Są artykuły, których czytanie należy zacząć od… końca, ponieważ w podpisie są dane, kim autor aktualnie jest, bądź kogo reprezentuje. To stwierdziłem po przeczytaniu tekstu prof. Leona Podkaminera „Inflacja: po pierwsze nie histeryzować”. Profesor jest dziś doradcą prezesa NBP, zatem tekst jest ważny, bo wyraża poglądy zbieżne z opiniami Adama Glapińskiego. Wiadomo ”kto z kim przestaje…”
Publikacje Leona Podkaminera od lat czytam z uwagą, z reguły podzielam jego poglądy. Autora szanuję. Teraz zaskoczył mnie powierzchownością sądów i brakiem merytorycznego nawiązania do mojej koncepcji waloryzacji oszczędności jako metody walki z inflacją. Przedstawiłem ją w artykule „O wyższości waloryzacji” opublikowanym w Rzeczpospolitej 15 grudnia 2021 roku.
Według prof. Podkaminera jestem krytykiem „polityki rozdawnictwa”. Jego zdaniem „polityka rozdawnictwa w Polsce jest zjawiskiem wyobrażonym raczej niż rzeczywistym”. Przecieram oczy ze zdumienia i odpowiadam wyliczanką. Ponad 200 mld złotych rozdano w latach 2020-2021pod szyldem kolejnych tarcz antykryzysowych. Około 70 mld złotych wynoszą wydatki z tytułu 500 plus i innych dopłat socjalnych. Ponad 14,6 mld złotych to płatności bezpośrednie traktowane jako część dochodów rolniczych, podobnie jak część dopłat z tytułu rozwoju obszarów wiejskich. Mnożenie stanowisk urzędniczych, których liczba podobno przekroczyła 700 tysięcy, synekur z tym związanych – to jak rozumiem zdaniem prof. Podkaminera „zjawiska wyobrażone”. Moim zdaniem eskalacja problemu przed nami.
Zarzucił mi Leon Podkaminer, jakobym „irytował się podnoszeniem płacy minimalnej”. Stawia tezę, że od roku 2015 wydajność pracy wzrosła o ponad 26%, co uzasadnia wzrost płacy minimalnej o około 60%. Miernikiem wzrostu wydajności ma być PKB na jednego pracującego.
Uważam, że stosowanie uśrednionych pieniężnych jednostek miary do obliczania zmian w wydajności pracy może być obarczone poważnymi nieścisłościami. Z powodu tarcz antykryzysowych mieliśmy do czynienia z płaceniem „za gotowość”. Pracownik otrzymywał zapłatę, choć produkt nie powstawał. Wydajność była zerowa. Ponad 75% sektora polskich małych i średnich przedsiębiorstw zatrudniającego około 7 milionów ludzi to pracownicy usług i handlu. Większość pracuje w zakładach zatrudniających poniżej 9 osób – mikroprzedsiębiorstwach, często nie uwzględnianych w statystyce. Liczenie wydajności pracy w oparciu o mierniki pieniężne, szczególnie w usługach, bywa mylące. Tym bardziej, że w usługach i budownictwie zatrudnienie „na czarno”, głównie obcokrajowców jest powszechne. W czasie epidemii część jednoosobowych firm zawiesiła działalność gospodarczą i wypadła ze statystyki. W gastronomii oficjalne zatrudnienie spadło o ponad 200 tysięcy osób. Zlikwidowanych zostało około 8 tysięcy, czyli ponad 10% obiektów gastronomicznych. W usługach pieniądze z tarcz płacone za „gotowość” nie miały żadnego przełożenia na wydajność pracy. Próby uwzględniania ich w statystyce przypominają pomysł unoszenia się do góry ciągnąc za własne sznurowadła. Ktoś tego już w literaturze próbował.
Wzrost wydajności pracy jest pochodną dynamiki inwestycji. Tymczasem od szeregu lat udział inwestycji w PKB spada. Szczególnie niski jest poziom inwestycji w sektorze polskich małych i średnich polskich przedsiębiorstw.
Założenie prof. Podkaminera, że podniesieniu płacy minimalnej o kilkanaście procent rocznie towarzyszyć będzie odpowiedni wzrost wydajności pracy świadczy o całkowitej nieznajomości realiów typowego przedsiębiorstwa. Płacę minimalną otrzymują z reguły pracownicy o niskich kwalifikacjach, dorabiający do renty bądź emerytury, personel pomocniczy, często niepełnosprawni. Na czym miałby polegać ich wzrost wydajności pracy?
Nie jestem przeciwnikiem podnoszenia dochodów. Przeciwnie. Od ponad trzydziestu lat domagam się wysokiej kwoty wolnej od podatku. Dałoby to pracownikowi efekt pieniężny identyczny z podniesieniem płacy minimalnej, a dla przedsiębiorcy nie oznaczałoby to wzrostu kosztów zatrudnienia i nie rozbudzało żądań płacowych innych pracowników.
Urzędowe podnoszenie płacy minimalnej uważam za formę zapomogi socjalnej. Za błędną uznaję doktrynę rządu PiS, która mówi, że płaca minimalna powinna być równa połowie płacy przeciętnej. Urzędowe podnoszenie płacy minimalnej w dobie kryzysu i ograniczania dostępu obywateli do handlu i usług to metoda dobijania polskich małych i średnich przedsiębiorstw. Sprzyja to zakupom poprzez internet oraz dużym, dofinansowanym przez rząd firmom, często z kapitałem zagranicznym. Konfliktuje pracowników wewnątrz przedsiębiorstw z pracodawcami i wyżej zarabiającymi.
Podany przez Leona Podkaminera wzrost wydajności pracy – jeśli rzeczywiście miał miejsce, a nie był statystycznym „mnożeniem królików” dotyczył wybranych działów gospodarki, jak budownictwo mieszkaniowe i niektóre branże przemysłu oraz usługi informatyczne. Są to enklawy, nie cała gospodarka, a często nie jest to polska przedsiębiorczość.
Przechodzę do kolejnego zarzutu profesora. Pisze on: „spirala inflacji należy do ulubionych kategorii ekonomii spekulatywnej. Badania empiryczne nie potwierdzają jej realnego istnienia.” Jako przedsiębiorca awansowany na reprezentanta ekonomii spekulatywnej zachęcam profesora Podkaminera, by przeszedł się ze mną po hali produkcyjnej i zapytał o komentarz pracowników, którzy dowiedzieli się, że płaca minimalna wzrosła o 15%, a jej beneficjentami są najniżej wykwalifikowani. Usłyszałby po pierwszych zdaniach „mowy wiązanej”, że podwyżki należą się raczej pytanym, i to znacznie większe. Co w takiej sytuacji robi pracodawca? Zagryza zęby, daje podwyżki lub płaci „pod stołem” albo…zwija interes. Oblicza, czy może podnieść ceny swoich produktów bądź usług. Polski mały i średni z reguły tego zrobić nie może. Dla niego pętla się zaciska. Duże firmy, często z kapitałem zagranicznym – przeciwnie, korzystają, podnoszą ceny „ za siebie i za polskiego małego i średniego”. Okazuje się, że życiowa prawda o gospodarce nie chce iść w parze z teorią ekonomii… niespekulatywną. Sedno sprawy nie w tym, co pierwsze – jajko czy kura. Ważne są dane, fakty, efekty, a te nawet prezes Adam Glapiński uznał i zaakceptował prognozując inflację w 2022 roku powyżej 7%. Według mojej opinii będzie ona wyższa.
Leon Podkaminer zarzuca mi, że mylę się „co do tendencji rentowności (…) sektor przedsiębiorstw niefinansowych notuje obecnie rekordowe poziomy rentowności, a wyniki handlu zagranicznego nie sygnalizują pogarszania konkurencyjności”.
Ile spośród firm sektora zalicza się do polskich małych i średnich przedsiębiorstw, które wytwarzają połowę PKB? Jestem pewien, że stanowią mniejszość. Trwa boom w budownictwie mieszkaniowym, wybranych branżach przemysłu (przykładem meblarstwo) i oby trwał. Moje obawy dotyczą tych działów, gdzie dominuje polska przedsiębiorczość. Aktywność w budownictwie mieszkaniowym wynika z ucieczki obywateli przed inflacją w kupno nieruchomości. Wysoka rentowność części przedsiębiorstw to efekt między innymi produkcji „na magazyn” przewidując, że ceny surowców i półproduktów wzrosną. To także efekt ogromnej, często bezzwrotnej pomocy publicznej dla wybranych przedsiębiorstw, w tym z udziałem kapitału zagranicznego. Co przyniesie rok 2022, gdy ceny źródeł energii wzrosną, ograniczenia w popycie dadzą o sobie znać, a górnicy i rolnicy przypomną rządzącym, że ich płace, emerytury i dochody to świętość? Nie jestem optymistą.
Od zawsze byłem i jestem zwolennikiem kursu walutowego korzystnego dla polskich eksporterów. Popieram ten fragment polityki NBP. Przypomnieć należy, nawet doradcom prezesa, że ponad 60% polskiego eksportu jest w rękach firm z udziałem kapitału zagranicznego. O tym, jak niski jest deklarowany przez nie poziom rentowności dowodzą statystyki płaconych podatków. Argument, że wyniki handlu zagranicznego nie sugerują pogarszania się konkurencyjności tłumaczę głównie (co pochwalam) dewaluacją złotówki w stosunku do dolara i euro o ponad 10%.
Profesor pisze, że jego zdaniem nie połowa, a 41% polskiego zadłużenia posiada kapitał zagraniczny. Uznaje to za zjawisko pozytywne. Ja mam zdanie przeciwne. To co najmniej o 40% za dużo. Wolałbym, gdyby posiadaczami polskiego długu byli Polacy. Ile wynosi zadłużenie polskich przedsiębiorstw, w tym firm państwowych, w zagranicznych instytucjach finansowych? Mówimy tu o miliardach dolarów i euro. Tego statystyka długu publicznego nie uwzględnia.
Leona Podkaminera „przedstawiona przez dr Grabowskiego koncepcja waloryzacji oszczędności nie przekonałaby”. Tym zdaniem profesor otwiera i zamyka spór. Sprawy nie ma. Jest to metoda, którą znam i pamiętam z czasów „terapii szokowej” Leszka Balcerowicza. Na propozycję i schemat waloryzacji oszczędności podczas szalejącej inflacji w 1990 roku, przedstawiony przez profesorów Fedorowicza, Jaworskiego, Kurowskiego i moją skromną osobę, odpowiedź była identyczna. W efekcie Polacy stracili wszystkie oszczędności i musieli zapomnieć o możliwości stania się współwłaścicielem majątku wytworzonego w czasach PRL. Jak widać duch i metody autorów „terapii szokowej” trzymają się mocno w NBP. Przecież prezes Adam Glapiński zadbał o wzrost wynagrodzeń w firmie podobno o około 40%. Idąc za tym przykładem już teraz banki komercyjne szykują wypłatę wysokich nagród rocznych dla swoich pracowników. Czym będzie się to różniło od waloryzacji oszczędności w dobie wysokiej inflacji? Z tytułem artykułu Leona Podkaminera „Inflacja: po pierwsze nie histeryzować” trudno się nie zgodzić. Pod warunkiem, że ani w diagnozie, ani w terapii nie popełnia się tylu błędów, co prezes NBP i jego doradcy. Ostrzegałem, między innymi w Rzeczpospolitej (styczeń 2021 r.) i artykułach publikowanych w Biuletynie Instytutu Studiów Podatkowych prof. Witolda Modzelewskiego (od 2019 r.), że dane o inflacji w Polsce są zaniżane i prognozowałem, że będzie ona gwałtownie rosła. Ośmielę się doradzić doradcy prezesa NBP, prof. Leonowi Podkaminerowi uwzględnianie nie tylko własnych pomysłów – pozwoli to naprawić popełnione błędy.