Indyki głosowały za Świętem Dziękczynienia

0
63

Andrzej Kieryłło, strateg polityczny, w rozmowie Łukasza Perzyny

– Czym strateg polityczny tłumaczy wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych? Dlaczego wygrał Donald Trump? Czy jakaś tajemnica się w tym zawiera?

– Głębokie niezadowolenie dużej grupy społecznej z sytuacji życiowej i własnego społecznego statusu do tego werdyktu wyborców się przyczyniło. O zwycięstwie Trumpa zdecydowało to,  że wielu ludzi w Ameryce czuje, iż nie jest w stanie się ustabilizować.  Kolejne roczniki nie mogą wkroczyć w dorosłe życie, bo dochody im na to nie pozwalają. Donald Trump kreuje siebie w kontrze do establishmentu. 

– Jak to  możliwe? Przecież pozostaje miliarderem,  poza tym był już przez jedną kadencję prezydentem?  

– Nam się to wydaje absurdalne. Ale podobna kreacja przemówiła do wielu amerykańskich wyborców. Trafiają do nich proste komunikaty.

– Przecież Ameryka to najdłużej funkcjonująca demokracja świata, z wolnymi  mediami?

– Światowym zjawiskiem okazuje się jednak kryzys komunikacji. Stanów Zjednoczonych też dotyczy. Media głównego nurtu, największe stacje telewizyjne, wielkie gazety czy poważne portale internetowe,  co podają wyłącznie sprawdzone wiadomości – tracą rynek. Wkraczają samozwańczy liderzy opinii, w tym osoby sterowane, dlatego tak łatwo w życiu publicznym w USA i innych demokratycznych krajów o rosyjskie wpływy.

– Jak to wygląda w praktyce?

– Tworzą się dwa światy, które do siebie nie przystają, nie komunikują się nawzajem i od siebie nie zależą. Pierwszy z nich czerpie wiadomości z programów informacyjnych wielkich stacji.   Drugi – z pomniejszych przekazów, zwykle niemożliwych do sprawdzenia ich jakości. Ten drugi świat odizolował się od pierwszego. Nie rozumieją się nawzajem. Dlatego Trump, który był już prezydentem i ma  miliardy, może prezentować siebie jako osobę antysystemową. 

– Pomógł mu w tym Elon Musk? 

– Musk od dawna niczego sam nie wymyślił, odkryć i innowacji  dokonują ludzie przez niego opłacani. Nie przypisuję mu najgorszych intencji. Poczuł się po prostu Panem Bogiem. U Trumpa ma się zajmować reorganizacją administracji. Mam nadzieję, że nie skończy się to efektem przeciwnym, bo przecież dezorganizowanie państw demokratycznych od dawna stanowi długofalowy cel służb rosyjskich, FSB czy GRU. W Polsce też mieliśmy do czynienia ze związanymi z tym symptomami.  Problemem ogólnoświatowym a nie tylko Ameryki stało się gromadzenie bogactw w rękach nielicznych. Zaczyna tych zasobów brakować dla reszty obywateli, tych usytuowanych poza korporacjami. Coraz więcej majątku znajduje się poza zasięgiem szerokich rzesz społeczeństwa, które nie ma nawet przeświadczenia,  że ci, co nim dysponują, w ogóle podatki płacą. Właśnie jeden z wielkich deweloperów został prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale nie dlatego, że obiecał podzielenie się z wyborcami dochodami ze swoich apartamentów. Wcześniej już w Europie, we Włoszech,  mieliśmy podobny przykład Silvia Berlusconiego,  pamiętamy, jak się to dla Włochów skończyło. 

– Wystarczy, że narracja okazuje się przekonująca, w warunkach, kiedy głoszone hasła trudno sprawdzić?

– Indyki głosowały za Świętem Dziękczynienia, teraz w wyborach w Stanach Zjednoczonych. Donald Trump  i jego obóz wykorzystali wielką dezorientację ludzi.   Kiedyś polityk raz przyłapany na kłamstwie tracił przynajmniej punkty w badaniach popularności.  Jeśli było poważne i dotyczyło zasadniczych spraw, mogło mu nawet złamać na zawszę karierę. Teraz dzieje się inaczej. Gdy kłamca i ten co mówi prawdę, w danej kwestii stają naprzeciwko siebie, ważne okazuje się,  który z ich głośniej krzyczy. Kto komu dołoży, ten wygrywa. 

– Można mieć wrażenie, że w polityce od dawna tak było?

– Chronili nas przed tym politycy, przestrzegający zasad. Racji stanu również.Kiedy wspierałem mecenasa Jana Olszewskiego, zapamiętałem, jak powtarzał regułę kojarzoną bardziej może z lekarzami niż adwokatami, żeby po pierwsze nie szkodzić. Radził, żeby tego, co działa dobrze, nie dotykać. Bo pojawi się ryzyko, że zepsujemy. Kierując się tą zasadą osiągnął jako premier pierwszy wzrost gospodarczy po zmianie ustroju państwa. I zajął czwarte miejsce w pamiętnych najbardziej dramatycznych wyborach prezydenckich w 1995 r,  kiedy Aleksander Kwaśniewski pokonał Lecha Wałęsę. Większość mediów było wtedy przeciw mec.  Olszewskiemu, wyjątek stanowiły tylko Pana relacje w Wiadomościach TVP. W tamtej kampanii postawiliśmy na to, że mec. Olszewski jest sobą i mówi prawdę, wielu ludzi to przekonało. Dziś najbardziej boli nie tylko zrównanie kłamstwa z prawdą w debacie publicznej ale faktyczne tego pierwszego uprzywilejowanie, bo przecież okazuje się czasem głośniejsze i bardziej wyraziste, więc atrakcyjne. A wypróbowaną zasadę, by nie szkodzić, którą kierował się mec.  Olszewski, wiele razy łamała poprzednia ekipa rządząca, czego skutki widzimy dziś w wymiarze sprawiedliwości czy sprawach obronności, zwłaszcza wywiadu wojskowego. 

– Czym zajmuje się Pan teraz?

– Nie wspieram konkretnego projektu politycznego, kwestią ekspansji kłamstwa w polityce  zajmuję się w innym formacie: artystycznym. Pracuję nad scenicznym dramatem muzycznym. Spektakl ilustrowany będzie piosenkami  sprzed wielu lat i takimi,  które napisałem niedawno. Na przełomie lat 70 i  80. napisałem piosenkę, nosiła tytuł “Dyktatorzy”, cenzura tolerowała ją przez jakiś czas po dodaniu do niego słów  “…z  Ameryki Południowej”…

– Część tego dawnego klimatu pozostaje aktualna, co źle świadczy o obecnym świecie?

– Teraz wszyscy wiemy, że dyktatorzy są na Wschodzie, a Ameryka Południowa po swojemu szuka dróg do demokracji. Ale główny problem się nie zmienił. Sprzeciw wobec dyskryminacji prawdy wtedy, przekłada się  na dzisiejszą niezgodę wobec jej faktycznego równouprawnienia z kłamstwem. Jeśli mamy wolność słowa, tym bardziej warto nazwać po imieniu jedno i drugie. Liczę na zainteresowanie teatrów,  skoro dzień a zwłaszcza późny wieczór 15 października ub. r.  zadał kłam teorii, że Polaków nie interesuje życie publiczne ich własnego kraju.  Przed dekadą opublikowałem scenariusz filmowy “Trzy kule”, inspirowany pierwszym okresem rządów PiS. Wprawdzie film jeszcze nie znalazł producenta,  ale gdy ludzie ten scenariusz czytają, śmieją się również dzisiaj, bo to przecież komedia polityczna.  I nieważne,   że w międzyczasie PiS po raz drugi do władzy doszedł, rządził jeszcze gorzej, niż za pierwszym razem i został od tej władzy odsunięty. Jeśli tego co złe nie przepracujemy, nawet śmiechem nie rozbroimy, złe mechanizmy będą stale powracać. Wolność słowa i twórczości oznacza również demaskowanie tego, co pozostaje ustawką i pozorem, a w praktyce utrudnia nam dokonywanie rzeczywistego wyboru. Takiego, którego konsekwencje znamy. Na tym przecież  polega demokracja. 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here