Głosy ważniejsze od mandatów
… ale spróbujcie to Państwo wytłumaczyć politykom
Jak w czasach plakatu nawiązującego do klasycznego westernu “W samo południe” głównym i pozytywnym bohaterem życia publicznego okazał się polski wyborca. A frekwencja okazała się o jedną piątą wyższa niż wtedy 4 czerwca 1989 r. Wszystkie główne siły ogłaszają zwycięstwo ale i konfuzja wśród polityków okazuje się powszechna.
W tych wyborach masowy udział Polaków okazał się dalece ważniejszy niż sam wynik. Ten ostatni wciąż pozostaje niejednoznaczny: nominalnie najlepszy PiS jak się zdaje podzieli los króla Epiru Pyrrusa, którego wygrane potyczki z Rzymianami osłabiły tak, że przegrał wojnę – a liderzy butnej do niedawna formacji przygotowują na użytek najwierniejszego elektoratu spektakl o ukradzionym zwycięstwie. O ocenie deklarujących wolę zbudowania demokratycznej koalicji trzech a ściślej czterech partii (Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi złożonej z PSL i Polski 2050 oraz Nowej Lewicy) zdecyduje powodzenie tego zamierzenia. Ale rekordu frekwencji nikt obywatelom nie odbierze.
Wynik wyborów, taki, że nie wygra nikt, prognozował skutecznie prof. Antoni Dudek. Cześć mu za to i chwała, chociaż i on nie przewidział cudu tak niezwykle masowego udziału obywateli w październikowym głosowaniu. Co więcej, ten ostatni poniekąd unieważnia albo przynajmniej osłabia dalszą część prognozy: opinię o bliskości kolejnych wyborów przed terminem. Jeśli politycy się na to poważą, albo co gorsza, stanie się to efektem nie ich świadomego zamysłu, lecz nieudolności w zbudowaniu nowego mechanizmu rządzenia Polską – zostaną wymieceni. Po niedawnych doświadczeniach z gorącą pizzą ofiarowaną zziębniętym w długich kolejkach do urn obywatelom przez życzliwych przedsiębiorców trudno w kolejny sensowny werdykt mądrości zbiorowej wątpić. Tym bardziej, ze masowo poszli na te wybory również młodzi, którzy wcześniej za “obciach” uznawali tylko głosowanie na PiS, zaś teraz – absencję.
Ekonomista Nouriel Roubini ostrzegał zawczasu przed globalnym kryzysem finansów z 2008 r. kojarzonym z upadkiem Lehman Brothers. Autor teorii “czarnego łabędzia” Nassim Nicholas Taleb trafnie prognozował hekatombę pandemii koronawirusa. Nasz Robert Kuraszkiewicz zawczasu w “Polsce w nowym świecie” przewidział pełnoskalową putinowską inwazję na Ukrainę. Być może symptomy przyszłych zdarzeń optymistycznych dostrzega się trudniej niż w wypadku nieszczęść i katastrof. W wypadku tych ostatnich do polityków należy koordynowanie akcji ratowniczej i szukanie sposobów przeciwdziałania. Jednak gdy samo społeczeństwo zaskakuje ich dojrzałymi i roztropnymi reakcjami – pozostaje już tylko się do nich dostroić. Na pewno jeszcze tego nie odczuwamy.
Polityka wciąż brzydka
Przełom jakościowy w polskiej polityce się nie dokonał, chociaż zagłosowało ponad 74 proc z nas, podczas gdy w historycznych wyborach z 4 czerwca 1989 r. uznawanych za koniec komunizmu niespełna 63 proc.
Przekonanie, że tłumne uczestnictwo w głosowaniu uznają za główny temat sami politycy wydaje się naiwne.
Negocjacje koalicyjne toczą się mozolnie, powtarzają się złe precedensy z dotychczasowego sposobu uprawiania polityki. Ich wyrazem okazał się opór przynajmniej części Koalicji Obywatelskiej przed zgodą na to, że wicemarszałkiem Sejmu zostanie Elżbieta Witek z PiS: zapamiętano jej bowiem reasumpcje prawidłowo przeprowadzanych głosowań, których jedyną usterką okazywał się fakt, że partia wówczas rządząca je przegrywała. Dobrym obyczajem parlamentarnym pozostaje jednak zasada, że formacja, która uzyskała odpowiednie poparcie w wyborach zgłasza do władz Sejmu kogo chce. Zaś w obozie pyrrusowych zwycięzców świadectwem małości okazują się perypetie Pawła Kukiza: rockman najpierw przewiózł się do kolejnego Sejmu na kole PiS, tak jak do poprzedniego dzięki PSL, potem zbuntował się przeciw regułom obowiązującym w klubie tych, co go na pokład szalupy ratunkowej zabrali.
Negocjacje zamiast dyktatu
Cieszyć się wypada oczywiście z przywrócenia sposobu uprawiania polityki, jaki opiera się na uzgodnieniach a nie dyktacie, negocjacjach a nie dyrektywach. Inauguracje dwóch poprzednich kadencji sprowadzały się do konsumowania zwycięstwa przez PiS. Jarosław Kaczyński powoływał się przy tym na wolę suwerena. W krzywym ale też tragicznym zwierciadle ujął tę kwestię znakomity pisarz Kazimierz Orłoś, przed półwieczem demaskujący realia rządzonej przez lokalnych kacyków prowincji w “Cudownej melinie”, tym razem w znakomitym opowiadaniu “Noc suwerena”, którego bohaterka nie dostaje świadczenia pięćset plus z czego wynika mnóstwo zaskakujących i dramatycznych perypetii. Bohaterowie tej historii, gdyby nie byli postaciami fikcyjnymi, jeszcze raz – dla socjalu – zagłosowaliby na PiS, jak wielu beneficjentów czego dowodzi wynik. Zaś ich literacki ojciec Orłoś zaangażował się czynnie w kampanię obozu demokratycznego. Co wraz z podobnymi deklaracjami wielu innych liderów opinii – także w oczywisty sposób wpłynęło na rezultat głosowania.
Przede wszystkim jednak Polacy jakby specjalnie tak głosy podzielili, żeby nikomu nie dać prostej większości. Stanowi to kolejny dowód mądrości zbiorowej Polaków: wiemy przecież, jak bardzo tej przewagi PiS przez ostatnich osiem lat nadużywał.
Zamiast niewczesnej jeszcze radości, że parlament i polityka wyglądają nieco lepiej – pora raczej na refleksję, co wyborcy będą z tego mieli. Skoro to oni okazali się głównymi bohaterami pamiętnej niedzieli 15 października.
Na pewno wysoka frekwencja utrudnia podważanie wyniku wyborczego. Kto przeć będzie do skrócenia kadencji Sejmu wyłonionego przez 22 miliony obywateli, na pewno spotka się z przeciwdziałaniem. Ale nie oznacza to, że podobnych prób zabraknie. W pierwszej Solidarności działało 10 milionów Polaków ale nie uniemożliwiło to gen. Wojciechowi Jaruzelskiego wprowadzenia stanu wojennego w nocy z 12 grudnia na 13 grudnia 1981 r.
Skoro sięga się do historii, warto przypomnieć, że nie wszystko, co politycy sprzedają nam jako nowość okazuje się nią rzeczywiście.
Nieprawda, że pierwszy raz ten, kto odnotował najlepszy wynik, nie będzie rządzić, a przynajmniej wszystko na to wskazuje.
W pierwszych wolnych wyborach jesienią 1991 r. najwięcej posłów wprowadziły na Wiejską Unia Demokratyczna, Sojusz Lewicy Demokratycznej oraz Konfederacja Polski Niepodległej. Żadna z tych trzech partii nie weszła do rządu Jana Olszewskiego. Powstały jako koalicja wielu mniejszych partii nowy gabinet osiągnął pierwszy od zmiany ustroju wzrost gospodarczy co zawdzięczamy trafności wyboru współpracowników, jaką wykazał się stojący na jego czele Mecenas, bo ten historyczny zwrot zawdzięczamy m.in. ministrom: pracy Jerzemu Kropiwnickiemu oraz finansów Andrzejowi Olechowskiemu i Dariuszowi Grabowskiemu jako głównemu doradcy gospodarczemu Olszewskiego.
Za sprawą wysokiej jak nigdy frekwencji zmienia się także skokowo siła i wartość naszych głosów.
W wyborach z 1993 r. SLD zawdzięczał zwycięstwo poparciu 2,8 mln wyborców a jego koalicjant z PSL posadę premiera dla Waldemara Pawlaka oddanym na listę ludowców 2,1 mln głosów, oba ugrupowania z dużym zapasem sformowały sojusz rządowy, dysponując ponad 300 mandatami na 460. Teraz lepszy wynik uzyskała Trzecia Droga, z 3,1 mln głosów, co dało jej przy wzmożonej frekwencji tylko trzecie miejsce i 65 mandatów. Trzecia w wyborach z 1993 r. Unia Demokratyczna i piąta teraz Konfederacja uzyskały zbliżone poparcie półtora miliona rodaków, ale wprowadziły odpowiednio 74 posłów (UD w 1993 r.) i osiemnastu (Konfederacja w 2023 r.).
Prawo i Sprawiedliwość, gdy pierwszy raz wygrało wybory w 2005 r, potrzebowało do tego 3,2 mln głosów, ponad dwa razy mniej niż w tym roku zdobyła Koalicja Obywatelska (6,6 mln), która z PiS przegrała, zaś partia Jarosława Kaczyńskiego teraz przekonała do siebie aż 7,6 mln wyborców. Pewnie za mało, by rządzić. Do samodzielnego sprawowania władzy wystarczyło jej w 2015 r. 5,7 mln głosów zaś przed czterema laty zdobyła ich aż 8 milionów. Kiedy zaś rządziła Platforma Obywatelska, wciąż główna siła obecnej KO, okazywało się to możliwe za sprawą 6,7 mln głosów w 2007 r. oraz 5,6 mln w 2011 r.
Żadna numerologia nie odda oczywiście fenomenu tych wyborów, co nie znaczy, że nie warto liczyć i porównywać. Może się okazji więcej o sobie nawzajem dowiemy.
Dlaczego jedni nie wygrali a drugim zabrakło większości
Nie ulega też wątpliwości, że sytuacja zmieniła się między prawyborami w Wieruszowie, w których najlepszy wynik uzyskała Koalicja Obywatelska, chociaż w kolejnych sondażach dominował PiS – a samymi wyborami. Do zatrzymania marszu partii Donalda Tuska po bezapelacyjne wyborcze zwycięstwo mogła się przyczynić niefortunna wypowiedź samego przewodniczącego na mityngu w Łodzi. Rzucił wtedy nie do końca śmieszny żart o rządzących: “jesienią was wykopiemy a na wiosnę posadzimy”. To porównanie partii władzy do kartofli mogło zniechęcić do Tuska część zwolenników, kiedy zobaczyli, że nagle mówi on… jak Kaczyński. A przecież obiecywał nową jakość.
Niektóre sondaże dawały PiS samodzielną większość a nie tylko pierwsze miejsce – jak na miesiąc przed wyborami Ipsos, wedle którego partia rządząca miała uzyskać 35 proc głosów czyli wprowadzić do Sejmu 234 posłów na łączną liczbę 460 [1]. Najprostsze uzasadnienie dlaczego PiS – jeśli do opisu posłużyć się językiem sportu – nie dowiozło tego wyniku do mety wyborczego wyścigu łączy się z aferą wizową, która pokazała Polakom obłudę władzy: z jednej strony przestrzegającej przed nielegalnymi imigrantami i gloryfikującej obrońców granicy z Białorusią (koncert TVP “Murem za polskim mundurem”), z drugiej tolerującej zakulisowe praktyki handlu wizami z udziałem placówek dyplomatycznych.
Do wzrostu notowań Trzeciej Drogi, największej niespodzianki tych wyborów poza samą frekwencją, skoro jeszcze przytoczony wyżej sondaż Ipsos przewidywał, że koalicja PSL i Polski 2050 znajdzie się w ogóle poza Sejmem – przyczynić się mogła, za sprawą powszechnie znanej przekory Polaków zmasowana i nie przebierająca w środkach kampania TVN i “Gazety Wyborczej” na rzecz jednej i zarazem jedynej słusznej wspólnej listy opozycji, obarczająca winą za to, że nie powstała Szymona Hołownię i Władysława Kosiniak-Kamysza. Społeczeństwo i w tym wypadku opowiedziało się za wielobarwnością i przeciw dyktatowi silniejszego, czy miał stać się nim Kaczyński z autorytarnymi narowami czy Tusk jako promotor narzucanej przez media liberalne jedności za wszelką cenę. Wszystko to jednak wyłącznie hipotezy. Zweryfikują je z czasem, w miarę możliwości, socjologowie i znawcy nauk politycznych.
Jednak rzeczywiste podjęcie wyzwania, jakie niesie za sobą wysoka jak nigdy od czasu na wpół legendarnych i pierwszych wolnych w dziejach Polski wyborów z 1919 r. frekwencja – pozostaje już sprawą nie badaczy lecz czynnych polityków. Tych samych, którzy za sprawą gromadnego uczestnictwa obywateli w głosowaniu zyskali mocniejszy niż kiedykolwiek mandat. Taki, który zobowiązuje. I łączy się z pewnością, że za swój dorobek w rozpoczynającej się właśnie kadencji zostaną równie masowo ocenieni.
[1] sondaż Ipsos dla TOK FM i Oko.press z 8-11 września 2023