Pomimo prób utrudniania ze strony konkurencyjnej Koalicji Obywatelskiej i jej lidera Donalda Tuska osobiście, Szymon Hołownia konsekwentnie podąża drogą… Wołodymyra Zełenskiego.
Obecny prezydent Ukrainy najpierw zagrał w sitcomie rolę wiejskiego nauczyciela, który odsuwa od władzy skorumpowanych polityków. Później powtórzył to w realu, dziś jest przywódcą kraju. Podobnie Hołownia najpierw rozprawiał w popularnych programach telewizyjnych o wartościach, a wkrótce zyska szansę, by wprowadzać na życie. To on a nie zgrani politycy wydaje się człowiekiem na trudne czasy. Paradoks polega na tym, że nie musi wcale wygrać wyborów. Wystarczy, że demokratycznej większości nie da się zbudować bez niego. A nawet jeśli znowu wygra PiS… akcje lidera Polski 2050 wzrosną.
Hołownia zdaje sobie sprawę ze wspomnianej analogii, skoro na kongresie jego Polski 2050 zaraz po liderze przemawiał deputowany partii “Sługa Narodu” założonej przez Zełenskiego Nikita Poturajew. Nie z telebimu, tylko bezpośrednio do delegatów mówił o tym, że Polska – dziś dzielnie pomagająca uchodźcom – stanie się po zakończeniu wojny na Wschodzie przyszłym wsparciem dla niepodległej Ukrainy.
Pierwszy kongres Polski 2050, partii Szymona Hołowni, w niedzielę 27 marca znalazł się w cieniu zakończonej dzień wcześniej wizyty Joego Bidena oraz harców polityków PiS, co pomimo rangi i powagi chwili zamiast obroności kraju i pomocy osobom przyjmującym uchodźców zajmują się próbą odwołania Tomasza Grodzkiego z funkcji marszałka Senatu. To mylna hierarchia, tak ze strony mediów, jak liderów.
Jak Biden zaczął wystąpienie na Zamku Królewskim od cytatu z Jana Pawła II (“nie lękajcie się”), tak lider Polski 2050 przywołał duńskiego filozofa Soerena Kierkegaarda (“wiara najlepiej widzi w ciemnościach”). – Nadzieja dziś choruje. To my jesteśmy odpowiedzią na pytania pokoleń. Nowi ludzie są potrzebni nie po to, by wyparli starych, ale by dali im nową perspektywę – przekonywał z wprawą właściwą autorowi wielu książek Szymon Hołownia. Rocznik 1976, młodszy od Jarosława Kaczyńskiego o 27 lat, od Mateusza Morawieckiego o osiem, od Rafała Trzaskowskiego o pięć zaś od Donalda Tuska o dziewiętnaście wiosen.
Ale zaraz przeszedł do łatwiej zapadających w pamięć formuł.
– Mamy partię polityczną a nie sklep meblarski. Dlatego będę odsyłał stąd każdego, kto szuka stołka, żeby się na nim zasiedzieć – zapowiedział. Swoich ludzi przestrzegł, że czeka ich nie sprint lecz maraton. Zaraz zresztą ktoś z sali skorygował: dystansu nie da się przewidzieć.
Przywódca na trudne czasy
W marcowych sondażach głównych ośrodków Polska 2050 notowała od 9 do 12 proc poparcia. Zwykle dwa razy mniej od Koalicji Obywatelskiej i trzy razy mniej niż PiS. Ale stabilnie. Notowania świadczą o tym, że nie powiódł się zamysł PO-KO stopniowego wyzerowania rywala jak kiedyś się to udało z Nowoczesną Ryszarda Petru. Liderem pozostawał on jednak zupełnie innym niż Szymon Hołownia. Ten ma szczęśliwą rodzinę, gości w domu uchodźców ukraińskich, w dodatku żona jest pilotką myśliwca – czego więcej na czas wojny w sąsiednim kraju, budzącej uzasadniony lęk również u nas, potrzeba? W dodatku Hołownia jako jedyny z czołówki polskich polityków zna się na akcjach pomocowych: uczestniczył w operacjach charytatywnych w Afryce. Gdy rozprawia o uchodźcach, jedyny wie, o kim mówi. To kolejny punkt dla niego.
Raz już kryzysowa sytuacja wyniosła go do politycznej ekstraklasy, gdy pandemia koronawirusa od marca 2020 r. uniemożliwiła wszystkim konkurentom – z wyjątkiem korzystającego z siły państwowej telewizji urzędującego prezydenta i późniejszego zwycięzcy Andrzeja Dudy – prowadzenie normalnej kampanii, do jakiej przywykli tak oni sami jak ich wyborcy. Wyzerowało to szanse kandydatki PO-KO Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, którą naprędce przyszło zastąpić Rafałowi Trzaskowskiemu oraz ludowca Władysława Kosiniak-Kamysza, który – choć lekarz – w warunkach epidemii nie odnalazł się w ogóle, a w wyborach uzyskał aptekarski tylko wynik (2 proc poparcia). Za to w kameralnym z konieczności wynikającym z ograniczeń klimacie tego prezydenckiego wyścigu Hołownia, niegdyś bezkonkurencyjny w telewizyjnym studiu, poczuł się jak ryba w wodzie. Jako jedyny zwiększał poparcie z sondażu na sondaż. Zajął trzecie miejsce, uzyskując poparcie 14 proc wyborców co oznacza, że zdobył głosy 2,7 milionów Polaków.
Wygrany w każdym wariancie
Nie zmarnował szansy i później, pomimo pułapek zastawianych przez rywali. Gdy Donald Tusk z konkurencyjnej Koalicji Obywatelskiej wezwał go obcesowo niczym podwładnego na prowadzony przez siebie wiec w obronie miejsca Polski w Unii Europejskiej – Szymon Hołownia zamiast posłuchać albo się dąsać zorganizował w rodzinnym Białymstoku własny mityng, na którym wypadł nie gorzej, niż niedawny prezydent Zjednoczonej Europy wśród swoich zwolenników w Warszawie.
Teraz – o czym powiedział mi w niedzielę – liczy się z wyborami przed terminem. PiS może je rozpisać pod pretekstem, że opozycja pomimo zagrożenia wojennego odmawia współpracy przy nowelizacji Konstytucji. Wiadomo, że do zapowiadanych przez rządzących działań wcale nie jest ona konieczna. Majątki oligarchów rosyjskich da się u nas przejąć na podstawie ustaw. Dodatkowe wydatki na obronę nie wymuszają zmiany ustawy zasadniczej, żeby nie obciążały deficytu budżetowego. Napięcie wokół nowelizacji potrzebne jest Jarosławowi Kaczyńskiemu po to, żeby wybory odbyły się na jesieni.
Kolejny paradoks z Hołownią związany polega na tym, że niemal w każdym wariancie okaże się zwycięzcą.
Jeżeli nawet wygra PiS, wykorzystując “efekt flagi” czyli skupienia się wyborców przy władzy w chwili zagrożenia – to po wyborach właśnie Hołownia skutecznie wyzeruje nieskuteczną po raz kolejny i skłóconą na tle odpowiedzialności za porażkę Koalicję Obywatelską – Platformę Obywatelską. Rychło zajmie ze swoją Polską 2050 jej miejsce i poczeka na swoją szansę. Zapewne niedługo, skoro Jarosław Kaczyński coraz bardziej przypomina Leonida Breżniewa z ostatniego czasu jego rządów. Prezes PiS nie pojawił się nawet na warszawskim przemówieniu prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena.
Za to jeśli wygra PO-KO – nie zyska z pewnością samodzielnej większości, niezbędnej do rządzenia. A ster państwa będzie musiała uchwycić, bo wyborcy nie darują jej, jeśli efekty wygranej zostaną zmarnowane. Hołownia będzie mógł więc wedle swojego uznania podyktować warunki przyszłej koalicji. Co więcej – wcale nie jawi się jako political fiction wariant, w którym PO-KO nieznacznie wyprzedzając PiS zwycięża w wyborach, Polska 2050 jest trzecia, ale prezydent Andrzej Duda zleca powołanie rządu wcale nie liderowi wygranej PO-KO Donaldowi Tuskowi, którego nie znosi podobnie jak sam Kaczyński, lecz Hołowni właśnie. I wtedy Koalicja Obywatelska ma przed sobą wolny wybór: rozpaść się lub na to przystać.
Przy tym Hołownia, mający przed sobą wybory prezydenckie w 2025 r, kiedy to w szranki z nim staną zapewne zużyci licznymi porażkami premier z PiS Mateusz Morawiecki oraz prezydent stolicy z PO-KO Rafał Trzaskowski – wcale nie musi się spieszyć, żeby premierem zostać.
Jeśli porównanie z Zełenskim i jego partią “Sługa Narodu” uznać za zbyt górnolotne, nasuwa się inne, nieco skromniejsze.
Prawie jak Wolni Demokraci ale “prawie” czyni różnicę
W Niemczech FDP – Partia Wolnych Demokratów regularnie wchodzi do kolejnych Bundestagów z wyjątkiem jednej feralnej kadencji, w wyborach do obecnego zdobyła poparcie 11,5 proc obywateli, teraz współrządzi wraz z najmocniejszymi socjaldemokratami z SPD oraz Zielonymi, współtworząc ekipę Oskara Scholza. Bazę społeczną Wolni Demokraci mają podobną co Hołownia w Polsce – to wolne zawody, pracujący na swoim, drobniejszy biznes, studenci czy szerzej wyborcy znużeni bezustanną walką chrześijańskich demokratów z socjaldemokratami, którzy jeśli nawet współrządzili, to zajmowali się bardziej zwalczaniem siebie nawzajem. Wprawdzie czasem FDP przezywana jest “partią dentystów” (stomatolodzy w Niemczech świetnie zarabiają) ale rola Wolnych Demokratów w najnowszej historii ich kraju okazuje się niepodważalna – to oni współtworzyli układ z Polską z 1970 r. o uznaniu granic. Ich pozycja od lat stabilizuje tamtejszą scenę polityczną.
Fenomen Hołowni, którego formacja w krytycznym dla Koalicji Obywatelskiej momencie wyprzedzała ją w wielu sondażach, wychodząc na drugie miejsce za PiS – stał się rzeczywistą przyczyną powrotu Donalda Tuska do krajowej polityki. Pomógł partii b. prezydenta zasiedzieć się trwale na pozycji zaraz za PiS, ale nieubłaganie uczynił ją powtórnie partią dawnego establishmentu, bo tak przewodniczący jest postrzegany.
Hołownia obiecuje zmianę – prawie jak kiedyś PiS, ale w ramach demokracji – prawie jak PO-KO, tyle, że jeszcze nie rządził. To “prawie” jak w popularnej reklamie, czyni różnicę.
Chcemy Polski zielonej, solidarnej, demokratycznej i bezpiecznej – to pierwsze słowa, poza komunikatami organizacyjnymi, jakie rozległy się w niedzielę ze sceny kongresu “2050”. Nazwa z tak odległą datą wydaje się niefortunna, podobnie jak tytuł wnikliwej zresztą i ciekawej książki lidera “Fabryka jutra”. Ale przekonują co ósmego polskiego wyborcę, jak dowodzą badania opinii publicznej. Podoba się, że sprzeciwia się plemiennym sporom i przemawia niebanalnie. Jak na niedzielnym kongresie:
– Nie chodzi o to, by politycy wygrali wybory. Lecz żeby wyborcy wygrali własne życie.
Trzaskowski by tego nie wymyślił ani nawet Tusk w literackim duecie z Anną Applebaum, przyznajmy.
Inna rzecz, że póki Szymon Hołownia pozostaje nie tylko w opozycji, ale poza parlamentem, to gdy pytają go o odejście od węgla, może mówić równocześnie o potrzebie zielonej, zdrowej energii i respektowania praw socjalnych górników oraz śląskiej tożsamości. Gdy znajdzie się wreszcie u władzy, nawet jako koalicjant mniejszościowy, będzie zmuszony wybierać. Ale zapewne wielu polskich polityków chciałoby mieć podobny problem.