Apetyt Czarzastego i antykoncepcja PiS
Nawet w kampanii wyborczej, która przecież rozstrzygnie, czy obywatele ich wynajmą do rządzenia – politycy najchętniej mówią o sobie. Na wspólnocie ich przekaz się nie skupia. Włodzimierz Czarzasty oznajmia, że opozycyjna Lewica ma apetyt na wygraną. Zaś najnowsze hasło rządzących z PiS, “Bezpieczna przyszłość Polski”, chociaż niby o Ojczyźnie wspomina, stylem przypomina raczej reklamy środków antykoncepcyjnych niż agitację patriotyczną.
Co charakterystyczne, chociaż PiS rządzi już osiem lat i nie ma powodu skarżyć się na obywateli, skoro dwa razy pozwolili mu na samodzielną większość (w 2015 i 2019 r.) w Sejmie – w haśle wyborczym nawet o nich nie wspomina. O ile lepiej i bez uwłaczających skojarzeń brzmiałoby pojawienie się w nim konstrukcji takich jak “będziemy bezpieczni” czy “bezpieczeństwo obywateli”, a jeszcze lepiej “Polaków”. Brakuje też zapraszającego i inkluzywnego zaimka “nasze”.
Niestety “Polska” w ujęciu PiS nie jest bezosobowa lecz partyjna. Władza czuje się nie jak gospodarz, lecz właściciel. Podobnie jak uciekanie się do referendum mającego ratować popularność rządzących – przypomina to nieodparcie praktyki gen. Wojciecha Jaruzelskiego ze schyłkowego okresu PRL. Generał jak wiemy jesienią 1987 r. referendum rozpisał – i przegrał. Władzę stracił w półtora roku później. Chociaż obejmując – za sprawą obłudy części parlamentarzystów wybranych z list Komitetu Obywatelskiego “Solidarności” – prezydenturę decyzją Zgromadzenia Narodowego zapewnił sobie równocześnie bezkarność. Także o nią obecnie rządzącym chodzi.
Ich własna bezpieczna przyszłość
Nie jest złośliwością stwierdzenie, że jeśli myślą o bezpiecznej przyszłości, to swojej własnej. Nie obywateli. Nie rokuje bezpiecznej przyszłości nam wszystkim niedawna sytuacja z granicy wschodniej, kiedy to dwa śmigłowce białoruskie w biały dzień kołowały nad Białowieżą po czym bezkarnie odleciały nie niepokojone przez strażników polskiego nieba. Obciąża to PiS, bo przecież granic nie pilnuje straż obywatelska a tym bardziej opozycja. Co się stanie, gdy następnym razem śmigłowców przyleci dwadzieścia zamiast dwóch albo któryś z nich otworzy ogień?
W stylistyce całkiem przypominającej dawne czasy, w klimacie, w jakim zwykle robi się grupowe fotografie a nie zaczyna rozmowę ze społeczeństwem – ogłosiła swoich kandydatów do parlamentu Lewica. Jej lider Włodzimierz Czarzasty z dumą oznajmił, że decyzję podjęto bez sprzeciwu, chociaż akurat formacja postkomunistyczna powinna roztropniej reklamować jednomyślność jako stan pożądany, skoro zaciera swój rodowód z czasów, gdy ona właśnie obowiązywała, z fatalnym skutkiem dla kraju. Natomiast pozbawiony podobnych obciążeń Robert Biedroń mówił dosyć ogólnikowo o Unii Europejskiej, trójpodziale władzy i praworządności. Tym zamierzają porwać wyborców?
Co nas obchodzi, czy przewodniczącemu chce się jeść
Czarzasty oznajmił natomiast, że ma apetyt na wygraną. Oskoma – jak po staropolsku określano wedle słownika prof. Witolda Doroszewskiego “chęć zjedzenia lub wypicia czegoś”, odpowiednik nowocześniejszego apetytu – cechująca przewodniczącego stanowi jego osobistą sprawę. Ogłoszona już kampania wyborcza to czas rozmowy ze społeczeństwem a nie ze samym sobą. Dialogu nie monologu.
A jeszcze gorzej, gdy niewiele ma się do powiedzenia. Wtedy najchętniej rozprawia się o sobie. Politycy ujawniają własne stany psychiczne (egotyzm Czarzastego) a nawet i lęki (hasło PiS, niby bezosobowe, ale pokazujące, co ważne nie dla “Polski” wymienionej w tym sloganie, lecz dla tych, co go zatwierdzali). To tematy dla psychologa. Dla wyborców jednak kolejny dowód na zasklepienie się zawodowych polityków w ich własnym świecie, z którego nawet na czas kampanii wyjść nie potrafią.
Uderza jałowość tej oferty
Nikła większość przy słabej frekwencji
Połączenie wyborów do Sejmu i Senatu z referendum, co stanowi wyłączną decyzję rządzącego PiS, podjętą przez partię Jarosława Kaczyńskiego na własną odpowiedzialność – niesie za sobą niebezpieczeństwo zniechęcenia znacznej części Polaków do udziału w głosowaniu. Dla części z nas może stanowić to formę protestu przeciwko wspomnianemu zabiegowi władzy: przecież na wybory co cztery lata się umawialiśmy, a na dołączenie do tego referendum już nie. Poza tym głosować będzie trudniej. Im więcej kart, tym gorzej. Nawet jeśli z części się zrezygnuje, to i tak trzeba się na tym skupić. Łatwiej się pomylić. Nie jesteśmy Szwajcarią z jej wielowiekową i nieprzerwaną tradycją demokratyczną. Nie dlatego, żebyśmy demokracji nie uznawali ani nie doceniali – badania opinii dowodzą, że Polacy preferują ją zdecydowanie jako najlepszy ustrój. Jednak nie mieliśmy historii równie szczęśliwej jak szwajcarska a nawyki gospodarskie kształtują się przez pokolenia. U nas łatwiej do głosowania zrazić.
Temu zapewne służyć ma cała operacja referendalna. Sztabowcy zlecili zapewne sondaże, które pokazują lepszy wynik PiS przy niższej frekwencji wyborczej.
Tym bardziej zadbać warto o udział Polaków w tym głosowaniu. Wybory, jak pokazują liczne symulacje i prognozy, nie wyłonią raczej samodzielnej większości jednej partii jak przed czterema czy ośmioma laty. Przyszłakoalicjarządowamożezyskaćprzewagęledwieparumandatówposelskich. Albo w ogóle trudno będzie ją sformować. I tak więc okaże się kruchą większością. Jeśli w dodatku pochodzić będzie z wyborów, w których udział weźmie niewielu Polaków – jej tytuł do rządzenia okaże się jeszcze słabszy.
Nie wróży to wielkiego autorytetu władzy, która w tych wyborach zostanie wyłoniona. I nie ma tu znaczenia, jakie barwy polityczne będzie reprezentować.
Słaba większość wyłoniona przez niewielu głosujących Polaków – to scenariusz wyłącznie pesymistyczny. Warto więc iść na wybory choćby z tego względu, żeby mu zapobiec. Egoizm polityków od lat wyznacza marszrutę polskiej demokracji, ale akt głosowania – łączonego z innym czy nie – daje nam rzadką okazję, by to zmienić.
Samodzielna większość z 26.9 proc
Nie od rzeczy przypomnieć, na czym opierają się obecne rządy PiS. Partii, tak chętnie powołującej się na “suwerena” jako źródło swojej władzy. Odmienianie tego trudnego i dla wyborcy z kręgu klubów “Gazety Polskiej” zapewne całkowicie niezrozumiałego słowa we wszystkich przypadkach w pisowskich przekazach dnia nie zmieni jednak twardej wymowy liczb. Doczekaliśmy się już nawet tragikomicznego i znakomitego literacko opowiadania “Noc suwerena” autorstwa Kazimierza Orłosia, gdzie bohaterka nie otrzymuje świadczenia 500plus, co staje się początkiem łańcucha wydarzeń prowadzących aż do finałowego dramatu.
Na Prawo i Sprawiedliwość przy frekwencji wyborczej wynoszącej 61,74 proc zagłosowałow2019 r. 43,59 biorących udział w wyborach. Czyli
26,9 proc uprawnionych do głosowania Polaków.
Tyle wart jest mit o powszechnym poparciu dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Kategoria milczącej większości ma jednak to do siebie, że spotykamy się tu, jak mawiano w socjalizmie, z przymiotnikiem niwelującym. Kto nie głosuje, ten nie protestuje, przynajmniej w sposób dla klasy politycznej zauważalny.
Znamy ten mechanizm nie tylko z wielkiej polityki. Mieszkam w budynku w śródmieściu Warszawy znanym kiedyś jako “profesorski”. Mieszkania dostawali tam pracownicy Polskiej Akademii Nauk. Ale też ci, którzy mieli pilnować, z kim się oni spotykają. Na zebrania spółdzielni mieszkaniowej “Kopernik” przychodzą więc raczej ci drudzy, ze swojego szeroko pojętego grona – przy imponującej frekwencji dwudziestu kilku mandatów odebranych na setkę mieszkańców – spośród swoich wybierają zarząd i radę nadzorczą. I dalej jest jak przed 1989 rokiem. Kiedy coś cieknie w sobotę po południu z sufitu na korytarzu, trzeba dzwonić do ciecia, zamieszkałego na Bródnie i zdać się na jego dobrą wolę. A władze spółdzielni inwigilują właścicieli mieszkań a nawet – zgodnie z resortowym nawykiem – próbują ich wzywać, całkiem jak w stanie wojennym, na rozmowy wyjaśniające. Bo przecież wiekowi już profesorowie z PAN, ani ich potomstwo, względnie ludzie zamożni, co od nich mieszkania kupili, nie będą tracić czasu, żeby raz do roku przyjść na zebranie i pogonić w głosowaniu osobników o facjatach kojarzących się bardziej z ławą oskarżonych w procesie toruńskim niż pogodnym obliczem dobrych gospodarzy. Tak więc na Kopernika bez zmian: dalej cieknie z sufitu a bystre oko filuje z zawodową wprawą zza węgła, dokąd się udajemy.
Majstrowanie przy wyborach – dodanie do znanej z łyżwiarstwa figurowego “jazdy obowiązkowej” w postaci głosowania do Sejmu i Senatu jeszcze “programu dowolnego” w postaci czterech marnej jakości pytań referendalnych – ma odwrócić uwagę od prawd dla PiS niewygodnych. Ale nie zmienia demokratycznego charakteru tych pierwszych.
Figury łyżwiarskie przy takiej temperaturze jak za oknem? Być może PiS rzeczywiście się na tym przewróci.