Calin Georgescu wprawdzie jeszcze nie został prezydentem Rumunii ale już wprawił w krańcowe zaniepokojenie resztę Unii Europejskiej i NATO. Osiągnął najlepszy wynik w pierwszej turze wyborów, chociaż w sondażach poparcie dla niego mierzono na 5 proc i nie powołał nawet formalnego sztabu wyborczego. Rodaków przekonywał głównie na Tik Toku. Przedstawia się jako oponent UE i Sojuszu Atlantyckiego, głosi, że ten drugi nie obroni państw członkowskich przed rosyjskim atakiem.
Nie jest nawet typowym nacjonalistą, skoro ceni Władimira Putina a przecież nawet komunistyczny dyktator Nicolae Ceausescu zdobywał sobie wstęp do gabinetów zachodnich przywódców względną niezależnością w ramach bloku wschodniego w ZSRR: za jego rządów Rumunia jako jedyna z “demoludów” nie uczestniczyła w bojkocie olimpiady w Los Angeles (1984 r.) gdzie zresztą w klasyfikacji medalowej wywalczyła drugie miejsce. Utrzymywała też kontakty z Izraelem. W czasach Ceausescu sam Calin Georgescu pracował jako agronom na prowincji, pod Braszowem. Po zmianie ustrojowej zaś – jako urzędnik w resortach środowiska i dyplomacji a nawet w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jego nazwisko pojawiało się zresztą wśród kandydatów na premiera. W tych wyborach demokraci w kraju i eurokraci w Brukseli obawiali się wyżej stojącego w sondażach George’a Simiona z Sojuszu na Rzecz Jedności Rumunii, skąd Georgescu swego czasu został za przesadny radykalizm wykluczony. Dobrze wyrażał się bowiem o hitlerowskich kolaborantach z czasów II wojny: marsz. Ionie Antonescu oraz szefie wzorowanej na SS Żelaznej Gwardii Corneliu Codreanu. Teraz z estymą mówi o Viktorze Orbanie, co może szokować, skoro wiadomo, że pamiętający o aneksji Transylwanii przed 85 laty Rumuni lubią Węgrów mniej więcej tak, jak my Niemców.
W drugiej turze wyborów prezydenckich 8 grudnia Calin Georgescu zmierzy się z reprezentującą główny nurt polityki Eleną Lasconi ze Związku Ocalenia Rumunii (niektórzy drugie słowo w nazwie tłumaczą nawet jako: Zbawienia) o formacie centroprawicowym. To taka tamtejsza Beata Szydło. Zaś urzędujący premier socjaldemokrata Ion-Marcel Ciolacu nie wszedł nawet do drugiej tury głosowania, podobnie jak zdarzyło się to Tadeuszowi Mazowieckiemu w Polsce w 1990 r. i Lionelowi Jospinowi we Francji w 2002 r. Tyle, że ich zwycięzcy, Stanisław Tymiński i Jean-Marie Le Pen w dwa tygodnie znaleźli pogromców: odpowiednio Lecha Wałęsę i Jacquesa Chiraca. Zaś w tym roku postawy Rumunów trudniej przewidzieć, skoro sondaże i exit polls okazały się bezradne wobec fenomenu popularności Calina Georgescu. Łączy on niechęć do zachodnich koncernów eksploatujących rumuńskie surowce z sympatią dla prawosławia, kultem ziemi oraz deklaracjami przywiązania do rodziny i tradycji. Zaś do młodszych wyborców – za pośrednictwem chińskich mediów społecznościowych – przemawia fakt, że Georgescu szczyci się czarnym pasem w judo i biega maratony. Wyróżnia się też nienaganną prezencją i przemawiać potrafi. Niełatwo więc mediom głównego nurtu zrobić z niego barbarzyńcę, czego dowiódł już wynik pierwszej tury.
Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że pomiędzy obu fazami prezydenckiego głosowania Rumuni wybiorą jeszcze 1 grudnia nowy parlament. Po tym, co już się stało, nie będzie przesadą stwierdzenie, że wynik rysuje się jako… nieodgadniony. Teraz nieobliczalny Georgescu stał się faworytem wyścigu do stanowiska, które przez dwie kadencje pełnił Klaus Iohannis do tego stopnia szanowany w Sojuszu Atlantyckim, że wymieniano go nawet jako poważnego kontrkandydata Holendra Marka Ruttego do funkcji szefa NATO, której jednak nie było mu dane objąć. Gdyby liderzy Sojuszu zdecydowali się na podobnie pokerową zagrywkę, zapewne wynik rumuńskich wyborów nie stałby się teraz przedmiotem ich troski.
Nie tylko Rumunów czeka więc krańcowa niepewność. Do tej pory ojczyzna Nadii Comaneci uchodziła bowiem za mocny filar “wschodniej flanki Sojuszu Północnoatlantyckiego”. Gospodarze udostępnili Ukraińcom od Wołodymyra Zełenskiego port w Konstancy, aby toczący wojnę obronną z Kremlem kraj miał którędy wysyłać w świat zboże. Zaś w rumuńskim Deveselu zlokalizowany jest kluczowy segment natowskiego systemu obrony antyrakietowej Aegis Ashore. Mamy się więc o co obawiać.