Pisowska ekipa zgłasza pomysły, które ze względu na ich radykalizm odrzucają zarówno sojusznicy zachodni jak sami Ukraińcy. Nadskakujący wcześniej wicepremierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu prezydent Wołodymyr Zełenski pokazowo go zdezawuował, przyznając, że nie rozumie projektu wysłania pokojowej misji na Ukrainę. Gdyby nie wymierzone w nas Iskandery z obwodu kaliningradzkiego odległego o 300 kilometrów od Warszawy i drastyczne przekazy telewizyjne z sąsiadującego z nami kraju, byłoby to może zabawne. Ale jest groźne.

Przekazy rządowej propagandy wskazują, że chociaż od wybuchu gorącej wojny na Ukrainie minął już ponad miesiąc, trudno o dostosowanie komunikatów do powagi sytuacji. Czwartkowy serwis TVP Info ok. godz. 15 reklamował konferencję prasową ministra sportu i turystyki dotyczącą programu upowszechniania strzelectwa. Trudno uwierzyć, aby prezydent Rosji Władimir Putin wystraszył się polskich konkursów na króla kurkowego. Podobnie jak powrotu do naszych szkół lekcji przysposobienia obronnego. 

Indolencja władzy i jej propagandystów kontrastuje zarówno z rozwagą, jaką wykazuje się polskie społeczeństwo (uniknęliśmy choćby panicznego wykupu towarów) jak ze współczuciem i zrozumieniem z jakim zetknęli się u nas wojenni uchodźcy. Ciepło przyjęli ich zwykli ludzie a nie biurokraci. Ci ostatni wciąż nie potrafią odpowiedzieć na pytania, w jaki sposób sojusznicy sfinansują opiekę nas falą uchodźców w Polsce, nawet wizyta prezydenta USA Joego Bidena niewiele w tej mierze zmieniła. Nic nie wiemy ani o relokacji ani o zrekompensowaniu polskiej gospodarce kosztów wzmożonej operacji humanitarnej. Zapowiedzi przyjęcia przez Amerykanów 100 tys. Ukraińców (tylu dziennie przekraczało naszą granicę) to kropla w morzu potrzeb, jeśli nie kpina z nieszczęścia. Podobnie jak ogólnikowa obietnica przekazania miliarda dolarów, nie wiadomo jak podzielonego pomiędzy “kraje przyjmujące”: jak wiadomo, 2,4 mln przebywających u nas uchodźców stanowi większość wojennych wygnańców z Ukrainy (szacowanych na maksimum 4 mln), więc wspomniany brak precyzji otwarcie nas dyskryminuje.

Gdy Jarosław Kaczyński obejmował posadę wicepremiera odpowiedzialnego za kwestie bezpieczeństwa narodowego – czego nie musiał robić, skoro rządem i tak dyrygował bez własnej w nim obecności – zarówno on sam, jak suflerzy tej decyzji mogli nie zdawać sobie sprawy ze skali wyzwań, przed którymi stanie. Dziś wydaje się pewne, że rola ta go przerosła: nie chodzi nawet o komediowe momenty, jak podsypianie w trakcie prezentacji, wygłaszanej przez ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka.

Gdyby nie dramaturgia sytuacji, można by do woli pokpiwać, że z dwóch naczelników, ten pierwszy, Józef Piłsudski odbył wyprawę kijowską, która wprawdzie zakończyła sie aż na szańcach Warszawy, ale wcześniej przysporzyła mu wiele chwały – drugiemu zaś wystarczyła też kijowska, ale wycieczka. Odbył ją pociągiem wraz z premierem Mateuszem Morawieckim oraz szefami rządów Czech Petrem Fialą i Słowenii Janezem Janszą.

Do Kijowa zawiózł Kaczyński propozycję wysłania na Ukrainę misji pokojowej. Natowskiej, chociaż nawet co do tego nie był zdecydowany, chociaż na siły pokojowe ONZ nie przystałaby Rosja dysponująca prawem weta jako stały członek w Radzie Bezpieczeństwa, zaś na siły Unii Europejskiej nie zgodziłyby się zapewne Węgry. Poza tym abecadło wiedzy o międzynarodowych misjach pokojowych stanowi, że wysyła się je w chwili osiągnięcia co najmniej zawieszenia broni, a nie w fazie otwartego, gorącego konfliktu. Prezes mógłby się tego dowiedzieć choćby od bez reszty mu oddanego przewodniczącego NSZZ “Solidarność” (a ściślej tego, co z dumnego niegdyś Związku pozostało) Piotra Dudy, który służył w “niebieskich hełmach” – Siłach Pokojowych ONZ na Bliskim Wschodzie. Jak się okazało, swoim “misyjnym” czy może bardziej “misjonarskim” pomysłem Kaczyński nadużył cierpliwości nie tylko Zachodu, ale nawet sojuszników ukraińskich.  

Do czasu mógł liczyć ze strony prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego na pełne zrozumienie. Wcześniej lider broniącego się przed rosyjską inwazją państwa, przemawiając z telebimu do zgromadzenia polskich posłów i senatorów, nawiązał nie tylko do gruzińskiej eskapady Lecha Kaczyńskiego z 2008 r. ale i katastrofy smoleńskiej; do tej ostatniej w poetyce pisowskiej narracji. Wcale nie musiał tego robić, zraził do siebie skutecznie opozycyjną Koalicję Obywatelską – Platformę Obywatelską, która w odpowiedzi lansuje mera Kijowa Witalija Kliczkę, z wdzięczności z kolei zwracajacego się do Donalda Tuska jak do rzeczywistego przywódcy Polaków. Prezydent Ukrainy wydawał się niezawodnym sojusznikiem PiS.    

Pomysłu misji  na Ukrainę Zełenski jednak nie tylko nie podchwycił, ale otwarcie go zdezawuował. Przyznał po prostu, że nie rozumie, o co chodzi. Dodał dużo ostrzej, że nie potrzebuje zamrożonego konfliktu na terenie państwa ukraińskiego: czym z kolei dowiódł, że intencje Kaczyńskiego odczytuje doskonale.

Nieco bardziej dyplomatycznie odniósł się do sprawy w trakcie środowej wizyty w Polsce minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba: po rozmowie z marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim zaznaczył, że problem leży “poza nami” tj. Polską i Ukrainą. Jeśli jednak rzecz tak wygląda rzeczywiście, to w jakim celu – zważywszy, że my do NATO należymy, a Ukraina nie – Kaczyński ogłaszał w Kijowie propozycję, nie uzgodnioną uprzednio z sojusznikami, albo wprost przez nich nie akceptowaną. W grę wchodzą motywacje związane z polityką krajową, a na dyplomacji prezes PiS się nie zna, co udowodnił po raz kolejny.   

Wiernych polskich przyjaciół w ukraińskim przekazie zastąpili nagle bezduszni oficjele zgłaszający trudne do pojęcia propozycje. Wicepremier Jarosław Kaczyński po raz kolejny udowodnił, że jest mistrzem destrukcji i zrazić do siebie potrafi nawet tych, co jeszcze wczoraj o niego zabiegali, aż do granic lizusostwa, którym wykazał się w trakcie wystąpienia z telebimu do parlamentarzystów z Polski prezydent Ukrainy. Ostatni weekend pokazał jednak, że Wołodymyr Zełenski jeśli chodzi o Polskę ma też swój plan B: na pierwszym kongresie Polski 2050 Szymona Hołowni wystąpił i przemówił zaraz po liderze i to nie z telebimu, lecz bezpośrednio do delagatów deputowany ukraińskiej partii prezydenckiej Sługa Narodu. Charyzmatyczny Nikita Poturajew, zaufany Zełenskiego porwał salę, a ukraińskiej tłumaczce ze wzruszenia zabrakło polskich słów, co nikomu nie przeszkadzało, bo wszyscy i tak rozumieli. Dla Kaczyńskiego ta wizyta stanowi podobny despekt, jak przesłanie skierowane dzień wcześniej przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena do Rafała Trzaskowskiego, że Polska powinna stać się wzorem demokracji w świecie. Niedawni najlepsi sojusznicy pisowskiej ekipy pokazują, z kim woleliby rozmawiać w Polsce, a Kaczyński zapracował na to swoimi niedopowiedzialnymi fantazjami. Wystawiającymi na szwank bezpieczeństwo kraju. A w rozumieniu partnerów – również ich ojczyzn.

Wcześniej ze strony rządzących w Polsce pojawił się projekt udostępnienia przez państwa NATO Ukrainie samolotów MiG-29 – naszych, ale za pośrednictwem bazy Ramstein w Niemczech.

W obu wypadkach – zarówno misji pokojowej jak transferu MiG-ów 29 – trwają spekulacje, kto to Kaczyńskiemu podpowiedział.

Z obu wariantów pożytek dla Polski żaden. Ryzyko za to ogromne. O krok od eskalacji, wciągnięcia nas w ostrzejszy konflikt. Graniczymy przecież nie tylko z Ukrainą, na którą bomby i rakiety spadają już od pięciu tygodni, ale również z przynależnym do Rosji obwodem kaliningradzkim, gdzie stacjonują śmiercionośne Iskandery. Co więcej – z realizacji projektów Kaczyńskiego niewiele też przyjdzie samym Ukraińcom.

Na szczęście sojusznicy okazali się roztropniejsi. Gdy projekt okazuje się za słaby nawet na to, żeby go otwarcie i w blasku jupiterów odrzucić – pozostaje mówić, że się go nie rozumie. Jak to właśnie czyni Zełenski.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here