lecha Wałęsy, wydrukowano w nakładzie 900 tys a sprzedano niewiele mniej.
Teraz mamy do czynienia z końcem mitu biznesowej skuteczności “Gazety Wyborczej”. Zastanawiać się można co najwyżej nad przyczynami jej odrzucenia przez większość dotychczasowych czytelników. Osłabił ją na pewno narastający konflikt wewnętrzny pomiędzy władzami “Gazety…” a wydającej ją spółki Agora: kolejne reorganizacje i zmiany podporządkowania oraz decyzje personalne zaostrzały spór w znacznej mierze nieczytelny dla osób spoza tego zamkniętego kręgu. Od czasów ostentacyjnego bratania się redaktora naczelnego Adama Michnika z generałami Wojciechem Jaruzelskim i Czesławem Kiszczaka (pierwszego zawsze bronił, drugiego uznawał za człowieka honoru) datuje się również głęboki kryzys moralny. Nałożyła się na to afera Lwa Rywina, w której wprawdzie “Gazeta..” i spółka Agora uznane zostały przez sąd za pokrzywdzone, jednak potajemne nagranie przez Michnika rozmowy z głównym bohaterem tej awantury nie przyczyniło się do wzrostu prestiżu: dżentelmeni przecież swoich rozmów nie utrwalają ukradkiem na taśmie, zaś z ujawnieniem afery kierownictwo firmy zwlekało aż pół roku jakoby po to, żeby nie zaszkodzić przyjęciu Polski do Unii Europejskiej.
Nie powiodły się kolejne projekty polityczne, lansowane przez środowisko korporacji z Czerskiej. Nie udawały się kolejne “partie Gazety Wyborczej” jak nazywano Unię Wolności a później Lewicę i Demokratów, rodzaj koalicji postkomunistów z politykami, wywodzącymi się z dawnej opozycji z lat 80. Co więcej, nawet wybory z 15 października chociaż pozwoliły zgodnie z intencją “Gazety Wyborczej” na odsunięcie Prawa i Sprawiedliwości od władzy zdruzgotały lansowaną wcześniej przez kartel z Czerskiej koncepcję jednej i jedynie słusznej wspólnej listy pod batutą Donalda Tuska. Nie powstała. A stworzenie rządu bez PiS przez “koalicję 15 października” stało się możliwe za sprawą głosów oddanych na Trzecią Drogę (sojusz Polski 2050 Szymona Hołowni oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego, a więc formacji, co sprzeciwiły się jednej wspólnej liście) oraz startującą również osobno Nową Lewicę, których potencjał skutecznie uzupełnił wyborczy dorobek Koalicji Obywatelskiej.
Od 4 czerwca do 15 października
“Gazeta Wyborcza” zbudowała swoją wyjątkową rangę na zwycięstwie opozycji w historycznych wyborach z 4 czerwca 1989 r, do którego w znacznej mierze się przyczyniła, powstała na mocy umów okrągłostołowych i wydawana od 8 maja tegoż roku. Za to kolejny triumf demokratów w masowym głosowaniu z 15 października wcale nie rozprasza czarnych chmur, jakie się nad nią gromadzą.
Paradoksalnie do ich napływu przyczyniło się lekceważenie przez nią kapitału społecznego, którym od zarania dysponowała. Zgarniała pulę sympatii należną całej opozycji antykomunistycznej i pomimo zdjęcia znaczka Solidarności z winiety dziennika – korzystała na legendzie Związku.
Kiedy przed pierwszymi od ponad sześćdziesięciu lat wolnymi wyborami w Polsce, samorządowymi w maju 1990 r. pojechałem do Lasek pod Warszawą na prezentację kandydatów Komitetu Obywatelskiego na radnych – prowadzący spotkanie powitał z całym namaszczeniem jako gości zebrania: “prezesa SDP Stefana Bratkowskiego oraz redaktora Łukasza Perzynę z Gazety Wyborczej”. A mnie pozostało tylko wstać, ukłonić się i przyjąć całkiem niezasłużoną w moim przekonaniu burzę oklasków trzystu zgromadzonych osób: miałem wtedy 25 lat. Gdy z kolei w tym samym czasie tropiłem afery budowlane w Konstancinie-Jeziornie, nacisnąłem domofon pierwszej z brzegu willi, której właścicielka, gdy przedstawiłem się jako dziennikarz “Wyborczej” bez pytania o legitymację prasową zaprosiła mnie natychmiast do środka i poszła do kuchni robić kawę, przy czym pozostawiła mnie samego w salonie, na którego ścianach wisiały obrazy, a wartość każdego z nich przewyższała cenę małego mieszkania w stolicy.
Latem 1990 roku dowiedzieliśmy się, że na Podkarpaciu grasuje osobnik, podający się za reportera “Gazety Wyborczej”. Pukał do drzwi plebanii, wpraszał na nocleg i karmiony i pojony po staropolsku przez proboszczów mnóstwo przy tym notował. Problem pojawił się dopiero z chwilą, gdy reportaże o duszpasterskim trudzie gospodarzy wcale się nie ukazały. Cwaniak nic z gazetą nie miał wspólnego, ale jak się okazało jej mir zafundował mu bezpłatne wakacje. Taka podróż za jeden uśmiech.
W tym samym czasie red. Jerzy Jachowicz pomylił się i na łamach zapowiedział odwołanie ze stanowiska nie tego generała, który rzeczywiście miał je stracić. Jednak przełożeni obu wojskowych uznali po prostu, że “Wyborcza” wie lepiej – był to czas rządu Tadeusza Mazowieckiego, a jego syn pracował u nas, (jeszcze na Iwickiej w dawnym żłobku a nie w biurowcu na Czerskiej), w sekretariacie redakcji – i posadę stracił generał w artykule wymieniony a zachował przeznaczony wcześniej do wykopania z funkcji.
Kapitał społeczny roztrwoniła jednak “Gazeta Wyborcza” chybionymi kampaniami propagandowymi. Zachowała natomiast status najbardziej profesjonalnego w Polsce dziennika prasowego i teraz, nawet w głębokim kryzysie, pod względem opiniotwórczości wciąż nie ma konkurentów. Jednak egzemplarze pozostające aż do zamknięcia na półkach osiedlowych żabek nawet w inteligenckich dzielnicach wielkich miast i kierowane później do zwrotów powinny stanowić dla jej decydentów sygnał alarmowy. Zwłaszcza, gdy pamięta się kolejki, ustawiające się po “Gazetę…” bezpośrednio przed i wkrótce po głosowaniu z 4 czerwca 1989 r.
[1] por. wirtualnemedia.pl z 15 kwietnia 2022
[2] por. Konstanty Gebert. Moje pożegnanie. Wyborcza.pl z 14 kwietnia 2022
[3] “Fakt” na czele sprzedaży w 2023 roku, “Gazeta Wyborcza” straciła najwięcej. wirtualnemedia.pl z 13 lutego 2024