O książce Stanisława Piecyka, założyciela Solidarności w Ursusie
Historię tworzą ludzie, tę banalną prawdę warto przypominać. Również wtedy, gdy 34. rocznicę pierwszych po wojnie uczciwych wyborów zwycięzcy świętują wraz z pokonanymi, ale za to wbrew innym ówczesnym zwycięzcom, w czym młodemu pokoleniu trudno się zapewne połapać. Za to książka “Godni pamięci” pokazuje bohaterów autentycznych, co do których nie mamy wątpliwości.
Stanisław Piecyk, który we wrześniu 1980 r. tworzył fabryczną Solidarność w fabryce traktorów w Ursusie utrwala potrójny portret postaci, za sprawą których stało się możliwe. Ich losy splotły się z korzyścią dla Polski wokół zakładu, stanowiącego od Czerwca 1976 r. symbol oporu społecznego. “Godni pamięci” z pewnością pozostają… godni wnikliwej lektury.
Albin Tybulewicz, który wyszedł z Rosji jako wygłodzony nastolatek wraz z armią Władysława Andersa, a później w Wielkiej Brytanii uzyskał stypendium i ukończył tam fizykę, odnosząc sukces zawodowy i finansowy, nie tylko nie zerwał związków z krajem, ale czynnie wspierał – sam żywiąc narodowo-demokratyczne przekonania – opozycyjny Ruch Młodej Polski i prawnika oraz dawnego więźnia politycznego Wiesława Chrzanowskiego. Wpłynął tym samym na los ursuskich robotników, przyczyniając się do faktu, że niegdyś przepędzani przez milicyjne “ścieżki zdrowia” po latach zyskali własną i to legalną reprezentację. Właśnie mec. Chrzanowski od września 1980 r. doradzał komisji fabrycznej, jak przebić się przez meandry przepisów obowiązujących w PRL i skutecznie dopełnić wszelkich wymogów biurokracji. A wspierający go Tybulewicz w trudnych dla Polski czasach, które rychło nastąpiły po delegalizacji tak obiecująco się zapowiadającego dla Polski Związku – wyekspediował do kraju 175 tirów z pomocą charytatywną.
Jak Niezłomny z Londynu daremnie ostrzegał Marszałka
Poznałem Albina Tybulewicza dopiero w latach 90. Poprosił mnie wtedy o spotkanie, do którego doszło w warszawskim hotelu “Victoria”. Pracowałem wówczas dla “Życia” a nasz “niezłomny z Londynu”, jak innego swojego rozmówcę w znanym eseju nazwał Adam Michnik – rzetelnie podchodząc do swoich obowiązków członka rady TVP Polonia, funkcji, którą wielu innych traktowało całkiem dekoracyjnie, przekonywał mnie do upominania się o interesy wychodźstwa, zasługującego – jak argumentował – na jak najlepszy program informujący o przemianach w kraju.
Szybko w rozmowie zeszliśmy na czas pobytu niepokornego nastolatka w ZSRR, na jego późniejsze mozolne przebijanie się przez kolejne bariery już na emigracji. To, co mówił, zafascynowało mnie tak bardzo, że na kolejne, z kim innym umówione tego dnia spotkanie, spóźniłem się kwadrans, co mi się rzadko zdarza, bo dziennikarza ocenia się nie tylko za teksty, ale i za punktualność.
O doskonałej orientacji mieszkającego wtedy od prawie półwiecza w Londynie Tybulewicza w krajowych sprawach świadczyć może fakt, że na przełomie lat 80 i 90 trafnie doradzał mec. Chrzanowskiemu, by nie brał na pokład tworzącego się Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego… Antoniego Macierewicza. Mecenas emigracyjnego fizyka nie posłuchał i jak się okazało w czerwcu 1992 r. – już jako marszałek pierwszego wybranego w całkiem wolnych wyborach Sejmu miał rzeczywiście kłopot z nielojalnym podwładnym.
Robotnicy ’80… i później
Dwaj pozostali bohaterowie “Godnych pamięci” Stanisława Piecyka to, ci którym wspierany przez Tybulewicza mecenas Chrzanowski doradzał: pracownicy Zakładów Mechanicznych Ursus, założyciele tamtejszej Solidarności, która jak pamiętamy dała też mocnych liderów całemu Regionowi Mazowsze: wystarczy przypomnieć Zbigniewa Bujaka i Zbigniewa Janasa.
Inżynier Piecyk skupia się jednak na postaciach mniej znanych, chociaż bez nich wybijanie się ursuskich robotników na niezależność nie okazałoby się równie sprawne i skuteczne. To Stanisław Karpezo, teraz mieszkający jako emeryt w wyremontowanej przez siebie chacie na Suwalszczyźnie oraz wieloletni fotoreporter zakładowej gazety w ursuskiej fabryce Ireneusz Barski. W trakcie pamiętnego przemarszu na tory kolejowe 25 czerwca 1976 r. ten drugi nie wyjął jednak aparatu. Nie chciał bowiem, by uczestnicy podejrzewali, że zdjęcia trafić mogą do służb bezpieczeństwa. Od tamtego czasu żadnej jednak podobnej okazji nie zmarnował. Gdy internowany po 13 grudnia 1981 trafił do Białołęki, najpierw rysował ołówkiem portrety współwięźniów. Zachowały się do dzisiaj. Potem przemyconym za kraty aparatem wykonywał im zdjęcia, stanowiące bezcenną dokumentację.
Do wyobraźni przemawia jednak inna praca Barskiego, całkiem już herkulesowa. Bohatera Solidarności w nowej Polsce uznano za zbędnego. Zwolniony z gazety zakładowej, gdzie w historycznych momentach wszystkie zdjęcia były jego autorstwa – zmuszony był zarabiać na życie kolejną swoją pasją: malowaniem. Tworzył kopie obrazów dawnych mistrzów. A także kompozycje olejne już wedle własnego pomysłu. I sprzedawał je nie mającym za wiele w portfelu, ale nie tracącym wrażliwości na piękno rodakom. Teraz – jak informuje nas Piecyk – Barski porusza się już o kulach, ale wciąż nie traci wigoru.
Podobnie jak zmagający się z głuchotą Stanisław Karpezo, który w barwnych latach 80 zasłynął z radykalnego pomysłu podpalania milicyjnych radiowozów w odwecie za represje wobec ursuskich robotników. Nic z tego nie wyszło – poza półtorarocznym wyrokiem dla pomysłodawcy akcji – bo do zaimprowizowanej grupy przeniknęli agenci służb. W innych jednak podziemnych związkowych sprawach Karpezo wykazał się imponującą skutecznością i pozostawał nieuchwytny pomimo rozlicznych przeciwności.
“(..) Kolejnego 13 grudnia, w stanie wojennym, Staszek postanowił wykonać na osiedlu Niedźwiadek w Ursusie kilka napisów w rodzaju Solidarność żyje lub Solidarność zwycięży. Po kolacji wziął farbę czerwoną w sprayu i wyszedł na osiedle. Nie chciał tej akcji wykonywać w pobliżu swojego bloku, bo tu był rozpoznawalny. Udał się więc do bloków, stojących bliżej Piastowa. Był już wieczór. Staszek dyskretnie rozejrzał się dokoła. Nikogo nie widział. Zaczął więc malować na ścianie bloku. Jeszcze nie zdążył dokończyć napisu Solidarność, gdy oczom jego ukazał się patrol milicyjny. Natychmiast rzucił puszkę z farbą do najbliższego, przyblokowego ogródka i zaczął uciekać wzdłuż bloku (..). Staszek zauważył, że w drugim bloku są balkony na poziomie parteru. Korzystając z osłony jakiś drzewek i krzewów, skoczył do jednego z nich i schował się pod stolik, który był na tym balkonie w jego narożniku, zasłaniając jeden z jego boków kartonem z jakimiś rupieciami, który na tym balkonie był. Słyszał, jak milicjanci obok przechodzili, jak komentowali jego ucieczkę, jak się nawoływali, szukając go w pobliżu. Staszek siedział zwinięty w kucki (..). Tak przesiedział kilka godzin, aż rano usłyszał ruch w mieszkaniu, do którego należał balkon. Zmarzł okropnie. Mięśnie mu tak zesztywniały, że z ledwością przelazł przez poręcz balkonu. Do swojego bloku jednak nie poszedł, bo się bał, że go milicjanci rozpoznali i czekają na niego w mieszkaniu. Poszedł więc do pobliskiego bloku w którym mieszkał jego znajomy z pracy w Zakładach Mechanicznych URSUS. Zakończenie tej nieudanej akcji Karpezo opisał następująco: “Wyobraź sobie, że ten kolega był partyjny i nie wydał mnie. Byłem tak przemarznięty, że nie mogłem z siebie wykrzesać słowa. Dopiero jak napiłem się gorącej herbaty, którą on mi zrobił, mogłem wykrztusić z siebie moją prośbę, którą on bez żadnego zastanawiania się – wykonał. Poszedł do mojego mieszkania (..) Stwierdzili z żoną, po wspólnej obserwacji, że nikt się nie kręci w pobliżu bloku, że mój powrót jest bezpieczny” [1].
Sąsiedzi z suwalskiej wioski cenią go, wiedzą kim był, a nawet nazywają “generałem z Ursusa”.
Ciekawa historia
To nie bohaterowie są zmęczeni, pokazuje nam książka jednego z nich, Stanisława Piecyka, piszącego z perspektywy którą przed laty francuski filozof Raymond Aron określił mianem strategii “widza i uczestnika”. Zmęczenie dotyka raczej Polskę, która wciąż nie potrafi docenić i uhonorować jak należy swoich bohaterów. W tym sensie przesłanie “Godnych pamięci” pozostaje jednak pesymistyczne, chociaż happy end przecież się dokonał: Polska odzyskała niepodległość a wolność i demokracja na długo stały się codziennością, czego rocznicę niedawno 4 czerwca obchodziliśmy.
W tej sytuacji przypominanie ludzi, którzy przełom historii tworzyli, wydaje się zasadne bardziej niż kiedykolwiek. Inżynier Stanisław Piecyk – sam aktor opisywanych zdarzeń i to wcale nie epizodyczny – czyni to znakomicie i sugestywnie, podpierając się anegdotą. I oddając głos bohaterom, którzy z pewnością na to zasłużyli. Nie buduje im przy tym pomnika, trochę wbrew tytułowi. To po prostu ciekawa historia.
[1] Stanisław Piecyk. Godni pamięci. Nakładem autora, druk Studio Agat, Warszawa / Stare Babice 2023, s. 31-32
Te 60 tysięcy ciągników, a zatem i żywność ktoś inny produkował…
W kisiążce piecyka bohaterowie to tylko o tych którzy rzucali im kłody pod nogi