Giedroyc i Ukraińcy 

1
109

Jako działacz prosanacyjnych organizacji młodzieżowych i publicysta Jerzy Giedroyc opowiadał się za autonomią Małopolski Wschodniej (w ówczesnej Polsce cieszył się nią tylko Śląsk) i wyrzeczeniem się przemocy w polityce wobec ukraińskiej mniejszości, ale nie za zmianą granic. Postulat niepodległej Ukrainy pojawił się dopiero po upadku Polski przedwrześniowej i wobec skomunizowania obu krajów.

Promowana przez Jerzego Giedroycia koncepcja oddzielenia przyszłej wolnej Polski od Rosji  kordonem przyjaznych państw narodowych, złożonym z niepodległej Ukrainy, Białorusi i Litwy, której faktycznym autorem pozostawał Juliusz Mieroszewski, zrodziła się w czasach Związku Radzieckiego i skrojona była na miarę ówczesnego świata. Nie pozostawała jednak jedyną, jaką wyznawał Książę z Maisons-Laffitte.

Sprawy Wschodu pasjonowały go zawsze, miał żonę Rosjankę, “białą” jak wtedy mówiono i urodzoną w Polsce, a na seminarium dotyczące kultury ukraińskiej uczęszczał jako jedyny Polak: resztę uczestników stanowili Rusini. Ważne więc, by dziś myśli Księcia… nie przywoływać nadaremno. I postrzegać je w kontekście historycznym.

Giedroyc mógł osobiście poprzeć Jarosława Kaczyńskiego, ale tego nie zrobił. Życie poświęcił walce z komunizmem, gardził więc “partyzantami ostatniej godziny” jak we Francji nazywano bohaterów, co poszli do lasu jak Niemcy już uciekli a wyleźli z niego dopiero po wkroczeniu Amerykanów i zaraz zabrali się do odwetu na kolaborantach. W Polsce tę postawę lepiej obrazuje ludowe skandowanie pod żoliborską willą prezesa: 13 grudnia spałeś do południa. Gdyby Giedroyc i jego “Kultura” zamierzały wesprzeć koncepcje ówczesnego Porozumienia Centrum, po prostu dokonałyby tego otwarcie.

“Książę” pozostawał przecież do końca opiniotwórczy, a jego ukochany tytuł – prestiżowy. Co więcej, jeśli ludzie ze środowiska paryskiej “Kultury” popełnili błąd dotyczący polityki bieżącej, potrafili się do tego publicznie przyznać, jak Gustaw Herling-Grudziński, który odżegnał się od własnego poparcia, udzielonego Unii Pracy. Sam Giedroyc – wolny od myślenia partyjnego – umiał za udaną jego zdaniem politykę wschodnią zwłaszcza wobec Ukrainy pochwalić również prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, zwalczanego przez Maisons-Laffitte w innych sprawach. 

Po co wracać do Giedroycia, urodzonego przecież 116 lat temu, a w powszechnym odbiorze funkcjonującego jako ostatnie wcielenie: chodzącego pomnika? Inaczej zapamiętał twórcę kultury paryskiej noblista Czesław Miłosz, tytułujący go “uczynnym radcą z ministerstwa rolnictwa”, co jak łatwo się domyślić nie wzbudzało zachwytu późniejszego “księcia z Maisons-Laffitte”, zresztą wiernego promotora twórczości autora “Zniewolonego Umysłu”, którego wyklinała fundamentalistyczna emigracja, gdy wybrał wolność po latach służenia komunistom na placówce dyplomatycznej.

Wcześniej wiele lat temu, w początkach niepodległości, przyszły książę wstydził się w warszawskim elitarnym liceum Zamoyskiego skromnych ubrań. Bo pochodząca z Mińska Białoruskiego rodzina straciła wszystko poza kulturą, klasą i poczuciem godności w wyniku rewolucji bolszewickiej, z której nawet lud polski się naśmiewał, że kłamliwie nazwano ją październikową, chociaż miała miejsce w listopadzie.   

Bez zacietrzewienia

Zachowało się zdjęcie Jerzego Giedroycia z wojny z bolszewikami właśnie. Buzia dziecka, wielkie słuchawki hełmofonu na uszach. Miał wtedy czternaście lat i przydał się jako ochotnik w łączności. Perfekcyjna znajomość języka rosyjskiego pozwoliła na udatne podsłuchiwanie rozmów wroga i sporządzanie z nich raportów. Przydały się. Wielki człowiek czasem swoją specjalność znajduje w chwili, gdy inni jeszcze grają w kapsle na szkolnym boisku. Do końca życia Jerzy Giedroyc robił to samo: podsłuchiwał wroga, deszyfrował jego intencje, określał, co z tego wynika. Dojrzały nad wiek, tylko kariery w harcerstwie nie zrobił, bo wyrzucono go stamtąd za palenie papierosów, od których dojrzalszy o wojenne doświadczenia czternastolatek zupełnie nie potrafił się odzwyczaić. 

Jak pisał Stefan Kisielewski jeszcze w latach 80: “redaktor Jerzy Giedroyc hołubił przede wszystkim jedną ideę, jaką hołubi po dziś dzień, jest to bowiem człowiek, przy wewnętrznej łagodności, giętkości i uprzejmości, niezwykle uparty i wierny swoim koncepcjom. Idea ta mówi, że Rosja sowiecka rozpadnie się kiedyś na szereg państw narodowych, a w procesie tym najważniejszą rolę odegra “wolna Ukraina” sfederowana czy zaprzyjaźniona z Polską, także oczywiście rodzinna Giedroyciowa Litwa i Białoruś (Redaktor nigdy nie chciał się ze mną założyć, iż Rosja bez Ukrainy istnieć nie może: a szkoda, zarobiłbym nieco forsy)” [1]. Niestety, na przedmiocie niedoszłego zakładu Giedroycia i Kisielewskiego najwięcej zarobili producenci broni i spece od wywiadu a nie erudyci i intelektualiści. Nie nasz to wstyd.

Dumni możemy być raczej z “miękkiej siły” jaką na tle obłudy całego niemal poza nami Paktu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej Polska wykazała się, przyjmując 3,2 mln uchodźców wojennych z Ukrainy. To największa akcja humanitarna po II wojnie światowej. Polacy – niedawne ofiary wypędzenia z Kresów – okazali się jej pozytywnymi bohaterami. Nie dorośli do tej roli wyłącznie celebryci od dobroczynności pokroju Janiny Ochojskiej ale za jej szpetną paplaninę niech się wstydzi Platforma a nie ogół polskiego społeczeństwa. Zwykli ludzie wykazali się wielkim współczuciem i empatią.  

Trudno nie zauważyć, że koncepcja Giedroycia, streszczona przez Kisielewskiego obliczona była na moment istnienia Związku Radzieckiego a nie “na wieki wieków, amen”.

Zainteresowania Giedrocia sprawą ukraińską datują się od wczesnej młodości, splot okoliczności przyczynił się do ich podsycenia, wtedy miały nieco egzotyczny posmak, skoro koncepcja federacyjna Józefa Piłsudskiego i jego sojusz z Semenem Petlurą zostały dopiero co pogrzebane na mocy Traktatu Ryskiego (1921 r.) kończącego wojnę polsko-bolszewicką. Jak opisuje w napisanej wspólnie z Krzysztofem Pomianem “Autobiografii na cztery ręce” najsłynniejszy polski redaktor XX stulecia: “Na historię zapisałem się dopiero na ostatnim roku prawa. Szło mi o odroczenie służby wojskowej, więc zacząłem wtedy studiować historię u prof. [Mirona] Korduby, co było dla mnie wielkim przeżyciem, bo poza mną byli tam sami Ukraińcy, którzy patrzyli na mnie ze zdumieniem, jak gdybym był żelaznym wilkiem. Na seminarium prof. Korduby uczęszczałem chyba półtora roku.

Zawdzięczam mu orientację w literaturze ukraińskiej i sporo kontaktów z późniejszymi działaczami ukraińskimi. Historię ukraińską wybrałem chyba przez przekorę. Ale również dlatego, że zupełnym przypadkiem poznałem w owym czasie księdza [Tadeusza] Rzewuskiego, bazylianina, który był bliskim człowiekiem arcybiskupa [Andrzeja] Szeptyckiego. To postać zupełnie niesamowita, jak z Dostojewskiego (..)”  [2]. Bezsprzeczny wpływ na zainteresowanie Giedroycia wschodnią Europą wywrzeć musiało poślubienie w 1931 r. osiemnastoletniej wówczas Tatiany Szwecow, Rosjanki urodzonej w Polsce. Po latach na emigracji w Londynie została cenionym archeologiem, specjalizującym się w greckich wykopaliskach. Na razie jednak Giedroycia, wtedy pasjonującego się kulturą rosyjską, czytującego filozofów i pisarzy, nużą odwiedzający ich dom bardziej przyziemni przedstawiciele białej emigracji a ściślej licznej wtedy jej warszawskiej kolonii. Mierzi go gra w brydża, którą uznaje za stratę czasu. Małżeństwo też się nie układa.

“Oboje byliśmy bardzo młodzi i zupełnie niedoświadczeni, a w dodatku jak byłem stale pochłonięty pracą, tak, że już przed wojną było w toku postępowanie rozwodowe, zresztą przy zachowaniu dobrych stosunków. We Wrześniu [1939 r.], ponieważ miałem do dyspozycji samochód mojego przyjaciela, Rowmunda Piłsudskiego, mogłem zabrać Tatianę do Rumunii, gdzie bardzo mi pomagała jako łącznik w utrzymywaniu kontaktów z moim ministrem [przemysłu i handlu Antonim] Romanem, który był internowany razem z [Józefem] Beckiem, a przede wszystkim ze Śmigłym, któremu woziła różne materiały” [3]. Wielu starszych od bohatera tego tekstu sanacyjnych dygnitarzy swoje żony, z którymi wcale się nie rozwodzili, pozostawiło w kraju, znajdujemy więc kolejny – spoza polityki – argument, że Jerzy Giedroyc był przyzwoitym człowiekiem. Zaś jego postawa proukraińska – przed wojną forsowanie autonomii, po wojnie zaś niepodległości – łączy się w oczywisty sposób z antykomunizmem ale w żadnym wypadku z uprzedzeniami antyrosyjskimi.

Środowisko “Kultury” wspierało dysydentów, odkąd się pojawili, a przedtem prekursorów niezależnych postaw. Wydany pod koniec lat 50 po polsku “Doktor Żywago” noblisty rosyjskiego Borysa Pasternaka okazał się zresztą wydawniczym hitem Instytutu Literackiego w Paryżu, co świadczy o zainteresowaniu i braku uprzedzeń emigracji, wywodzącej się przecież w większości z ziem zabranych przez ZSRR. Giedroyc taką otwartą postawę umacniał, później publikując również Aleksandra Sołżenicyna (nie wyzbytego przecież sentymentów wielkoruskich a nawet idealizującego państwo carskie) oraz innych dysydentów i emigrantów. Nie było to naemigracji regułą.       

Siła państwa z lekką dozą altruizmu

Wcześniej w latach 30. Jerzy Giedroyc jako młody urzędnik ministerialny dzieli czas pomiędzy obowiązki zawodowe a redagowanie “Buntu Młodych” a potem  “Polityki”. Chce wtedy władzy państwowej silnej, lecz przestrzegającej reguł praworządności.  “Myśmy uważali, że trzeba skończyć z represjami wobec Ukraińców i że jedynym wyjściem jest wprowadzenie autonomii w Małopolsce Wschodniej” – powie po latach Krzysztofowi Pomianowi [4]. Władza lansuje jednak inne koncepcje, jak odradzanie dawnej szlachty przyzagrodowej w formie osadnictwa wojskowego, co wobec demokraficznej przewagi Ukraińców na Kresach okazuje się taktyką skazaną na niepowodzenie.

Giedroycia razi też zwalczanie przez biurokrację państwową spółdzielczości rusińskiej, czasem jak “Masłosojuz” świetnie prosperujących, gdy zatrudniała wykształconych przedstawicieli mniejszości, nie mogących liczyć na posady w administracji.     

Poległy później bohatersko pod Anconą na froncie włoskim jako żołnierz armii gen. Władysława Andersa Adolf Bocheński pisał w 1936 r. właśnie na łamach radagowanego przez Giedroycia “Buntu Młodych”: “(..) uspokojenie sprawy ukraińskiej (..) wzmacnia państwo polskie. Każde państwo jest bowiem tym silniejsze, im więcej obywateli jest doń życzliwie nastawionych, im mniej zaś nieżyczliwie” [5]. Autor dodawał też, że o sile państwa stanowi również element altruistyczny zawarty w jego polityce. Znakomicie pasuje to do obecnej pomocy humanitarnej udzielanej uchodźcom wojennym, tyle, że stanowi ona zasługę społeczeństwa, a nie władz.

Przedtem inny z braci Bocheńskich, Aleksander, napisał artykuł, za sprawą którego niewiele brakowało, by do Berezy Kartuskiej trafił sam naczelny Giedroyc pomimo na wskroś propaństwowych przekonań. W tekście “Kirow i Pieracki” Aleksander Bocheński uznał bowiem ukraiński terroryzm za efekt represyjnej polityki władz. Uchodzący za prawą rękę samego Józefa Piłsudskiego minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki zginął z ręki nacjonalisty ukraińskiego w czerwcu 1934 r. w samym środku Warszawy na ulicy Foksal. Wszystko wskazuje na to, że podobnie jak trzy lata przedtem Tadeusza Hołówkę – terroryści zamordowali go właśnie dlatego, że zmierzał do porozumienia z Ukraińcami, w wyniku którego straciliby rację bytu. Zręby takiego porozumienia zostały zresztą przez sanację zbudowane, w pierwszym Sejmie wybranym na mocy Konstytucji Kwietniowej (1935 r.) wicemarszałkiem został Wasyl Mudryj z ukraińskiego UNDO, a jego klubowi koledzy nawet głosowali za budżetem.         
Wobec Ukrainy – co skwitować trzeba bezlitośnie – w kolejnym już czasie mylne okazały się wszystkie polskie koncepcje z międzywojnia.

Potworności rzezi wołyńskiej i późniejsze łuny w Bieszczadach przywodziły raczej na myśl kończące “Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza pamiętne słowa: “Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. O tym również warto pamiętać, nawet gdy autorów  myśli politycznej chwali się za ich późniejszą przenikliwość. Nie warto też czynić tego na kolanach, za co jakoby sam Pan Bóg upomniał malującego go w tej właśnie pozycji Jana Stykę… 

[1] Stefan Kisielewski. Spotkania z Jerzym Giedroyciem [w książce zbiorowej:] O “Kulturze”. Wspomnienia i opinie. PoMost, Warszawa 1988, s.58 
[2] Jerzy Giedroyc. Autobiografia na cztery ręce. opr. Krzysztof Pomian. Czytelnik, Warszawa 1994, s. 22-23 
[3] Giedroyc, Autobiografia… op. cit. s. 13-14
[4] ibidem, s. 69[5] Adolf Bocheński. Medytacje polityczne.”Bunt Młodych” nr 4 z 10 marca 1936, zob też: Adolf Bocheński. O ustroju i racji stanu Rzeczypospolitej. Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2000, s. 230

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here